W piątek "Gazeta Wyborcza" przedstawiła kolejną porcję swoich ustaleń ws. prac prokuratury dot. katastrofy smoleńskiej. Wynika z nich, że od 2014 roku m.in. próbki pobrane z prezydenckiego tupolewa przez dwa lata leżały w magazynie z materiałami wybuchowymi i narkotykami. Potem zabrano je i rozsyłano do badań, żeby potwierdzić teorię z wybuchem.
"Wyborcza" pisze o magazynie dowodów rzeczowych Zakładu Chemii Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji w Warszawie (CLKP). To tam badane były podczas oficjalnego śledztwa zebrane tuż po katastrofie smoleńskiej ślady i próbki. Od 2012 do 2014 r. dowody były przechowywane w osobnym pomieszczeniu przeznaczonym tylko dla nich.
Sytuacja zmieniła się w grudniu 2014 roku, kiedy to zakończyły się szczegółowe badania, które wykluczyły obecność na nich materiałów wybuchowych. Dowody nie były już potrzebne, więc przeniesiono je do piwnic, do magazynu ogólnego dowodów rzeczowych.
– Zwracałem uwagę, że taki sposób składowania grozi zanieczyszczeniem tego materiału. Ale polecenie przełożonych było jasne – powiedział "Gazecie Wyborczej" dr inż. Wojciech Pawłowski, który w 2014 roku był cywilnym ekspertem Laboratorium Kryminalistycznego i do 2018 roku pracownik CLKP.
Ślady materiałów wybuchowych z dowodów rzeczowych
Dlaczego to takie ważne? Bo w 2017 roku dowody zabrała Żandarmeria Wojskowa i od tamtej pory są one wysyłane do zagranicznych laboratoriów, które sprawdzają, czy na pokładzie tupolewa nie doszło do wybuchu. Oficjalnego potwierdzenia nie ma, ale nieoficjalnie media rządowe donoszą, że wykryto na nich ślady materiałów wybuchowych.
Zdaniem dr inż. Pawłowskiego nie pochodzą one z mundurów i sprzętu żołnierzy, których transportowano tupolewem na zagraniczne misje, lecz właśnie z substancji, które znajdowały się w tym magazynie, w tym nomen omen, materiałów wybuchowych.
– Większość była zamknięta w torebkach lub kopertach papierowych. Dla par z materiałów wybuchowych to nie jest żadna bariera – wyjaśnia ekspert i uważa, że "rozsyłanie po laboratoriach na całym świecie zanieczyszczonych preparatów do niczego nie prowadzi". – Tam mogą wyjść ślady wszystkiego, co było w tym magazynie, łącznie z narkotykami – podkreśla dr inż. Pawłowski.
"Wyborcza" wysłała pytania w tej sprawie do Prokuratury Krajowej oraz do CLKP. Do chwili publikacji nie otrzymała jednak odpowiedzi.
Polscy śledczy podczas zlecania ekspertyzy napisali, że chodzi o zbadanie "foteli zapasowych" pod "kątem materiałów użytych do produkcji, śladów materiałów wybuchowych lub substancji służących do ich wytwarzania. Badania te mogą udzielić odpowiedzi między innymi na tezy, dotyczące wykorzystywania substancji służących do wytwarzania materiałów wybuchowych, w produkcji pianek, czy też konserwacji powierzchni skórzanych, stanowiących wykończenie foteli lotniczych".
Co ciekawe, wspomniane fotele zapasowe tez miały znajdować się wraz z innymi próbkami z tupolewa w magazynie dowodowym CLKP.