
"Opowieść podręcznej" to serial, do którego można podchodzić ambiwalentnie. Z jednej strony świetnie się go ogląda, bo jest bardzo dobrze nakręcony i zagrany, trzyma w napięciu, a anty-utopijna historia wciąga. Z drugiej strony, wywołuje gniew, bo poruszane w nim problemy są niezwykle aktualne i można je przenosić na polski grunt. Drugi sezon, który rusza pod koniec miesiąca, kontynuuje wątki rozpoczęte w pierwszym - kobiety stawiają czynny opór wobec niesprawiedliwego reżimu, a rewolucja wisi w powietrzu.
Miałem już okazję obejrzeć dwa odcinki kontynuacji losów uciemiężonych podręcznych. Trudno jednoznacznie ocenić, czy serial dalej trzyma wysoki poziom, ale już pierwsza scena jest tak emocjonująca, że raczej można być o to spokojnym. Choć "Opowieść podręcznej" z relaksacyjnym widowiskiem nie mają nic wspólnego. Sama rozedrgana praca kamery i zbliżenia na zmęczone tragicznymi wydarzeniami twarze wprowadzają w niepokojący nastrój.
Nie wiem jak widzą ten serial ludzie w innych krajach, ale u nas jest bardzo "swojski". Nie chodzi o wykorzystywanie zagranicznej produkcji jako oręża politycznego w Polsce, ale wydarzenia w nim przedstawione są niczym żywcem wzięte z naszego podwórka. To nie tak, że kobiety w Polsce nie mają żadnych praw, ale serial przedstawia wydarzenia z fikcyjnej przyszłości, która nie jest aż tak, nierealna. No, może z wyjątkiem problemów z płodnością. Do pozostałych nasze panie nie chcą właśnie dopuścić.
