Do Prokuratury Okręgowej w Warszawie wpłynęło zawiadomienie dotyczące popełnienia przestępstwa na tle seksualnym przez doktoranta Uniwersytetu Warszawskiego. Historię studentki, która miała zostać zgwałcona podczas wyjazdu integracyjnego, nagłośnił w poprzednim tygodniu Studencki Komitet Antyfaszystowski.
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
Jak przekazała prok. Aleksandra Skrzyniarz z Prokuratury Okręgowej w Warszawie, do jednostki wpłynęło zawiadomienie dotyczące możliwości popełnienia przestępstwa przez doktoranta UW. Mężczyzna miał – według zawiadamiającego – dopuścić się przestępstw z art. 197 par. 1 kk – czyli gwałtu oraz przestępstw narkotykowych.
"Sprawą doktoranta zajmuje się już prokuratura. Dalej można jednak zgłaszać popełnione przez doktoranta nadużycia. Oferujemy z tym pomoc. Ciągle również można uzyskać wsparcie od Konsultantki ds. przemocy seksualnej. Serdecznie zachęcamy do kontaktu" – napisał na Facebooku Studencki Komitet Antyfaszystowski.
W zeszłym tygodniu SKA opisał sytuację na Facebooku, upubliczniając pełne dane osobowe doktoranta, który miał dopuścić się przestępstwa wobec młodej kobiety.
Jak można przeczytać w poście, ofiara głosiła się do SKA o pomoc lutym, a chodziło o zdarzenie z jesieni ubiegłego roku. Portal wyborcza.pl opublikował fragmenty wypowiedzi kobiety, która miała być ofiarą doktoranta UW.
– Koleżanki ostrzegały mnie przed nim. Wszyscy mówili, że wykorzystuje młode studentki, częstuje narkotykami, a w zamian liczy na seks. Nikogo tam nie znałam, byłam kompletnie sama. On niemal codziennie próbował ze mną rozmawiać, proponował narkotyki, ale odmawiałam i traktowałam go chłodno – taką wypowiedź opublikowała wyborcza.pl.
Jak przekazała kobieta, "nie wypiła dużo, ale w pewnej chwili dziwnie się poczuła". – Ocknęłam się na łóżku w jego pokoju. Byłam zupełnie naga, moje ciuchy leżały porozrzucane wokół. Znów odpłynęłam, ale świadomość wracała co kilka minut. Gwałcił mnie do rana, aż jego współlokator zaczął dobijać się do drzwi – opisała. Studentka miała zostać wykorzystana jeszcze dwa razy.
Dziennikarze portalu rozmawiali z doktorantem. Powiedział, że "według jego informacji" studentka wyraziła zgodę na stosunek płciowy. Jak podała Wyborcza.pl, komisja dyscyplinarna UW prowadzi wobec doktoranta postępowanie w sprawie posiadania środków odurzających i obrotu nimi.
"8 kwietnia o godzinie 11:00 Studencki Komitet Antyfaszystowski oskarżył mnie o brutalny gwałt na studentce, która się do nich zgłosiła. Nie przedstawił żadnych dowodów. Napisano dokładnie to: Marcin Kozak, doktorant na Wydziale "Artes Liberales" Uniwersytetu Warszawskiego, jest gwałcicielem. Wrzucano moje zdjęcia. Rozpoczęła się burza. Nikt nie pytał, czy to prawda. Mediami (w tym społecznościowymi) rządzą emocje i logika skandalu. Wiarygodność nie ma znaczenia".
"W ciągu godziny stałem się bestią, którą każdy może opluć. (...) Wyrok na podstawie anonimowego oskarżenia nieformalnej organizacji zapadł w sieci. Trybunał Facebooka orzekł na podstawie prawa Internetu: jest winny. Czytałem: 'Skur*****. Wykastrować. Gdzie podjechać śmieciarką. Zabić. Do celi. Jeb** gnoja" – pisze.