Mówi się, że każdy potrzebuję tej drugiej osoby, każdy potrzebuje miłości. Nie we wszystkich przypadkach jest to jednak tak oczywiste. O filofobii, czyli lęku przed bliskością, i o tym, jak sobie z nim radzić, rozmawiamy z psychoterapeutką i psycholożką Sylwią Sitkowską.
Większość z nas zdecydowanie tak. Człowiek to istota stadna. Jesteśmy biologicznie do tego przystosowani, że żyjemy wśród ludzi.
To o co właściwie chodzi z filofobią? O co chodzi z lękiem przed bliskością, miłością?
Tak naprawdę jest to temat rzeka, nad którym filozofowie zastanawiali się pewnie od zawsze. Tą kwestią zajęliśmy się też z Andrzejem Gryżewskim, dlatego powstała książka "Niekochalni. Lęk przed bliskością".
Pod określeniem "lęk przed bliskością" w moim mniemaniu kryje się tak wiele zachowań i emocji, że trudno to opisać jednym zdaniem, trudno o definicję. Na pewno jest jednak tak, że ktoś chce być blisko z innymi ludźmi, potrzebuje tego, ale jednocześnie robi bardzo wiele, żeby blisko nie być.
To robienie wszystkiego, żeby blisko nie być, jest świadome czy nie?
Myślę, że większość osób, których dotyczy ten problem, nie zdaje sobie z tego sprawy. Będąc w związku, na pewnym etapie jego trwania, zwracamy uwagę na negatywy, co jest naturalne, kiedy opada zakochanie, kiedy hormony przestają działać.
Schodzimy z autopilota na sterowanie ręczne, zmieniamy optykę, i nagle okazuje się, że wiele cech partnera nam nie pasuje. Osoby, które odczuwają wysoki lęk przed bliskością, mają niską tolerancję na taką frustrację.
Natomiast osoba dojrzała zastanowi się, czy pasuje jej to, jak widzi tego Piotrka teraz, po 3 latach trwania związku. Jeśli Piotrek nie robi jakichś dziwnych rzeczy, prawdopodobnie zaakceptuje to, że np. lubi sobie pospać, że rozrzuca skarpetki itp.
Osoba, która będzie miała wysoki lęk przed byciem w związku, może podejść do tego zupełnie inaczej. Może stwierdzić, że Piotrek, choć robi masę dobrego, jest beznadziejnym facetem, bo się spóźnia albo za głośno śpiewa pod prysznicem. Zalety zostaną pominięte , będę niewidzialne, bo nastąpi koncentracja na negatywach.
Ale może być i tak, że osoba, która żyje z takim lękiem, w ogóle nie wchodzi w związki, nie tworzy relacji?
Może tak być. Wiele zależy też od wcześniejszych doświadczeń, nawet tych najwcześniejszych, czyli pierwszej relacji z opiekunem. Mam np. takich klientów, którzy stawiają tak wysokie wymagania potencjalnemu partnerowi, że większość ludzi nie jest w stanie im sprostać.
Są też takie osoby, które bardzo chciałyby być w związku, ale robią wszystko, żeby odstraszyć tę drugą osobę. Na przykład zarówno kobiety, jak i mężczyźni, mogą być tzw. bluszczami. Scalają się wtedy z partnerem, który zaczyna czuć, że nie ma przestrzeni dla siebie. Tego typu relacje mają małe szanse na powodzenie, ponieważ jedna ze stron ma tak wielką potrzebę bycia z kimś, że próbuje zlać się w jedno a druga zazwyczaj tego nie wytrzymuje i odchodzi.
Jak jeszcze można zrażać do siebie drugą osobę?
Miałam klientkę, mądrą i wykształconą kobietę, która opowiadała o tym, że w obecności faceta, który jej się podobał, zaczynała "pleść bzdury". On zadawał jej pytanie, a ona odpowiadała tak, że już w trakcie mówienia wiedziała, że gada głupoty. Wyłączał jej się mechanizm racjonalnego myślenia, na to miejsce wchodziły emocje. Czuła się jak mała dziewczynka.
Są też osoby, które starają się unikać kontaktu z osobą, którą są zainteresowane. Istnieje więc niewielka szansa na to, żeby coś się wydarzyło między nimi. Nawet z badań wiemy, że im częściej się z kimś widujemy, tym bardziej się lubimy.
Strategii zrażania do siebie jest wiele. Można nie odbierać telefonów, można stawiać wymagania trudne do spełnienia, np. jestem w Gdańsku, on w Warszawie, mamy spotkać się w przyszłym tygodniu, ale mówię, żeby przyjechał teraz, natychmiast. Chcę zobaczyć, czy mu zależy, czy jest gotowy do poświęceń.
A co z osobami, które zdecydowanie mówią, że w ogóle nie chcą się z nikim spotykać, nie próbują. One wbrew pozorom też się boją?
Bywa tak, że ktoś przychodzi do mnie i mówi "nikogo nie potrzebuję, nie chcę być w związku". Zazwyczaj Jest to jednak już pewnego rodzaju przetworzone przekonanie, najczęściej zbudowane właśnie na lęku przed byciem z kimś.
Kiedy zaczynamy drążyć, okazuje się, że ta osoba chce być sama, ponieważ uważa, że ludzie ranią, że są nieuczciwi, że nie można na nich polegać. Wynika to z przekonań, które wykształciły poprzednie doświadczenia.
Natomiast tego typu przekonania nigdy nie są w 100 proc. słuszne. Czasami wystarczy, że ktoś zrani mnie jeden raz lub byłam w dwóch związkach, po których czułam się poturbowana – co oczywiście jest bardzo trudne – ale nie oznacza to, że wszyscy ranią, że wszyscy mężczyźni to świnie, że wszyscy będą mnie tak traktować.
Nasze myśli wpływają na to, kim jesteśmy. To, w jaki sposób myślimy o związkach, o ludziach, tworzy nasz świat relacji.
Jeśli mówimy o tym, skąd ten lęk się bierze, to źródłem może być poprzedni związek, w którym dana osoba została skrzywdzona, ale mówiła pani także o relacji z opiekunami. Chodzi o jakieś deficyty uczuć w dzieciństwie?
Jest teoria J. Bowlby'ego – teoria przywiązania – która mówi o tym, że to, jaką mieliśmy relację z pierwszym, najważniejszym opiekunem, będzie miało wpływ na sposób nawiązywania przez nas relacji z innymi osobami, pojawiającymi się w naszym życiu.
Dlaczego? Dlatego, że kiedy rodzi się człowiek, jedyną możliwością komunikowania o jego potrzebach jest płacz. Jeżeli matka jest osobą dojrzałą i stabilną, to prawdopodobnie na ten płacz będzie reagowała adekwatnie. Przyjdzie, sprawdzi, czy pieluszka jest czysta, nakarmi dziecko, przytuli, ukoi i pewnie ponosi.
W takiej sytuacji dziecko dostaje komunikat, że jest ważne, że jego potrzeby są istotne, że jeśli zakwili, to ktoś się nim zaopiekuje. Wzrasta w takim przekonaniu i jest to tzw. przywiązanie bezpieczne.
Są jednak inne rodzaje przywiązań, tzw. pozabezpieczne. Biorą się stąd, że np. matka raz przyjdzie, raz nie przyjdzie. Jeśli przyjdzie, to będzie krzyczała, szarpnie, albo przyjdzie i wszystko zrobi, ale z obrzydzeniem, myśląc "znowu wrzeszczy", "znowu kupa".
Takie historie się zdarzają. Istnieje chociażby depresja poporodowa. Dziecko, które leży i płacze przez dwie godziny, w pewnym momencie przestaje płakać, bo jego organizm nie jest tak silny. Wycisza się i uczy tego, że wołanie, proszenie o cokolwiek, nie ma sensu.
Z różnych, przekazów czy badań, wiemy, że w sierocińcach nikt nie płakał, dzieci były cicho. Dlaczego? Bo nikt na płacz nie reagował. Takie ciche dzieci stają się później cichymi dorosłymi z różnego rodzaju deficytami, z negatywnymi przekonaniami na swój temat.
Są przekonani, że nie ma sensu mówienie o sobie, nie ma sensu przywiązywanie się do innych, bo ludzie są źli – i tak nikt nie zareaguje na to, czego chcę. Dlatego ten wczesny etap jest tak szalenie ważny. Zostaje z nami pamięć emocji.
Przyczyną lęku przed bliskością może być też lęk przed cierpieniem?
Myślę, że to jest nie jedyna motywacja, ale główna. Tak naprawdę lęk przed bliskością jest często lękiem przed odrzuceniem.
Czy ci, których dotyka filofobia, są osobami wycofanymi czy towarzyskimi? Takimi, które wycofują się wtedy, kiedy na horyzoncie pojawia się możliwość relacji romantycznej, intymnej?
Różnie. To jest bardzo ciekawe zjawisko, bo nie ma jednego szablonu, jednego objawu, nie jest to zero jedynkowe. Owszem, zdarza się, że ktoś w ogóle się wycofuje z życia towarzyskiego. Wszystko zależy od tego, jakie ma przekonania. Może uważać, że ludzie są źli, a świat niebezpieczny, więc nie warto się z nikim kontaktować.
Może być jednak i taki ktoś, kto będzie brylował w towarzystwie, będzie starał się grać pierwsze skrzypce, będzie wyglądać bardzo atrakcyjnie. Miałam takie panie w procesach terapeutycznych, którym koleżanki mówiły "Jak to jest, jesteś taka cudowna, dlaczego jesteś sama?".
Okazuje się, że to brylowanie, bycie silną, uśmiechnięta, niezależną, bardzo dużo ją kosztowało. Kiedy wracała z takiego spotkania, musiała położyć się na łóżku, odpocząć, wziąć gorącą kąpiel i zrobić reset. Tak dużo kosztuje granie.
To wszystko było grą, która miała kogoś przyciągnąć, ale nie da się cały czas grać. Dlatego nawet, jeśli kogoś przyciągnęła, to nie pozwalała mu się zbliżyć, bo wiedziała, że nie jest w stanie cały czas taka być.
Czasami zdarzają się nawet takie sytuacje, że jeśli osobie z lękiem przed bliskością, ktoś bardzo się podoba, to będzie tego kogoś wręcz od siebie odpychała. Może nieświadomie testować tę osobę fantazjując: „jeżeli pokona moją niechęć, to że się nie pojawiam, będzie oznaczało, że jej na mnie naprawdę zależy, że chce ze mną naprawdę być”.
Jest to sprawdzanie już na samym początku, czy na pewno warto zbliżyć się do tej osoby, czy na pewno mnie nie skrzywdzi. Takiej gwarancji nigdy nie mamy, bo na tym polega bycie razem. Jest bliskość, ale jednocześnie w pewnym sensie oddanie się partnerowi, więc wysokie ryzyko zranienia . Związek jest czymś dynamicznym, zmienia się na przestrzeni czasu.
Czy w przypadku tego lęku reaguje także ciało?
Jak najbardziej. Zaburzenia lękowe mają to do siebie, że często bardzo silnie wpływają na ciało. W zależności od tego, jak kto reaguje, mogą to być różne obszary. Sa to często m.in. napięcie barków, ściśnięcie szczęk, napięcie mięśni, mogą to być bóle głowy, bóle brzucha, układ pokarmowy może się różnie zachowywać.
Zdarza się, że do mojego gabinetu przychodzi singiel, który ma kogoś na oku, i mówi "Nawet jak na niego patrzę, mam ciarki. Czuję, że nie mogę nic powiedzieć, mam pustkę w głowie". To są właśnie sygnały z ciała.
Dlatego jedną z metod terapii w przypadku zaburzeń lękowych, również związanych z lękami dotyczącymi emocji, jest praca z ciałem. Odprężanie, relaksacja, wizualizacja.
Może pojawić się także atak paniki?
Tak, może się zdarzyć atak paniki spowodowany bliskością tego cudownego obiektu westchnień, tego kogoś, kto jest tak pożądany. Da się jednak z tym pracować.
Jak sobie radzić z lękiem przed bliskością? Bo chyba wiara w to, że wszystko poprawi się, kiedy pojawi się ta właściwa osoba, ta druga połówka, nie jest dobrą strategią?
W 90 proc. nie ma takiej opcji. Mówię w 90 proc., bo pewnie zdarzają się cudowne ozdrowienia. Jeżeli jednak w naszym życiu widzimy pewien powtarzający się refren, czyli nasze związki przebiegają w pewien podobny sposób albo kończą się podobnie, to najprawdopodobniej nosimy problem w sobie, to my wpływamy na charakter tej relacji.
W tej sytuacji dobrze byłoby zweryfikować swoje przekonania, zabrać się za nie. Przyjrzeć się temu, co ja wkładam do relacji takiego, że ona jest taka, a nie inna. Trzeba się zastanowić, czy jeśli chcę mieć dobry, bezpieczny i długoterminowy związek, a jednocześnie nie odbieram telefonów, jestem opryskliwa, to to, co robię zbliża mnie do mojego upragnionego celu, czy mnie od niego oddala.
W takiej analizie często nie da się ominąć dzieciństwa, bo to wtedy zostały zasiane pewne ziarna. Napisałam niedawno książkę "Dzieciństwo do poprawki", w której dosyć gruntowanie ten etap życia jest przerabiany. Są w niej ćwiczenia, więc można też sięgnąć po taką pozycję i zobaczyć, na ile ta przeszłość wpłynęła na to, jak dziś zachowuję się w stosunku do innych ludzi.
Bardzo dobrą metodą jest oczywiście terapia. Jednak do jej rozpoczęcia też trzeba mieć w sobie chęć, pewnego rodzaju dojrzałość. Trzeba być świadomym tego, że mój wkład jest istotny, gdy chodzi o moje życie. Trzeba chcieć wziąć za to życie odpowiedzialność, za to jak ono wygląda, za to, co dzieje się w moich związkach.
Czasami, kiedy słucham opowieści różnych osób, to okazuje się, że wszyscy inni byli winni, tylko nie "ja". Ten facet nie odbierał telefonów, ten był świnią itd. Z reguły patrzymy na to, co robią inni, a nie na to, co robimy my. A przecież to, co robimy my, ma duży wpływ na to, co robią inni.