Podkreślasz strojem opaleniznę, bo to twój jedyny atut. Dzięki bieliźnie korygującej nie musisz robić operacji plastycznej po ciąży. Czerwona szminka w szkole syna? Widać, że lubisz flirtować z nastolatkami. Takie rady dawano kobietom jeszcze 10 lat temu w bestsellerowym poradniku "Jak się nie ubierać. Na każdą okazję" promowanym przez TVN Style.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Parkiety podbija ironiczne "Sexy And I Know It" LMFAO, dziewczyny chodzą w nabijanych ćwiekami ramoneskach i neonowych kolorach. Wychodzi pierwszy sezon "Gry o tron", a 29-letnia Meghan Markle gra w serialu "Suits" i dziwi się, że czasem ktoś poznaje ją na ulicach LA. Latem umiera Amy Winehouse, zimą Violetta Villas.
W 2011 roku, jeśli ktoś znał w Polsce słowo gender, to z wykładu z socjologii, a nie z radia czy ulicznego transparentu. Słyszeliśmy za to o feminizmie, chociaż kobiety nie strajkowały, a za czołową feministkę uchodziła Kazimiera Szczuka – niemiła pani z krótkim włosami i w okularach. 11-tygodniowe płody nie straszyły jeszcze z każdego rogu i nikt nie krzyczał, że ich prawa są ważniejsze niż prawa kobiet.
I wtedy to, nakładem wydawnictwa Pascal, wychodzi poradnik "Jak się nie ubierać. Na każdą okazję". Błogosławi mu TVN Style, który bierze nad publikacjami patronat medialny, a Magda Mołek zarzeka się, że stosuje rady autorek od lat. "Pomagają nam pokochać siebie" – przekonuje z obwoluty.
Nie byłoby w tym wszystkim nic dziwnego, gdyby nie fakt, że poradnik znanych z programów telewizyjnych Trinny Woodall i Susanny Constantine są reliktem seksizmu kobiet wobec kobiet. I to seksizmu tak siermiężnego i kuriozalnego, że gdyby nie zdjęcia, można by pomyśleć, że oto mamy przed sobą poradnik "Jak mieć nieposzlakowaną opinię usłużnej-zawsze-dziewicy-amen" z XIX wieku.
Na tle książki Pascala bardziej postępowy wydaje się "Poradnik gospodyni wiejskiej" z 1955 roku, z którego wiadomo przynajmniej, że w kuchni należy mieć oddzielne wiadro na kompost i na odpadki dla żywego inwentarza (segregacja vintage!).
Z innej publikacji przedpotopowo-lifestyle’owej – "Kalendarza Przyjaciółki" z lat 80. można dowiedzieć się jak kłaść tapety i czym są tak egzotyczne terminy jak motywacja i samoocena.
Myliłby się jednak ten, kto uznałby, że nie nauczymy się niczego z reklamowanego jako "brutalnie szczery, cudownie szorstki i przerażająco trafny" poradnika Trinny i Sussany.
Lekcja pierwsza: masz babo pracę
Zaczynamy od stroju na rozmowę kwalifikacyjną. Jeśli masz wyglądać na niej beznadziejnie i się stresować, lepiej od razu zrezygnuj z wymarzonego stanowiska – radzą od serca autorki.
Niestety nie wspominają, co w przypadku, gdy przestanie się wyglądać beznadziejnie, ale nadal będzie się czuło stres.
Szukając pracy należy też pamiętać, że kobiety z dziećmi powinny szczególnie demonstrować swój entuzjazm. Tym bardziej, że ich młodszym, bezdzietnym koleżankom przychodzi to naturalnie.
Zestaw pierwszy: czarne szpilki, żakiet, krótka spódnica i wzorzysta koszula zapięta pod szyję. Czujesz się dobrze? No to przestań:
"Pokazuję nogi, żeby odwrócić uwagę od braku szarych komórek. Będę się co dzień spóźniać, bo za dużo czasu zajmuje mi układanie włosów. Chętnie wezmę nadgodziny — chyba wiesz, co mam na myśli — więc liczę, że dasz mi tę pracę".
Jeśli jakimś cudem kobiecie uda dostać się pracę (zapewne dzięki temu, jak wygląda, bo jak czytam we wstępie wygląd jest równie ważny co CV, o ile nie ważniejszy) musi do niej niestety chodzić, choć pracować już niekoniecznie.
Można wywnioskować, że głównie po to, żeby robić z siebie pośmiewisko lub też dogadzać innym. Biuro to straszne miejsce, gdzie błyszczące sandały mogą zdradzić otoczeniu, że najchętniej nie robiłabyś nic poza oglądaniem kolorowych magazynów i malowaniem paznokci u nóg.
Lubisz stonowane kolory i nie nosisz dodatków? Wszyscy zastanawiają się, jakim cudem ktoś tak nudny trafił to takiej świetnej firmy. Aha — nie nadajesz się na szefową.
Niestety, umiejętności menadżerskich nie nabywa się dodając do stylizacji modny naszyjnik, pasek i buty. Wtedy współpracownicy pomyślą dla odmiany, że jesteś ofiarą mody i całą pensję przepuszczasz na ciuchy.
Na koniec kilka cennych rad zawodowych. W pracy lepiej "nie ociekać makijażem" — to tylko desperacka próba podkreślenia swojej wartości, którą trzeba znać (choć czytając "Jak się nie ubierać…" można by przypuszczać, że nie ma jej za wiele).
Jeśli chodzi o imprezy firmowe, z jednej strony warto postawić na czerń i dekolt w stylu lat 60., żeby nadać do współpracowników podprogowy przekaz "jestem seksowna, ale nie idę do łózka na pierwszej randce". Z drugiej strony pozory mylą — autorki radzą, żeby zawsze mieć w biurze czyste majtki i bluzkę na zmianę, żeby uniknąć plotek.
I perełka:
"Zapachy ciała mogą być bardzo odpychające dla współpracowników, choć przez zakłopotanie powstrzymają się od komentarzy. Jeśli masz wrażenie, że dziwnie na ciebie patrzą, pomyśl, jak temu zaradzić".
Poza pracą, kolejnym ważnym wybiegiem dla kobiet jest szkoła bąbelka. Gdy dziecko przechodzi w wiek bąblowy, robi się niebezpiecznie: "W miarę, jak dzieci rosną, nasz wygląd staje się ważny ze względu na ich własne relacje z rówieśnikami. Jeśli mama wygląda cool, to dziecko też staje się atrakcyjniejsze. Musisz nie tylko dogadać się z nauczycielami, ale i zdobyć aprobatę dzieciaków".
Aprobata dzieciaków jest jednak równie trudna do utrzymania, co aprobata współpracowników. Przykładowo w brązowym kostiumie i szalu wygląda się zbyt surowo. Są szanse, że ktoś weźmie cię nie za matkę, ale za dyrektorkę szkoły (co za ulga, przynajmniej wiadomo, że kobieta może jednak wyglądać na dyrektorkę, choć nie w pracy).
Na jasełka założyłaś czerwoną bluzkę i pomalowałaś usta pod kolor. Do tego czarne botki i spódnica do kolan. Trzeba ci wiedzieć, że w takim zestawieniu kolorystycznym każda kobieta będzie wyglądach wyzywająco (aha).
Można jednak spojrzeć na to jeszcze wnikliwiej: "Lubię prowokować i daję zły przykład swoim dzieciom. Flirtuję ze wszystkimi nastoletnimi kolegami syna — i hmm — chyba powinnam uciąć sobie pogawędkę z przystojnym panem od matematyki".
Jak dwie panie opisały patriarchat w książeczce o ciuchach
W zasadzie z ponad 170-stronicowego poradnika wydawnictwa Pascal połowa nadawałaby się do sekcji "wybór najgorszych cytatów". Ale rady Trinny i Susanny sprowadzają się tak naprawdę do kilku przykazań dla kobiet, na szerszym planie odnoszących się nie tyle do ich wyglądu, co do tego, jakie być powinny.
Przede wszystkim: nie wyglądaj (nie bądź!) — pardon le mot — zdzirowata. Co znaczy zdzirowata? Sądząc po poradach, chodzi tu nie tyle o skojarzenie z pracą seksualną, co jakiekolwiek podkreślanie seksualności.
Piętnowany jest tu nie tyle wygląd, co wolność seksualna. Szczególnie obrzydliwe jest powtarzane jak mantra przekonanie, że przyciągające wzrok szpilki, czerwona szminka czy nawet odkryte ramiona sugerują, że ich właścicielka chętnie uprawia seks.
Pomijając już, że kobiety ubierają się i malują ze stu innych powodów, niż chęć przespania się z kimś. Mogłabym się nawet założyć, że taka motywacja jest gdzieś na szarym końcu listy.
Przeciwieństwem "zdzirowatości" ma być wyglądanie na otwartą i sympatyczną. Ale i z tym nie można przesadzić, żeby nie wydawać się "kobietą bez osobowości".
O tę tajemniczą cechę można zaś podejrzewać zarówno dziewczyny w markowych ciuchach, lubiące mocny makijaż, jak i unikające obcisłych ubrań czy wybierające te ekstrawaganckie czy oryginalne (co jest, jak wiadomo, powszechnym wyznacznikiem braku osobowości).
Poradnik Trinny i Susanny może zirytować, może też oburzać. Jednak mnie głównie ubawił, a może i trochę wzruszył. Z prostego powodu — pokazuje, że mimo wszystko, w kwestii postrzegania kobiet i ich ról społecznych sporo się w Polsce zmieniło.
W 2011 roku to nie była wcale publikacja niszowa. Mówiono o niej w telewizji, można ją było dostać w każdym Empiku, a brytyjskie stylistki gościły nawet w Polsce i przy okazji promocji książki stylizowały kobiety w centrach handlowych.
Może i nie mieliśmy jeszcze wszyscy internetu w komórkach, ale media online działały już prężnie. Żadnego oburzenia jednak nie było. Poradnik jak poradnik. Mało kto kwestionował rady, które w zbliżonej formie słyszało kiedyś większość z nas: "Chyba nie wyjdziesz tak z domu?", "Dekolt w pracy? Kogo chcesz poderwać?", "Dla kogo się tak odwaliłaś?", "Kozaki na szpilce? Zwariowałaś? Jeszcze ktoś weźmie cię za pannę lekkich obyczajów".
Dziś mamy na to słowo: slutshaming. A internauci tropią i słusznie oburzają się na publikacje szkodliwe, a często i obrzydliwe.
Cztery lata temu oberwało się redakcji "CKM-u", która wypuściła tekst o kochankach idealnych, z którego wynikało m.in., że kobieta chcąca sprostać męskim oczekiwaniom, powinna być gotowa na oral 24h na dobę, a tak poza tym to może ja zastąpić lalka z realistyczną waginą i twarzą młodej Edyty Olszówki.
Przykładów niedostrzeganego wcześniej seksizmu w podręcznikach szkolnych, znaleziono w ostatnich już tak wiele, że z powodzeniem dałoby się napisać na ten temat jeśli nie książkę, to przynajmniej pracę licencjacką.
Jestem pewna, że gdyby "Jak się nie ubierać. Na każdą okazję" wyszło dziś, skończyłoby się skandalem. Od 2011 roku zmieniło się nasze postrzeganie tego, co jest okej, a co okej nie jest. Zrobiliśmy się przewrażliwieni? Może czasem. Ale lepsze to, niż milcząca zgoda na seksualizację kobiet i uzależnianie ich wartości zawodowej, a czasem i prawdziwości zeznań od tego, co mają się na sobie.
Chcesz podzielić się historią albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl