– Mateusz Morawicki nie był uprawniony do wydania decyzji w sprawie zorganizowania wyborów Poczcie Polskiej oraz KPRM – wynika z analizy NIK w sprawie przeprowadzenia wyborów korespondencyjnych. Prezes NIK Marian Banaś na konferencji prasowej przedstawił ustalenia kontroli zeszłorocznych wyborów. Przypominamy, jak wyglądała organizacja wyborów korespondencyjnych.
W naTemat pracuję od kwietnia 2021 roku jako dziennikarka newsowa i reporterka. W swoich tekstach poruszam tematy społeczne, polityczne, ekonomiczne, ale też związane z ekologią czy podróżami. Zawsze staram się moim rozmówcom dawać poczucie bezpieczeństwa i zaopiekowania się, a czytelnikom treści wysokiej jakości. Pasja do dziennikarstwa narodziła się we mnie z zamiłowania do pisania… i ludzi. Jestem absolwentką dziennikarstwa i medioznawstwa oraz politologii na Uniwersytecie Warszawskim.
Zgodnie z konstytucją wybory na prezydenta Polski miały odbyć się między 75. a 100. dniem przed końcem kadencji urzędującej głowy państwa tj. między 27 kwietnia a 22 maja 2020 r. Świat walczył wtedy z pandemią, w Polsce trwał lockdown, Polacy obwiali się o swoje zdrowie i życie, a większość instytucji było zamkniętych.
Po raz pierwszy w historii parlamentarzyści stanęli przed zadaniem zorganizowania wyborów w pandemii. Oddanie głosu w lokalu wyborczym wiązało się z ryzykiem epidemicznym. Dlatego zdecydowano się na przeprowadzenie wyborów kopertowych.
Jak doszło do kopertowych wyborów?
Rok temu, 10 maja 2020 roku, miała odbyć się pierwsza tura wyborów korespondencyjnych. Za ich organizację odpowiadała Poczta Polska, pod nadzorem Ministerstwa Aktywów Państwowych z Jackiem Sasinem na czele. Działa on na podstawie rozporządzeń Prezesa Rady Ministrów z 16 kwietnia 2020 roku. Jak wynika z kontroli Najwyższej Izby Kontroli szef rządu wydał tę decyzję, wiedząc, że przeprowadzenie wyborów w tej formie będą niezgodne z prawem.
Podstawą prawną do zorganizowania wyborów miała być ustawa "o szczególnych zasadach przeprowadzania wyborów powszechnych na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej zarządzonych w 2020 r.", której projekt został złożony w Sejmie 6 kwietnia 2020 roku. Zapisano w nim, że wybory mają zostać zorganizowane przez Pocztę Polską, która miała przygotować i dostarczyć pakiety wyborcze. Tego samego dnia projekt po trzech czytaniach przegłosowano i skierowano do Senatu.
Takiego rozwiązania nie akceptowała część polityków. Postulowano przesunięcia daty wyborów. Kopertowym wyborom sprzeciwili się kandydaci na urząd prezydenta: Małgorzata Kidawa-Błońska, Robert Biedroń, Szymon Hołownia, Władysław Kosiniak-Kamysz, Krzysztof Bosak i Marek Jakubiak. Również część konstytucjonalistów negatywnie opiniowała takie rozwiązanie.
Rola Morawieckiego i Dworczyka
Pod koniec kwietnia portal Onet powołując się na źródła zbliżone do NIK, ujawnił jakimi informacjami dysponuje Najwyższa Izba Kontroli po audycie wyborów kopertowych. Według doniesień ciężar odpowiedzialności leży nie na Ministerstwie Aktywów Państwowych, lecz Kancelarii Premiera.
Onet opisywał, że szef KPRM Michał Dworczyk miał otrzymać dwie analizy prawne, które nie pozostawiały żadnych złudzeń co do nielegalności wyborów korespondencyjnych
Nie przeszkodziło to partii rządzącej w dalszym brnięciu w narrację o konieczności przeprowadzenia takich wyborów, a Poczcie Polsce w drukowaniu kart wyborczych. 16 kwietnia 2020 premier Mateusz Morawiecki wydał polecenie organizacji wyborów kopertowych.
Presja z ulicy Nowogrodzkiej
Jak wynika z dokumentów, które zgromadził Onet, zanim premier wydał decyzje, których nakazał PWPW i Poczcie Polskiej przygotowanie pakietów do głosowania korespondencyjnego, wziął udział w spotkaniu na Nowogrodzkiej. Według Onetu Morawiecki przedstawił na tym spotkaniu kierownictwu PiS, w tym Jarosławowi Kaczyńskiemu, druzgocące nieformalne wyniki ekspertyz, z których wynikało, że organizacja wyborów kopertowych będzie niezgodna z prawem i może doprowadzić do ich unieważnienia, a także postawienia szefa rządu przed Trybunałem Stanu.
Po tym spotkaniu KPRM zamówiło kolejną ekspertyzę, tym razem od prawnika z Akademii Sztuki Wojennej, z której wynikało, że Morawiecki może wydać Poczcie Polskiej polecenie zorganizowania wyborów. Tak też się stało.
Blokada wyborów
Jeszcze zanim premier Morawiecki wydał rozporządzenie, politycy opozycji przyjęli bierny opór i zdecydowali się zablokować uchwalenie ustawy "o szczególnych zasadach przeprowadzania wyborów". Projekt utknął w Senacie, gdzie opozycja ma większość, aż do 5 maja. Wszystko po to, aby wybory nie doszły do skutku.
Przeprowadzenie wyborów w maju negatywnie oceniała Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, która wydała opinię, w której poinformowało, że “wybory prezydenckie w Polsce w proponowanej formie nie spełniają wymogów Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, by zostać uznane za demokratyczne”. 27 kwietnia Sąd Najwyższy wydał opinię uznającą, że projekt ustawy z 6 kwietnia, nie powinien być przedmiotem dalszych prac legislacyjnych.
Politycy również bojkotowali wybory. Wśród nich byli: Lech Wałęsa, Donald Tusk, Aleksander Kwaśniewski i Bronisław Komorowski, Marek Belka, Jan Krzysztof Bielecki, Włodzimierz Cimoszewicz, Ewa Kopacz, Kazimierz Marcinkiewicz i Leszek Miller.
Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar zauważył, że przeprowadzenie wyborów 10 maja 2020 r. mogłoby zagrażać życiu i zdrowiu obywateli. Wiele Polek i Polaków deklarowało, że jeśli wybory się odbędą, to nie wezmą w nich udziału.
Przygotowania wyborów trwały w najlepsze
Choć ustawy nie było, to PiS oraz władze Poczty Polskiej przygotowywały się do organizacji wyborów. W kwietniu media informowały, że trwa już druk kart wyborczych. Minister Sasin podkreślał, że działał na podstawie dwóch decyzji Prezesa Rady Ministrów z 16 kwietnia 2020, w których nakazał PWPW i Poczcie Polskiej druk i przygotowanie dystrybucji pakietów do głosowania korespondencyjnego.
Układ Jarosławów
Spór o przeprowadzenie wyborów toczył się również w koalicji rządzącej. Kopertowych wyborów nie chciał Jarosław Gowin. Ostatecznie 6 maja Jarosław Kaczyński i Jarosław Gowin doszli do kompromisu. Polegał on na tym, że Sąd Najwyższy miał unieważnić głosowanie 10 maja, a w ciągu 30 dni miały zostać rozpisane nowe wybory.
W ten sposób wybory 10 maja nie odbyły się, a jak się później okazało, ich przygotowanie kosztowało niemal 70 mln złotych.
Ile kosztowały wybory, których nie było?
26 maja 2020 został opublikowany artykuł, w którym dziennikarz TVN Szymon Jadczak przedstawił dokumenty, z których wynikało, że majowe wybory kosztowały budżet państwa dokładnie 68 896 820 złotych. Jadczak za ten artykuł został nagrodzony Grand Pressem w kategorii “News”.
We wrześniu w rozmowie z Konradem Piaseckim, Jacek Sasin na pytanie o koszty wyborów odpowiedział:
Sasin – bohater memów
Polski podatnik nie zapomniał Sasinowi tych słów. Minister stał się bohaterem licznym memów, a zdanie “Sasin p***jebał 70 milionów na wybory, które się nie odbyły” było jednym z najczęściej powtarzanych fraz w 2020 roku w mediach społecznościowych. Powstała nawet specjalna jednostka “sasin” oraz strona internetowa, która przelicza złotówki na sasiny.
W wielkim skrócie: Przybysz (do niedawna szefowej departamentu prawnego KPRM) w siedmiostronicowej analizie stwierdza, że premier nie może nakazać Pocznie Polskiej organizowania wyborów, a jeśli podejmie taką decyzję, to musi liczyć się z odpowiedzialnością karną, odpowiedzialnością przed Trybunałem Stanu, upadkiem rządu i osobistą odpowiedzialnością finansową.
Jacek Sasin
Dokładnej kwoty nie pamiętam, [poczta wydała] około 70 mln (...) Polski podatnik płaci za wybory. Każde wybory. Demokracja kosztuje.