
– To jest moje miejsce na ziemi i ja sobie nie wyobrażam, żebym miała pracować gdzieś indziej – mówi od razu na początku naszej rozmowy Justyna Tomczyk. Od 15 lat pracuje w małej rodzinnej firmie poligraficznej, która po długiej walce w czasie pandemii po prostu traci już oddech. Decyzja zapadła: zamykamy. Ale pani Justyna odpowiedziała: "Nie, nie zgadzam się, zrobię wszystko, by ocalić to miejsce". I robi razem z Małgorzatą Halber, ale o tym zaraz.
Poligraficzna pasja od 31 lat
– Mój ojciec jako pierwszy założył w tej okolicy firmę. Z czasem zaczęło się to zmieniać, a firm przybywać. Właściciele innych punktów przychodzili do mojego ojca, a później do mnie i twierdzili, że nas wykoszą, bo mają pieniądze i wielkie maszyny. Mówili, że znikniemy. Do wybuchu pandemii się nie poddawaliśmy, nawet pomimo ogromnej konkurencji udało nam się utrzymać zakład. Nasi klienci nie pozwalali nam biedować, dopiero teraz zrobiło się bardzo ciężko – mówi Piotr Dankiewicz, który firmę przejął po tacie.Piotr: Ja NIC nie wiedziałem.
Justyna: Nic, kompletnie, był tak samo przerażony, jak ja.
Takich sprężyn nie produkują
– Wróciłam z wolontariatu w Fokarium na Helu, poszłam do pani Justyny z kolejnym zeszytem i ona powiedziała, że prywatnie się ze mną skontaktuje w sprawie zamówienia, bo będą się zamykać. Przez pandemię jedynym rozwiązaniem dla nich było ogłoszenie bankructwa. Po prostu miałam poczucie, jakby mi się grunt osunął pod nogami – mówi w rozmowie z naTemat.pl Małgorzata Halber. To na jej wpis trafiłam na Facebooku. Napisała, że chce ratować Skan-Mir. Dlaczego? Chodzi o ludzi. I miasto.Schodki w dół…
Gdy już traciła nadzieję i miała iść na tramwaj, zobaczyła jeszcze jedno miejsce. – Malutki, wchodziło się do niego po schodkach, super niepozorny punkcik. Pomyślałam, że tam to już na pewno się nie uda. Jeżeli w profesjonalnych, dużych punktach mnie nie wysłuchano i nic nie dało się robić, to tam na pewno nie będzie inaczej. Okazało się, że byłam w błędzie."Postanowiłam uratować firmę, proszę trzymać kciuki"
– Byłam pewna, że już nie da się im pomóc, a potem było jak w filmie. Nagle w czwartek, to było 6 maja, pani Justyna do mnie pisze: "Pani Gosiu, niech pani trzyma za mnie kciuki, bo ja postanowiłam uratować firmę". Pomyślałam, co to jest za osoba w ogóle, która pracuje tam 15 lat, powiedziała, że nigdzie indziej nie chce pracować i postanowiła na siebie wziąć kredyt, żeby spłacić te długi. Poprosiła, żebym trzymała kciuki, bo ma zerową zdolność kredytową – wspomina Halber.Miłość do poligrafii
– Poligrafię poznałam od podszewki i pokochałam. Ta firma to moje miejsce na ziemi i nie wyobrażam sobie, żebym miała pracować w innym miejscu. Mam nadzieję, że te usługi, które wykonujemy i które różnią się od usług w innych punktach, że uda się to utrzymać, że nie znikniemy. To jest obecnie mój najważniejszy cel – mówi Justyna."Byłem już wszędzie, pomocy!"
Kobieta podkreśla, że jest jeszcze coś, co sprawia, że ta pracowania poligraficzna jest wyjątkowa – obecność introligatora. – Jeżeli klient potrzebuje oprawić wyjątkowe wspomnienia, chciałby do tego użyć doskonałej skóry, wytłoczyć napis, to my to zrobimy. Zazwyczaj inne punkty tego nie oferują. Współpracujemy z introligatorem i bardzo sobie to cenimy.To było bardzo drobne zlecenie, ale zostało mi w pamięci. Klient był u nas pierwszy raz, "z ulicy", ale wzruszył mnie i zależało mi, żeby podarować mu coś wyjątkowego. Wspólnie z małżonką przygotował tekst życzeń dla swojego syna, który kończył 18 rok życia.
Przekazałam mu rady, podzieliłam się swoim doświadczeniem. Tekst pomogłam wkomponować na większym formacie.
Pracowaliśmy nad tym dwa dni, ale zdążyliśmy. Oprawę wykonał nasz znajomy introligator. Wczułam się w sytuację klienta i starałam się jak najszybciej zdobyć inny papier, zrobić układ i to miało dla mnie ogromne znaczenie.
Klient bardzo to docenił, powiedział, że uratowałam mu życie, bo nikt nie był w stanie tego zrealizować i to tak szybko. Dodam, że oczywiście w tym czasie miałam też inne zlecenia, więc wymagało to dużej organizacji. Dużo jest takich właśnie "emocjonalnych" zleceń. Bardzo nas wzrusza, jak klient przyjdzie do nas i po prostu powie, że był wszędzie, ale słyszał, że tylko u nas może to zrobić. Od razu wiem, po co pracuję. Takie słowa bardzo dobrze to na mnie działają (śmiech).
Wspierajmy rzemieślników
Małgorzata Halber komentuje: – Dlaczego walczę o takie miejsca? Bo ja lubię to miasto i uważam, że jest ono zarządzane w bardzo bezduszny sposób. I nie bierze się w nim pod uwagę ludzi innych niż ci, którzy przyjechali tutaj, żeby zarabiać bardzo duże pieniądze. Miasto Warszawa w ogóle nie oferuje preferencyjnych stawek czynszu dla rzemieślników.Gdy rozmawiałam z właścicielem Skan-Mir i panią Justyną po założeniu zbiórki, pan Piotr powiedział, że on nie czuje, że ma zakład poligraficzny, on się przede wszystkim czuje rzemieślnikiem.
Rzemieślnik zawsze będzie miał mniejszą płynność finansową niż duzi gracze, którzy mają 7 wielkich maszyn i będą hurtowo trzaskali druki i oprawy. Oni nie przyjmą takiego zamówienia jak ode mnie.
Napisz do autorki: alicja.cembrowska@natemat.pl
