Minęło dokładnie 39 lat od historycznego meczu na Wembley. Tego z Janem Tomaszewskim, człowiekiem, który zatrzymał Anglię. Dziś oba zespoły znów się zmierzyły. Znów było 1:1. I znów mecz był jednostronny. Tyle, że dziś zdecydowanie lepsi byli Polacy. Na stadionie im. Kazimierza Górskiego, który prowadził nas w tamtym legendarnym spotkaniu.
Rozmawiałem dziś rano z kolegą o najsilniejszych stronach Anglików. Uznaliśmy, że najgroźniejsi będą Steven Gerrard i Wayne Rooney. No i oczywiście stałe fragmenty gry. W 30. meczu na Narodowym te trzy atuty dały o sobie znać w jednej sekundzie. Z rożnego wrzucił Gerrard, a głową do siatki trafił właśnie Rooney. Szkoda, bo do tego gola to my byliśmy lepsi. Prowadziłem statystykę stworzonych okazji. Prowadziliśmy w niej 4:2.
Nie było jak na Euro
Po straconym golu baliśmy się w redakcji, że będzie jak na Euro. Kilkanaście minut dobrej gry, a potem klapa. Mecz do jednej, polskiej, bramki. Nie było tak. Po przerwie ruszyliśmy do przodu. Sytuacje stwarzaliśmy co kilka minut. W końcu z rogu dograł Obraniak, a gola strzelił Kamil Glik, głową. On, człowiek, który przez 90 minut miał być ośmieszany przez Wayne'a Rooneya. A nie był.
Wielu mówiło, że mamy kompleks Anglików. Że gdy obok nich wychodzimy na murawę, nogi zaczynają drżeć, a w głowie pojawia się strach. Dziś tego nie było. Zaczęliśmy bez kompleksów, bez żadnego lęku.
Świetny mecz Grosickiego
Kamil Grosicki był zawsze uważany za takiego jeźdźca bez głowy. Piłkarza z wielkim talentem, który na boisku nie myśli. Który błyszczy w klubie, a przeciętnie gra w kadrze. Z Anglią był najlepszym z Polaków. Szarpał na skrzydle, dryblował, zakładał siatki rywalom. A przecież naprzeciwko niego grał Ashley Cole. Zdaniem wielu, najlepszy lewy obrońca świata.
Jeszcze jedno. Rzecz, która mnie bardzo zaskoczyła. Grosicki świetnie współpracował z Łukaszem Piszczkiem. Braku Kuby Błaszczykowskiego tak bardzo nie było widać. Naprawdę.
Tak wyglądał w 1973 roku mecz Jana Tomaszewskiego z Anglią
W przerwie sms od kolegi, który na co dzień ogląda Premier League. "Anglicy są skacowani? Poszli pić wczoraj wieczorem?" Nie, oni po prostu ostatnio tak grają. Tak grali na Euro 2012, gdzie nawet ich wyjście z grupy było nieco na wyrost.
Przed tym meczem pojawiały się dwa przeciwstawne głosy. - Anglia to Anglia, nie mamy żadnych szans. Będzie pogrom, porzućmy nadzieje - mówili jedni, w tym wielu dziennikarzy. Chociażby Przemysław Rudzki na swoim blogu.
Drudzy sugerowali, że to nie ta Anglia co kiedyś. Sam napisałem bodaj w dwóch swoich tekstach, że za swojego życia nie pamiętam tak słabej Anglii. Bo nie pamiętam. "To nie jest ta wielka i pewna siebie Anglia" - powiedział we wtorkowym "Przeglądzie Sportowym" Muniek Staszczyk. Jan Tomaszewski przewidywał, że zremisujemy, a może nawet wygramy.
Nie wygraliśmy, zremisowaliśmy. Wyszło na to, że rację mieli raczej ci drudzy.
Kadra Fornalika > kadra Smudy
Są takie mecze, które jedna z drużyn nie wygrywa u siebie, a jednak ciężko jest się jakoś bardzo do jej gry przyczepić. To było właśnie takie spotkanie.
Szkoda, że Waldemar Fornalik nie prowadził nas na Euro 2012. Już teraz ta reprezentacja prezentuje się lepiej niż drużyna Smudy. Wyobrażacie sobie Franza, który w końcówce takiego meczu wprowadza Arkadiusza Milika? Nastolatka, który miał wcześniej jeden mecz w kadrze? Ja nie.
W skali Europy jesteśmy jeszcze średniakiem, grającym trochę zrywami. Ale próbującym. Walczącym. Starającym się.
A tak ogrywaliśmy Anglię w Chorzowie:
A Anglia? Ona kiedyś była wielka. W 1996 roku, gdy powinna była zdobyć u siebie mistrzostwo Europy. Albo w 2004 roku, gdy w ataku grał Rooney z Micheaelem Owenem. Teraz z Anglią jest coraz gorzej. Rok po roku zmierza w stronę średniactwa. Dziś zagrała na poziomie Mołdawii.