Czwartkowa "Kropka nad i". Monika Olejnik rozmawia z Joachimem Brudzińskim. Prosi go o komentarz do słów Jana Tomaszewskiego, który powiedział niedawno, że nie będzie kibicował polskiej reprezentacji, bo w tej występują przestępcy. Poseł, też reprezentant Prawa i Sprawiedliwości, wyraźnie unika jednoznacznych deklaracji, widać po nim zmieszanie, ale w końcu, naciskany przez Olejnik, wypala coś w stylu: "Tak, Tomaszewski powiedział te słowa, ale z tego co wiem to chodziło mu o Franciszka Smudę". No i wpadka gotowa.
Drogi pośle Brudziński. Pana kolega z klubu miał na myśli Łukasza Piszczka prawego obrońcę Borrussii Dortmund, który jako młody chłopak złożył się na łapówkę dla piłkarzy Cracovii. A Smuda? On w tamtym czasie prowadził Zagłębie Lubin (które mecz kupiło), niczego mu nie udowodniono i w jego kontekście można co najwyżej mówić o tym, że zatrzymał premię pochodzącą z przestępstwa. A to już jest pewna różnica. Tak, tak naTemat, kiedy trzeba, będzie też bronić obecnego selekcjonera.
Wpadka, której można uniknąć
Polityk, zapytany o dziedzinę, w której nie jest zbyt mocny, w zasadzie mógłby się przyznać do swojej niewiedzy. Powiedzieć: "przepraszam, akurat w tej kwestii nie jestem kompetentny. Z naszej partii może pan, pani o tym porozmawiać z" … tutaj dowolne imię i nazwisko). Ale nie, stali bywalcy gmachu na Wiejskiej tak nie uczynią, oni wolą mówić po swojemu o sporcie. I w wielu przypadkach zwyczajnie się kompromitują.
Weźmy Joannę Muchę. Konrad Piasecki pyta ją o problemy trzecioligowego polskiego hokeja. Ona wypala, że te są już rozwiązywane w zarządzanym przez nią resorcie. Podczas, gdy … takiej ligi w naszym kraju nie ma. Przyznanie się do niewiedzy w tej kwestii nie byłoby żadną hańbą. Sam w naTemat odpowiadam za dział sportowy, a nie wiedziałbym czy trzeci szczebel rozgrywek hokejowych w Polsce w ogóle istnieje.
Biedny Staruch z Radomia
Dzwonię do wspomnianego już w tekście Tomaszewskiego i pytam go o pomyłki Joanny Muchy. Przywołuję słynne już pytanie: "kto wybrał te drużyny, grające o Superpuchar?". Mówię o programie Tomasza Lisa, w którym pani minister wyraźnie bała się mówić o piłce, wymienić pierwszą jedenastkę Polaków. - Wie pan, ja nie mam do niej większych pretensji. Ona jest nowa w tej roli, nieskażona całym tym bagnem. Myślę w ogóle, że problemem Joanny Muchy jest to, że otacza się niewłaściwymi ludźmi. Że ma niekompetentnych doradców - tłumaczy mi Tomaszewski, po czym podaje przykład zza Oceanu - Weźmy Reagana. To był przeciętny aktor, który, dzięki ludziom dookoła siebie, został świetnym prezydentem kraju. Poseł PIS-u, a w przeszłości "ten, który zatrzymał Anglię" jest zresztą coraz lepszego zdania o szefowej resortu sportu. - Niech pan to wyraźnie napisze. Mucha wreszcie zaczyna mówić ludzkim głosem. Wreszcie mówi smutną prawdę o swoich poprzednikach.
Źle się też dzieje, gdy sport lub motyw okołosportowy zaczyna wyraźnie dzielić dwie rywalizujące ze sobą partie. Przykład? Niedawne wybory a sprawa kibiców piłkarskich. Platforma nie popuszcza, nieco przesadnie piętnuje ich zachowanie, mówi nie o kibicach tylko o "kibolach"; więc PIS postanawia pójść w drugim kierunku. I kibiców broni, przedstawia ich jako ofiary systemu. Co prowadzi do wypowiedzi takich, jak ta senatora Zbigniewa Romaszewskiego, który w TOK FM powiedział: "Nazywanie pana Starucha kryminalistą, przed tym, jak zapadnie orzeczenie, jest niedopuszczalne. O ludziach z Radomia mówiono per warchoły. Kiedy się urządza polityczną nagonkę na grupę ludzką, to ja stoję po stronie ludzi, którzy są prześladowani".
Polityk podążający za trendem
Ale skąd to się w ogóle bierze? Czemu politycy tak bardzo chcą się afiszować mówieniem o sporcie? Zdaniem doktora Rafała Chwedoruka, politologa, a prywatnie kibica piłki nożnej, to naturalny odruch. Chęć pokazania, że jest się normalnym kibicem. - To działa trochę tak. Lepiej grają piłkarze, więcej się o nich mówi, to i politycy przyłączają się do społecznej dyskusji. Nagle pojawia się Małysz i popularne są skoki narciarskie? No to od razu na Wiejskiej ujawnia się kilku ukrytych jak dotąd fanów tej dyscypliny. Mogę pana zapewnić, że gdyby teraz przykładowo nastąpił w Polsce boom na szachy to od razu w każdej partii pojawiło by się kilku ekspertów od roszad, matów itd. - mówi w rozmowie z naTemat wykładający na Uniwersytecie Warszawskim Chwedoruk.
Pamiętamy pewnie wszyscy, jak śp. Lech Kaczyński przekręcił nazwisko grającego w kadrze piłkarza Legii i powiedział, że najbardziej podobała mu się gra Rogera Pereiro. Ale to nie jedyne tego typu sytuacje, gdzie polityk zgrywa kibica a potem okazuje się, że "król jest nagi". Że na dobrą sprawę nie wie, za kogo trzyma kciuki. - Była taka sytuacja w latach 90., gdy dwóch polityków, w tym pochodzący z Saskiej Kępy Jan Parys, nagle pojawili się w Łodzi w koszulkach tamtejszego Widzewa. No to co? Dziennikarze ich widzą tak właśnie ubranych i proszą o wymienienie nazwisk piłkarzy. Z tego co pamiętam, zatrzymali się na dwóch nazwiskach.
Tusk, Kurski i inni
Łączenie nazw klubów piłkarskich z nazwiskami polityków to trend ogólnoeuropejski. Włochy, Niemcy, Hiszpania, Rosja - w tych między innymi krajach najważniejsze osoby w państwie nie boją się mówić komu kibicują. Wiadomo, że Berlusconi to Milan, że Zapatero trzymał za Barceloną, a Aznar za Realem Madryt. My wiemy, że Donald Tusk, ale i Jacek Kurski, to kibice Lechii. Że Grzegorz Schetyna teraz afiszuje się z miłością do Śląska Wrocław, a wcześniej podobno kibicował Odrze Opole. Zresztą, to idzie też w drugą stronę. W Turcji, gdzie w samym Stambule są trzy wielkie kluby, Fenerbahce od wielu lat podkreśla, że to właśnie im kibicował, ich wspierał twórca nowoczesnego tureckiego państwa Kemal Ataturk. I na tym klub buduje swoją tożsamość.
Zdaniem Chwedoruka piłka nożna nigdy nie będzie decydowała, nigdy nie rozstrzygnie o wyniku konkretnych wyborów. Choć oczywiście może mieć pewne lekkie znaczenie. - Podam panu przykład Przemysława Wiplera. On był z początku szerzej nieznanym człowiek, a jednak udało mu się wypłynąć i dostać się do parlamentu. Myślę, że w jego przypadku kluczowe było dotarcie do pewnej grupy zagorzałych kibiców.
Za niecałe 100 dni polsko-ukraińskie Euro. Wielka, elektryzująca cały kontynent (ale nie tylko) impreza. Można się chyba spodziewać, że w połowie lutego ten tekst mógłby być dużo, dużo dłuższy.