Tymoteusz Szydło po zrzuceniu sutanny teoretycznie mógłby zacząć normalne, świeckie życie. Mógłby, gdyby jeszcze jako ksiądz nie był wystawiany na błysk fleszy. Pozornie ma szczęście, bo jest synem byłej premier. Tyle że stał się ofiarą jej kariery na szczytach władzy.
Ile znacie historii, że ksiądz porzucił stan kapłański? Ja jedną, która zakończyła się dość szczęśliwie, bo młody chłopak ułożył sobie życie na nowo, znalazł pracę i chyba czuje, że podjął dobrą decyzję. Podobnych przykładów można by znaleźć pewnie setki, ale żaden z nich nie będzie pasował do Tymoteusza Szydło.
Dlaczego? Bo nie każdy młody ksiądz jest synem premiera, albo byłego premiera. Nie każdy może liczyć też na transmisję ze swojej prymicyjnej mszy w TVP. I nie za każdym w obronie staje szef rządu, a także czołowi politycy partii rządzącej.
Przy okazji drogi kapłańskiej Tymoteusza Szydło powstał wizerunek idealnej rodziny byłej premier. Szydło musiała mieć świadomość, w jaki medialny kocioł wciąga swojego syna, kiedy publicznie pokazywała się z nim przed kamerą. A on – wtedy jako 25-letni ksiądz – został wystawiony na świecznik.
Dziś zabrzmi to groteskowo, ale przypomnijmy, kto pojawił się na prymicyjnej mszy księdza Tymoteusza na Jasnej Górze. Agata Kornhauser-Duda, Mariusz Błaszczak, Anna Zalewska, Zbigniew Ziobro, Beata Kempa i oczywiście Jarosław Kaczyński – to tylko część listy honorowych gości. To wszystko mogli obejrzeć widzowie publicznej telewizji.
Takie obrazki były lukrem na serce wyborców PiS. Ktoś zdecydował, że z mszy młodego księdza zrobiło się niemal wydarzenie państwowe. Prawicowe media też podłapały przekaz o pobożnej rodzinie. Były okładki, wzniosłe nagłówki. Nikt nie przewidział, że takie rysowanie laurki może kiedyś odbić się czkawką.
Dlatego śmieszą mnie dzisiaj głosy oburzenia na media, które informują o tym, co dzieje się z byłym już kapłanem. Dodajmy – informują, a nie podsycają krytykę. Zwykłych hejterów rzecz jasna też nie brakuje, ale syn Szydło, być może nie z własnego wyboru stał się osobą, która kojarzy się z obecną władzą. Nie może dziwić fakt, że piszemy o tym, co robi po zrzuceniu sutanny.
Europosłanka Beata Kempa sugeruje wprost, że jest "zleceniodawca" na Tymoteusza Szydło i wspomina o medialnym ataku. Zapomina dodać, kto wcześniej wystawił 29-latka na błysk fleszy.
Tymoteusz Szydło już dwa lata temu narzekał na presję mediów. Nie wspomniał jednak, kto uczynił go de facto pierwszym księdzem narodu. Był jednak moment, w którym już doskonale wiedział, w co się wpakował. Można to wywnioskować z fragmentu jego oświadczenia dla KAI z 2019 r.
"(…) Oczywiście dziś zdaję sobie sprawę, że sam także popełniłem szereg błędów w kontaktach z mediami, zwłaszcza tuż po święceniach, kiedy nie oponowałem, gdy próbowano skojarzyć mnie z określoną opcją polityczną" – tłumaczył.
Jak sam przyznał, nie oponował. Zapewne już widział konsekwencje tej całej otoczki, która wokół niego powstała. I powiem wam, że nawet trochę mi go szkoda. Jeszcze jako młody chłopak stał się ofiarą kariery swojej matki. To mocne stwierdzenie, ale Beata Szydło, jako doświadczona polityczka musiała wiedzieć, jakie mogą być skutki takiej gry. W porę nie zareagowali też ludzie z otoczenia władzy.
Oczywiście Szydło raczej nie mogła przewidzieć nieprawdopodobnego wręcz scenariusza, że jej syn zrezygnuje z posługi w Kościele. Dlatego pojawiała się z nim przed kamerą, chociaż on sam niechętnie zabierał głos. To też pokazuje, kto mógł grać pierwsze skrzypce w tej układance.
Medialną opowieść o idealnej rodzinie Tymoteusz Szydło przerwał sam, odchodząc z kapłaństwa. Życzę mu zwykłej "normalności", ale trudno będzie zerwać z wizerunkiem "księdza z okładki". Mógłby być po prostu "byłym księdzem", gdyby nie fakt, że został wykorzystany politycznie. Zaproszono go do show, którego skutków prawdopodobnie on sam nie przewidział.