
Aktor drugiego planu. Choć na scenie, w kinie i telewizji możemy zobaczyć go od końca lat 60., Dziędziel rzadko kiedy dostaje duże, pierwszoplanowe role. Zwykle stoi w cieniu fabuły, lecz grą, osobowością oraz głosem zgromadził dużą rzeszę fanów swoich niebanalnych ról. Nic dziwnego: uprzejmy, zdystansowany i skromny stoi w opozycji do współczesnego świata ni to aktorzyn, ni celebrytów. I zdobywa nagrody: ma na swoim koncie Orła, Złote Kaczki, Złote Lwy, a wczoraj dostał turecką nagrodę festiwalu Antalya Golden Orange Film za rolę w filmie „Supermarket”.
Urodził się w 1947 roku w Gołkowicach, małej wiosce na Śląsku. Po ukończeniu pobliskiej szkoły średniej był zdecydowany zdawać na aktorstwo. Duży wpływ na jego decyzję miała kariera Franciszka Pieczki, który dwadzieścia lat wcześniej urodził się w sąsiedniej wiosce, by później stać się znakomitym aktorem i do dziś grać w Teatrze Powszechnym.
Polecamy: Władysław Pasikowski o "Pokłosiu": Prawda, nawet najboleśniejsza, zawsze będzie zachowaniem propolskim
Powstaniec w Teatrze im. Słowackiego
Po studiach od razu dostał angaż w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Dla wielu praca na tamtejszej scenie nie należała do największego powodu do domu, Teatr im. Słowackiego nie cieszył się najlepszą opinią. Dziędziel jednak nie zrezygnował, a na deskach tego teatru występuje już ponad czterdzieści lat.
Marian Dziędziel to postać zagadkowa. Zawsze na drugim planie, lecz głęboko zapadająca w pamięć widzów. Aktor występujący w filmach dobrych („Pianista”, „Dom zły”, „Wesele” czy „Kret”), ale też w produkcjach bardzo kontrowersyjnych ze względu na swą wartość („Pokaż kotku, co masz w środku”, „Na dobre i na złe” czy „Graczykowie”). Udział w tych drugich, z pewnością bardziej medialnych, nie przyniósł mu jednak sławy w kolorowych pismach czy portalach rozrywkowych. Wydaje się, że Dziędziel po prostu nie nadaje się do nich – nie mówi publicznie o sprawach prywatnych, nie pajacuje w telewizyjnym show i nie ma z nim związanych żadnych skandali. Wartości, które wyniósł ze szkoły są dla niego wciąż aktualne: szacunek dla drugiego człowieka, zaangażowanie w rolę i oddanie pracy. Oraz skromność, w końcu zawsze powtarza, że jest „zwykłym aktorzyną z Krakowa”.
Jeszcze nie widziałem z nim słabego filmu.Dla mnie ten aktor to gwarancja że film z jego udziałem będzie co najmniej dobry. CZYTAJ WIĘCEJ
Polecamy: Filmowe klapy finansowane z publicznych pieniędzy. Dlaczego PISF dał na "Bitwę pod Wiedniem" 2 mln zł?
Wesele kariery
Kariera Dziędziela nabrała rozpędu w 2004 roku, gdy ten miał 58. lat. To wtedy wielkim sukcesem zarówno artystycznym, jak i komercyjnym okazało się „Wesele” Wojciecha Smarzowskiego. Za rolę aktor dostał w Gdyni nagrodę za najlepszą rolę pierwszoplanową. Wtedy w mediach czytał, że jest „późnym debiutantem”. Komentował to w „Polityce” ze spokojem: – Hamlet, Kordian czy Konrad nigdy mi nie grozili, bo charakter nie ten i nie te predyspozycje. Odnoszę jednak wrażenie, że nigdy nie wybiłem się w sposób istotny, choć recenzje często miałem niezłe. To zapewne moja wina i nie mam o to pretensji do losu.
Na film wybierałem się z pewną nieśmiałością i muszę przyznać, że gdyby nie obecność Pana Mariana Dziędziela chyba bym sobie darował tą pozycję. CZYTAJ WIĘCEJ
Marian Dziędziel nie odpuszcza. Dzięki swojej długiej i wytrwałej pracy stał się w końcu pierwszoplanowym aktorem. Nie dzięki skandalom, układom czy wyglądowi, a wytrwałości i trzymaniu się własnych zasad. Jak widać – warto było czekać. Ostatnia rola Dziędziela była dla niego perłą w koronie, podobnie jak on jest nią dla polskiego aktorstwa. A kolega z Teatru im. Słowackiego dodaje: – To miłe, że gdy człowiek myśli, że osiągnął już wszystko nagle jego kariera nabiera rozpędu. Marian w pełni na to zasłużył.
