Reklama.
Co jest głównym problemem ateistów w Polsce? Niezrozumienie. Ateizm jest dla przeciętnego Polaka czymś złowieszczo-tajemniczym. Czasem podczas rozmów o swojej niewierze czuję się jak dziwadło, które z obrzydzeniem zmieszanym z ciekawością, tyka się z bezpiecznego dystansu kijem.
„Jak to nie chcesz ochrzcić swojego dziecka?”; „Czemu łamiesz się opłatkiem, jak jesteś niewierzący?”; „Co cię powstrzymuje od zdradzania swojej dziewczyny?” – na te i inne pytania odpowiadałem dziesiątki razy. Mam to szczęście, że urodziłem się i żyję w dużym mieście oraz obracam się w środowisku rozsądnych, tolerancyjnych ludzi. Dlatego odpowiadanie na czasem absurdalne pytania, wysłuchiwanie krępujących życzeń „odnalezienia Jezusa w sercu” od religijnych znajomych, czy gorące, ale na końcu życzliwe dysputy z rodziną, to cały dyskomfort, jaki doświadczam z powodu mojego ateizmu (piszę tu o bezpośrednim kontakcie z ludźmi, ateiści w Polsce mają oczywiście też inne problemy, na innych poziomach).
Nie wszyscy ateiści jednak tak mogą żyć. W konserwatywnych środowiskach, mniejszych miastach, gdzie wszyscy się znają, czy bardzo tradycyjnych rodzinach, jest mniej różowo. Niektórych niezrozumienie dotyka głębiej, bo, jak to ludzie mają w zwyczaju, nieufność przeradza się często w agresję. Wielu tych, którzy mówią otwarcie o swoim ateizmie, doświadcza ostracyzmu. Inni dla świętego spokoju chodzą na chrzciny, śluby i pogrzeby i żegnają się, kiedy trzeba. Jeszcze inni, i to jest najsmutniejsze, nie potrafią przyznać się przed samym sobą, że nie wierzą.
Przeczytaj także: Ateizm stał się już religią?
W Polsce religijność i jej brak mają swoją niesamowitą specyfikę. Tu ateista może zostać dwukrotnie prezydentem, ale ta sama osoba, tłumaczy się przepraszająco, że „nie otrzymała łaski wiary”. Tu chrzest, komunia, ślub i pogrzeb muszą być kościelne, ale masa ludzi wierzących to na co dzień niepraktykujący antyklerykałowie. Tu ateiści zamiast rozmawiać o filozofii i nauce, oraz debatować, czy nawet spierać się z samą religią, zajmują się głównie patrzeniem w portfel i na samochody „tych tłustych biskupów”.
Czego tak naprawdę potrzebujemy? Może wystarczy się lepiej poznać? Brzmi to infantylnie, ale to chyba jedyna droga. Obecność ateistów w przestrzeni publicznej powinna być i będzie coraz większa. Szymon Hołownia wieszczył, że nastaje czas prześladowania chrześcijan, który zostanie zgotowany nie przez lwy Rzymian, a polskie społeczeństwo. Wielu ateistów odpowiadało wtedy – i wciąż to powtarzają z uporem – "nie, to my mamy gorzej, to nas prześladują!" Przerzucanie się jak dzieci na cierpiętnictwo nic nikomu jednak nie da.
Jestem ateistą i nie czuję się prześladowany czy dyskryminowany przez ludzi wokół mnie. Chciałbym tylko, żeby częściej okazywano mi szacunek przez zadawanie trudniejszych pytań.