Donald Tusk, wiadomo – piłkarz. Ryszard Kalisz – zapalony tenisista. Wojciech Olejniczak – biegacz i triathlonista. A inni parlamentarzyści? Okazuje się, że na Wiejskiej zasiadają jeszcze inni zapaleni sportowcy. Eugeniusz Kłopotek, który przy sztandze ośmieszył kiedyś Andrzej Leppera. A także Marek Borowski, który mimo niewielkiego wzrostu grał kiedyś w drugiej lidze siatkówki.
Jest rok 2003. Czas, kiedy Samoobrona rośnie w siłę i właśnie przygotowuje się do kongresu. Eugeniusz Kłopotek, poseł PSL, zmierza na siłownię, poćwiczyć. A tam zamieszanie, chaos.
– Panowie, o co tu chodzi? – pyta.
– Telewizja. Na basenie filmują wodza – słyszy.
Lepper pada, Kłopotek podnosi
Rzeczywiście, śp. Andrzej Lepper prezentował wtedy na basenie swoją tężyznę fizyczną. Wreszcie skończył pokazówkę, wyszedł z wody, akurat musiał przejść przez siłownię. Za nim cała ówczesna świta: Maksymiuk, Filipek, Łyżwiński. No i dziennikarze.
– No panie przewodniczący, niech pan wytypuje kogoś od siebie. Sprawdzimy kto jest silniejszy: PSL czy Samoobrona – zagaduje Kłopotek.
– To ja pójdę – decyduje Lepper. I dodaje: – To może w boksie?
– Nie ta waga, panie przewodniczący.
– No dobrze, to niech będzie ten atlas. Zmierzymy się na sztandze.
Na sztandze około 80 kilogramów. Lepper kładzie się napina mięśnie, próbuje. Ale na nic, nie podnosi ciężaru. – Niech pan spróbuje – mówi. Kłopotek ciężar podnosi błyskawicznie, robi dziesięć powtórzeń. To wtedy słyszy od Leppera słowa, którymi do dzisiaj się chełpi: – Z Kłopotkiem się nie zaczyna.
Na rowerze w Bory Tucholskie
– A kto panu powiedział, że ja dźwigam ciężary? – pyta ze śmiechem Kłopotek, gdy dzisiaj do niego dzwonię. I dodaje skromnie: – Staram się po prostu chodzić regularnie na tę naszą siłowienkę.
Kiedyś jednak miał imponujące wyniki. Swego czasu wystartował w zawodach w wyciskaniu sztangielki o wadze 17,5 kilograma. I podniósł ją 231 razy. W górę, w dół, w górę, w dół. Jeżeli chodzi o sztangę, poradził sobie z ciężarem 147,5 kg. Prawdopodobnie nikt spośród parlamentarzystów nie pobił tego wyniku.
Sport w życiu Kłopotka był zawsze. – Grałem w piłkę ręczną, biegałem, a w szkole średniej byłem mistrzem w czwórboju. Zawsze uwielbiałem sport, bawiłem się nim. Nawet dzisiaj jak jestem u siebie, to siadam na rower i ruszam w Bory Tucholskie. Minimalnie 30 kilometrów, maksymalnie 60, na góralu – opowiada w rozmowie z naTemat.
Tu zobaczysz fragmenty treningu piłkarskiego Platformy:
Fanów kolarstwa jest zresztą na Wiejskiej wielu. Na rowerze jeździ Waldemar Pawlak, bardzo amatorsko. Dobrymi kolarzami są Wojciech Olejniczak i Marek Siwiec. Ta dwójka startuje również w triathlonach.
Wydawać by się mogło, że konkretna dyscyplina kojarzona jest z daną partią. Że SLD to tenis, w którego grają Ryszard Kalisz czy Aleksander Kwaśniewski. A grali jeszcze śp. Jerzy Szmajdziński i Jolanta Szymanek-Deresz. A Platforma to z kolei cotygodniowe mecze piłkarskie, rozgrywane pod dowództwem Donalda Tuska. Z Cezarym Kucharskim i Romanem Koseckim. – To nie do końca tak jest. W Platformie jest przecież Jerzy Fedorowicz, świetny tenisista. A ja nie ukrywam, że lubię pokopać w piłkę – mówi mi przez telefon Wojciech Olejniczak.
Uszkodzone więzadła marszałka
Przeglądając po południu internet, natknąłem się na ciekawe zdjęcie Marka Borowskiego. Oto były minister finansów i marszałek Sejmu stoi na nim, trzymając w ręku kulę do gry w kręgle. – Bilard, kręgle, boule. Te sporty teraz uprawiam. Do tego zajęcia umysłowe, takie jak brydż, szachy czy scrabble. Musiałem się przestawić, bo poważnie uszkodziłem więzadła w kolanie. Przekonałem się o prawdziwości zwrotu "przez sport do kalectwa" – opowiada Borowski. Dodaje, że jako młody chłopak uprawiał siatkówkę i badmintona.
– Siatkówkę? Przy pana wzroście? – pytam.
– Spokojnie, byłem rozgrywającym. Wtedy na tej pozycji mógł grać gość, mający 178 centymetrów wzrostu. Jeszcze nie było na parkiecie takich drągali – odpowiada Borowski.
I opowiada, że kiedyś grał nawet w drugiej lidze. A jako student był kapitanem drużyny SGPiS-u. Dzisiejszego SGH. Jego przygoda z siatkówką zbiegła się w czasie z sukcesami legendarnej drużyny Huberta Jerzego Wagnera. Ale z reprezentacją, z tamtymi zawodnikami, nie łączyło go nic. Choć nie. Prawie nic.
– Był kiedyś taki siatkarz, potem też znakomity dziennikarz. Nazywał się Zdzisław Ambroziak. Potężny chłop, miał prawie dwa metry wzrostu, do tego łapa jak bohen. Spotkaliśmy się na mistrzostwach kraju uczelni. Ja w SGPiS-ie, on w AWF-ie – wspomina - Pamiętam, jak skoczyłem do bloku, akurat on atakował. Uderzył tak, że złamał mi palec. Także może pan napisać, że to był mój jedyny, taki pośredni kontakt z drużyną Wagnera.
Na koniec jeszcze Kłopotek, żartobliwie o swoim koledze partyjnym. – Jeżeli pisze pan o politykach uprawiających sport, proszę nie zapomnieć o Januszu Piechocińskim. On kocha grzybobranie. I jest w tym mistrzem świata.
W młodości, owszem, pływałem dużo. Ba! Jestem nawet ratownikiem wodnym, ale łączenie tego sportu z bezsensownym (na tamte czasy) biegiem, nie wchodziło w rachubę. Nie mówiąc już o tym, że rower służył głównie do wypadów turystycznych w okolicy. Z wielobojów na wyobraźnię działały zawody w dziesięcioboju, ale to wpisywałem raczej w rejestr sportów z zupełnie innej planety. Tylko raz, w Stanach Zjednoczonych, zdarzyło mi się spotkać człowieka, który zdobył tytuł "Ironmana" (3,8 km pływania, 180 km jazdy na rowerze i 42,2 km biegu). W wieku 28 lat przygotowywał się do startu przez półtora roku pod opieką osobistego trenera…