Jak świat światem, a sztuka sztuką, artyści mają swoje ekscentryzmy, przez społeczeństwo interpretowane różnie: dla zakochanych w galeriach, muzeach, muzyce i literaturze pięknej – są objawieniem, dla tych zakochanych mniej lub wcale – dziwactwem, stratą czasu, pieniędzy i życia.
A ilu twórców, tyle dziwactw. Zawracając na moment do klasyków: Truman Capote na przykład pisał wyłącznie w pozycji horyzontalnej, bo uważał, że leżąc, jest najbardziej twórczy; Victor Hugo z kolei tworzył nago, żeby nie kusiło go do wyjścia z domu (gdyż był szalenie towarzyski, a pisanie to musi być sytuacja jednoosobowa).
Karol Dickens czerpał inspirację z wizyt w kostnicy, gdzie uwielbiał przyglądać się sekcjom zwłok; Virginia Woolf napisała "Panią Dalloway" na stojąco, a uzależniony od leków Marek Hłasko perfekcyjnie odegrał w aptece atak serca, żeby dostać swoje pigułki i w spokoju skończyć książkę.
O ile do ekscentrycznych pomysłów nazwisk uznanych i nam znanych podchodzi się zwykle z wyrozumiałym uśmiechem (mało kto odważy się kłócić z historią takich sukcesów), o tyle ze zrozumieniem twórców sztuki współczesnej bywa trudniej. Niezrozumienie, mam wrażenie, pojawia się zwłaszcza w temacie performance, dzieła plastycznego i rzeźby: tu sztuka nowoczesna nie przestaje zaskakiwać.
Rzeźba, której nie ma, sprzedana za 70 tys. zł
Ostatnim zdziwieniem, które wyrosło w foremce elitarnego świata na tyle, żeby zostać zauważonym w świecie mainstreamu, jest niewidzialna rzeźba "Io sono" ("Jestem") włoskiego artysty Salvatore Garau sprzedana za 15 tys. euro, czyli jakieś 70 tys. zł. I tu słowo "niewidzialna" nie jest żadną grą języka, żadną metaforą: tej rzeźby naprawdę nie ma. Nie została wyrzeźbiona, nie można jej dotknąć, zrobić zdjęcia: nie istnieje. Ale we włoskim domu aukcyjnym Art-Rite, została wystawiona, jakby istniała.
Rzeźbie, której nie ma, zrobiono przestrzeń 1,5 na 1,5 metra, żeby jej pustka mogła prezentować się godnie. Bo to tak naprawdę nie jest pustka, jak twierdzi twórca, to jest rzeźba, która istnieje w umyśle artysty, "przestrzeń pełna energii", "ma energię, która jest skondensowana i przekształcona w cząsteczki, czyli w nas" – tak mówi.
Byli już artyści, którzy tworzyli "Czarny kwadrat na białym tle" (jedno z najsłynniejszych dzieł Kazimierza Malewicza) albo wstawiali do galerii własne, niezasłane łóżko z nazwiskami wszystkich osób, które się przez nie przewinęły ("Moje łóżko" autorstwa Tracey Emin) – ale takiego artysty, który wystawia na aukcji rzeźbę, której nie zrobił i mówi, że istnieje: jeszcze nie było.
Można by się śmiać, że włoski rzeźbiarz nieco odjechał, ale gdy okazuje się, że ktoś tę rzeźbę, której nie ma, kupuje, to stawia temat w innej perspektywie. To już nie jest dziwactwo, to jest dobry pomysł na biznes.
Jak wyeksponować nieistniejącą rzeźbę
Tym bardziej że cena sprzedaży pustej przestrzeni (jakkolwiek absurdalnie to nie brzmi) była szacowana pomiędzy 6-9 tys. euro, więc nabywcy naprawdę musiało zależeć, skoro dorzucił górkę. Jedyną materialną rzeczą, którą dostał za swoje 15 tys. euro, jest certyfikat autentyczności nieistniejącej rzeźby, podpisany przez artystę twórcę Salvatore Garau a także dokładne wytyczne, jak ma nieistniejącą rzeźbę eksponować w swoim domu, bo to nie takie hop-siup.
Otóż ma być wystawiana w pustej przestrzeni o wymiarach 150 na 150 cm, żeby móc w niej emanować energią rzeźby, którą jest, choć jej nie widać (i to naprawdę nie są żarty). Na szczęście o odpowiednie oświetlenie i wilgotność już nie musi martwić się nabywca, tylko twórca (chyba?), skoro rzeźba istnieje wyłącznie w jego umyśle.
Kończąc wątek nabywcy: niestety nie ujawnił się publicznie, więc nie możemy dopytać, czy jest zadowolony z zakupu. 63-letni artysta prawdopodobnie ze sprzedaży zadowolony jest, zwłaszcza że dopiero po wystawieniu "niewidzialnego dzieła" rozpisały się o nim światowe media. I tak to się kręci.
Kiedyś z pisuaru też się ludzie śmiali
Jest jeszcze druga opcja, którą biorę pod uwagę. Być może za 30 lat, może i szybciej, wyjdę na ignorantkę, bo okaże się, że włoski rzeźbiarz od nieistniejących rzeźb jest współczesnym Marcelem Duchampem, a jego "Io sono" - słynną "Fontanną" (Duchamp w 1917 roku ustawił w galerii pisuar jako rzeźbę i to był przełomowy dla pokolenia wyraz buntu wobec konwencjonalnego postrzegania sztuki).
Takich przełomowych i budzących kontrowersje dzieł w historii XX i XXI wieku, jest oczywiście sporo. Z tych głośniejszych: rzeźba "Telefon-homar" Salvadora Dalí; "Embankment" Rachel Whiteread, czyli rzeźba składająca się z setek plastikowych kostek; "Przewidywane złamanie ręki" i znów ready-made Marcela Duchampa, który zaprezentował łopatę do zbierania śniegu; "Moja pielęgniarka" Maret Oppenheim (para białych szpilek w stylu ówczesnej mody, podana na srebrnej tacy, jako posiłek dla fetyszysty); "Equivalent VIII" Carla Andre (120 cegieł ułożonych równo w dwóch warstwach, które zostały kupione za ogromne pieniądze przez galerię Tate).
Zatem, kto wie, może niewidzialna twórczość zostanie wkrótce dopisana do tego kanonu. Czego życzę nie tylko rzeźbiarzom, ale przede wszystkim pisarzom i dziennikarzom – oby kiedyś niewidzialne książki i teksty, istniejące wyłącznie w umyśle autora, stały się sztuką przełomową i opłacalną.