Prezes Legii Warszawa Dariusz Mioduski pojawił się na okładce prestiżowego angielskiego pisma "FC Business". W magazynie ukazała się obszerna rozmowa ze sternikiem Wojskowych. To duże wyróżnienie dla polskiego menadżera, którego klub pod względem sportowym co prawda nieco odstaje na tle europejskich potęg, ale organizacyjnie niczym im nie ustępuje.
Motywem przewodnim rozmowy z Dariuszem Mioduskim jest wpływ pandemii koronawirusa – a konkretnie wywołanego nią braku kibiców na stadionach – na sytuację finansową klubów piłkarskich.
– Konsekwencje są bardzo poważne. Deloitte Sports Business Group szacuje, że 20 topowych europejskich klubów na grze przy pustych trybunach straciło ok. 2 miliardów euro. Łączne straty wszystkich klubów w Europie są znacznie większe, wynoszą ok. 7-8 mld euro – informuje prezes i właściciel Legii.
W tej sytuacji kluby szukają cięcia kosztów, gdzie tylko to możliwe. Mioduski podkreśla jednak, że największe wydatki związane są z zawodnikami i wewnętrznymi strukturami sportowymi, więc, ze względu na regulacje FIFA i UEFA, prezesi mają w tej sprawie związane ręce.
– Wiele klubów wynegocjowało z pracownikami tymczasową redukcję zarobków, jednak teraz wszystko wraca już do normy. System licencyjny stawia piłkarzy i ich agentów na uprzywilejowanej pozycji w negocjacjach – wyjaśnia szef warszawskiego klubu.
Jego największą obawą jest nie to, czy powrót kibiców na trybuny będzie możliwy, ale wpływ, jaki pandemia wywarła na przyzwyczajenia ludzi. Kiedyś weekendowe wypady na mecz były ich rutyną, przez koronawirusa wypadły z grafiku wielu osób.
– My, jako branża, będziemy musieli ciężko pracować, by znów zaangażować emocjonalnie kibiców. Tu nie chodzi tylko o obostrzenia. Raczej o przywrócenie nawyku, w którym częścią dziennej rutyny była piłka nożna. Powrót do dawnego stanu będzie wymagał zaangażowania lokalnych klubów na całym kontynencie – zaznacza Mioduski.
Powiększa się przepaść
W rozmowie z FC Business prezes Legii zauważa też, że europejski futbol znajduje się obecnie na rozdrożu. Cztery czy pięć czołowych lig odjeżdża reszcie stawki. – Jeśli nie zajmiemy się tym problemem, może on doprowadzić do upadku piłki w kształcie, jaki znamy. Właśnie dlatego zapewnienie wszystkim – nie tylko pięciu ligom – dostępu do europejskich pucharów, w tym Ligi Mistrzów, jest częścią jego rozwiązania – tłumaczy Mioduski.
– Dziś w większości europejskich państw zainteresowanie lokalnym futbolem napędzają występy miejscowych drużyn w Europie. Przykładowo – jeśli polskie kluby nie grają w Lidze Mistrzów i Lidze Europy, zainteresowanie ligą spada – mówi sternik zespołu z Łazienkowskiej.
Dodaje, że jest pragmatykiem i zdaje sobie sprawę, iż futbol napędzają pieniądze. – Ale uważam też, że musimy stworzyć warunki do rozwoju piłki klubowej na całym kontynencie, nie tylko w pięciu krajach. Stworzenie Ligi Konferencji Europy to krok w dobrym kierunku, ale jednocześnie rozwiązanie niewystarczające – kończy Mioduski, podkreślając, że kluczowe jest utrzymanie dostępu do LM i LE przynajmniej dla czołowych drużyn z mniejszych lig.
Przypomnijmy, od przyszłego sezonu na grę w fazie grupowej tych rozgrywek szansę będzie miał jedynie mistrz Polski. Pozostałej trójce pucharowiczów zostaje rywalizacja we wspomnianej Lidze Konferencji.
Ekstraklasie ciężko akurat współczuć, bo jej przedstawiciele od lat "pracowali" na spadek za plecy Białorusi, Kazachstanu czy Azerbejdżanu w rankingu UEFA. Problem nie dotyczy jednak tylko Polski. Wprowadzone przez federację zmiany utrudniają dostanie się do LM czy LE klubom z wielu krajów, powiększając przepaść między elitą a europejskim drugim szeregiem.