
Bronisławowi Wildsteinowi trudno odmówić popularności. Prawicowy dziennikarz właśnie promuje swoją najnowszą książkę "Ukryty". W trakcie kampanii promocyjnej co chwilę jednak napotyka jakieś przeszkody. Czyżby władze chciały uprzykrzyć mu życie?
REKLAMA
O tym, że pisarze mało zarabiają i mają ciężkie życie, wiadomo nie od dawna. Wyjątków od tej zasady jest niewiele. Ale Bronisław Wildstein ma wyjątkowego pecha - w trakcie promocji swojej książki napotkał kilka, jak on to nazywa, "przygód", które utrudniały mu działanie.
Perypetie Wildsteina, na podstawie felietonu w "Uważam Rze", opisuje serwis wPolityce. Pierwsza z "przygód" pojawiła się w Gliwicach. Tam dziennikarz spotkał się z maturzystami w jednym z liceów. Rozmawiali o sprawach demokracji, Europie, Polsce. Prawicowy publicysta był tylko jednym z zaproszonych przez nauczyciela historii. Najwyraźniej jednak Bronisław Wildstein to gość zakazany, bo w następstwie jego przyjazdu dyrektor zabronił historykowi zapraszania gości przez następny rok.
Również na jednej z poznańskich uczelni wyższych Wildstein był niemile widziany. Zaprosił go na spotkanie jeden z profesorów, ale spotkało się to ze sporym sprzeciwem dziekana. Powód? "Zbytnie upolitycznienie" Wildsteina. W tym samym czasie na tej samej uczelni gościem był Jacek Żakowski, przez dziennikarza określony jako "chodząca bezstronność".
Jeszcze mniej przychylniej spojrzała na autora "Ukrytego" jedna z księgarni w Krakowie. Chociaż organizuje ona spotkania literackie z dominikanami, zrezygnowała z wizyty Wildsteina. Jak podkreśla dziennikarz, księgarnia wycofała się kilka dni po ustaleniu z nim terminu spotkania. Powodem takiej decyzji ponownie było upolitycznienie wydarzenia.
Zdawać by się mogło, że chociaż Toruń - miasto przez złośliwych nazywane Rydzykowym - potraktuje lepiej prawicowego dziennikarza. I faktycznie, lepiej było, ale tylko odrobinę. Wydawca "Ukrytego" wynajął tam Centrum Sztuki Współczesnej, które często organizuje takie wydarzenia. Jak jednak podkreśla Wildstein w swoim tekście, jakimś cudem do CSW nie dotarły plakaty promujące jego książkę. "Zgubiły się". Na stronie Centrum nie pojawiła się też żadna informacja o spotkaniu z Wildsteinem. Jak podkreśla publicysta "URze", publikacje Krytyki Politycznej były za to promowane pełną parą. Tak, że strzępki ich plakatów wiszą tam do dziś. Wildstein chwali się jednak, że mimo to i tak na spotkaniu z nim zebrała się bardzo duża publiczność.
Na koniec swojego felietonu Wildstein, oczywiście, za te sytuacje wini polskie władze. I porównuje dzisiejszą Polskę do PRL:
Nadzór nad życiem społecznym w kraju jest zdumiewająco szczelny we wszystkich dziedzinach, a jego celem jest eliminacja ze sfery publicznej nie tylko niewygodnych dla władz treści , ale także głoszących je osób. Jak w PRL.
"Uważam Rze"

