"Opowieść Podręcznej" już nie grzeje jak kiedyś. Czwarty sezon wieje nudą i irytuje
Alicja Cembrowska
09 czerwca 2021, 17:58·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 09 czerwca 2021, 17:58
June łamie zasady, ucieka, zostaje złapana, torturowana, ucieka, wpada na kolejny pomysł, by "zniszczyć Gilead od środka", zostaje złapana, znowu tortury i ucieczka... I znowu, i znowu. Tak właściwie można podsumować 4. sezon serialu, który miał szansę być wybitny. Miał, gdyby zakończono go w tak zwanym odpowiednim momencie.
Reklama.
"Opowieść Podręcznej" emitowana jest od 2017 roku. W czerwcu obejrzymy ostatni odcinek 4. sezonu.
Serial poruszył ludzi na całym świecie i z początku trudno było znaleźć na jego temat negatywną opinię.
4. sezon "Podręcznej" nie zachwyca, a raczej nudzi i zawodzi.
Przyznam, że największe szaleństwo na "Podręczną" przespałam. Obudziłam się rok temu, gdy już dość miałam nieustannego dopytywania znajomych, czy w końcu się przełamałam i obejrzałam ten "najlepszy serial ostatnich lat", a przy okazji pandemicznego zamknięcia w domu zdecydowałam się złamać swoją żelazną zasadę "nie oglądam seriali".
Żelazna zasada okazała się idiotyczna, więc nie żałuję, że w końcu się jej pozbyłam i poznałam historię June (Elisabeth Moss). Trzy pierwsze sezony wchłonęłam, więc na czwarty czekałam z wielką niecierpliwością. Ale emocje opadły.
Wieje nudą
Oczywiście nie u wszystkich. Widzowie właściwie podzielili się na dwa obozy, co w przypadku tego serialu jest zaskakujące – wcześniej trudno było znaleźć krytyczną opinię o "Podręcznej". Teraz wiele osób przyznaje, że jedyne, co ich trzyma przy ekranie, to sentyment.
Główne zarzuty? Nuda, dłużyzny, powtarzalność, brak zaskakujących rozwiązań fabularnych i coraz więcej absurdu. Gdzieś tam w tle pojawia się również kicz, od którego wcześniej serial był wolny – kiedyś mrok i tajemniczość, teraz pocałunki w deszczu. Problemem jest też "oswojenie" z okrucieństwem Gileadu. Zobaczyliśmy już tyle zła, że chyba pora zmienić kierunek i nie próbować szokować kolejnymi wymyślnymi metodami krzywdzenia.
"Opowieść Podręcznej" potrzebuje również nowej (albo drugiej) bohaterki, bo June staje się męcząca. Od początku aktorsko nie odpowiadała mi Elisabeth Moss (całkowicie subiektywne odczucie) i trudno było mi "połączyć" ją z June. W 4. sezonie ta postać przybrała jeszcze wyraźniejsze kontury i uwolniła swoje demony. Aktorsko jest to poruszanie się pomiędzy dzikim wrzaskiem, nienawistnym spojrzeniem, nerwowym mruganiem i płaczem. Jakby sama aktorka była już przeciążona tym emocjonalnym bagażem.
Sprawę odrobinę ratuje świetna muzyka, która "dopowiada" historię, tworzy klamrę danego odcinka – często są to remiksy dobrze znanych utworów, które tworzą namiastkę tajemniczego klimatu.
Nieśmiertelna June
Całkowicie rozumiem psychologiczną strategię, którą potraktowano June. To ma być postać, która wzbudza wątpliwości, której trochę nie rozumiemy, a trochę próbujemy "być po jej stronie". Jest rozerwana i nas rozrywa, gdy na nią patrzymy. Fajnie, jednak gdybyśmy dostali kogoś bardziej wyraźnego niż ona – kogoś, kto "przejąłby" część narracji i trochę ją zobiektywizował, albo chociaż dostarczył nowych wrażeń. Pierwsze odcinki sugerują, że mogłaby to być nieobliczalna i bezwzględna 14-letnia pani Keyes.
Mogła, bo ostatecznie kamera znowu skupia się na June, która zdaje się nieśmiertelna. Jej nieustanne wychodzenie z kłopotów przestaje być wiarygodne. Przecież w Gilead ucina się palec za czytanie, wyłupuje oko za nieposłuszeństwo, a wrogów szybko wiesza i to publicznie, żeby każdy wiedział, jaka jest kara za sprzeciwianie się ustalonym zasadom.
Na początku logicznym było, że główna bohaterka musi przetrwać, że jest ważna, bo musi rodzić dzieci. Ale inne podręczne też muszą, a są zabijane lub boleśnie okaleczane (świetne warunki na ciążę). A June? Poddawana jest torturom, które za każdym razem kończą się zbliżeniem na jej zaciśnięte usta i rozpalone wściekłością oczy, a następnie w magiczny sposób ucieka.
Przygotuj chusteczki
Bez wątpienia 4. sezon jest sezonem najbardziej płaczliwym. Mniej jest tutaj okrucieństwa i tortur, więcej emocji, które się w ich wyniku pojawiają. To głębsze wejście w bohaterów uznaję akurat za zaletę, bo pokazuje, jak różni jesteśmy, jak reagujemy na kryzysy i jak radzimy sobie z traumą. I że po tych wszystkich okropnych doświadczeniach nadchodzi kolejne wyzwanie – poukładanie swojego życia na nowo, odnalezienie się w świecie, mając świadomość, że chwilowe uwolnienie się od cierpienia nie sprawia, że ono znika.
Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że "Podręczna" stała się już tylko maszynką do zarabiania pieniędzy. Mógł to być wybitny miniserial, bo przecież po pierwszym sezonie stał się światowym fenomenem nie tylko kulturowym, ale i społecznym. Potem było już tylko gorzej, a twórcy zapowiadają nawet 10 sezonów!
Nie brzmi to dobrze, skoro już od trzeciego sezonu raczej ziewamy, atmosfera siadła, zaciśnięte pięści się rozluźniły, a kolejne odcinki jeszcze bardziej usypiają rozbuchane wcześniej emocje. Szkoda.