Kredyt na kurs filmowy, perfumy za 500 zł, drogi szampon. Na ogródek działkowy, pianino, imprezę urodzinową, wesele i ukulele, na nowy rower. Na życie w Warszawie. Trzydziestolatkowie zapożyczają się na wszystko mimo kryzysu pandemii. – Trzeba się zadłużyć, bo co robić? Mam czekać do 50-tki, żeby ułożyć sobie życie?
– Brak kasy powinnam mieć wpisany w dowód osobisty – tak mówi. Rodzice mówili z kolei: "oszczędzaj, kupuj to, na co cię stać, nie pożyczaj". Nie chodzi o to, że w domu było żyłowanie. Normalnie: są pieniądze, to się wydaje. Ale kredyt nie, kredyt to zło.
Poza tym od dziecka Marta zawsze dostawała, co chciała. Gdy mama brała ją z siostrą na zakupy, nie było szczególnych limitów. – Z drugiej strony nigdy nie było ciśnienia, żeby mieć najdroższy telewizor czy samochód. Żyliśmy w dostatku, ale nigdy ponad stan.
Dlatego rzeczywistość młodej dorosłej ją dobiła. Nagle brakuje na wszystko. Na początku w mediach zarabia grosze. Podkład za 40 zł to jest wydatek planowany. Rodzice wspierają od czasu do czasu, ale i tak głupio, źle, że niby dorosła, a wiecznie bez własnej kasy.
Pożyczam, bo inwestuję w moją radość
Z czasem zarabia coraz więcej i na coraz więcej ją stać. Z czasem, mimo że zarabia już całkiem nieźle, jej potrzeby przerastają konto w banku. – Zaczęłam sobie odbijać tamte lata: jak mnie coś zainteresuje, chcę to mieć. Natychmiast – wyjaśnia. – Większość rzeczy, które kupuję, traktuję jak inwestycję w dobry humor. Mam kartę kredytową z limitem 10 tys. zł i robię na niej ruch. Dzięki temu jestem dla banku wiarygodna i mimo śmieciówki mam już całkiem wysoką zdolność kredytową – śmieje się.
Na kredyt kupuje głównie perfumy, w pandemii doszły też kursy samorozwojowe. Dzięki pracy zdalnej wreszcie znalazła na nie czas i siłę. Aktualnie robi: kurs filmowy i kolażu. – O ile ten drugi mogłam opłacić z wypłaty (jakieś 400 zł), to kurs filmowy kosztował mnie prawie 2 tys. zł. Nie mam kasy, żeby wydać tyle z pensji na jeden raz. A na punkcie perfum jestem stuknięta i to się pogłębia – mówi z pełną samoakceptacją. – Gdy zachwyci mnie jakiś zapach, muszę go mieć. A ostatnio zachwycają mnie takie za 500-1000 zł. Mam bardzo wrażliwy węch, więc inwestycję w drogie perfumy traktuję jako część troski o siebie.
W pandemii zaczęła też wydawać więcej na meble (za dużo siedzenia w domu) i kupiła ukulele.
– Pieniądze nie mają dla mnie wartości – stwierdza. – Nie odkładam, nie oszczędzam, nie przywiązuję się. Pozbywam się ich, gdy pojawiają się na kącie i inwestuję w to, co daje mi radość: lumpeksy, wyjścia na miasto, podróże, badziewia, starocie. Kasą dzielę się bez problemu, gdy ktoś potrzebuje. Jak moja przyjaciółka nie miała na terapię, opłaciłam jej bez problemu. To tylko kasa.
Młodzi z Warszawy zadłużają się najczęściej
Z kolei z danych KRD z początku 2020 roku (badanie opublikowane jeszcze przed pandemią) wynika, że w 2019 roku najbardziej wzrosło w Polsce zadłużenie młodych dorosłych, czyli osób między 26. a 35. rokiem życia – o ponad 442 mln zł. Grupą dłużników, która rośnie najszybciej, są osoby między 18. a 25. rokiem życia: w ciągu 2019 roku ich liczba zwiększyła się o 25,5 tys.
"Nie lubię, gdy ludzie widzą, że mnie nie stać"
Miśka, 32 lata, Warszawa: – Wszystko mi się skończyło. No wyobraź sobie. Koniec: podkładu, perfum, kremów do twarzy, szamponów, tuszu do rzęs i pudru. A co się nie skończyło, to się zjełczało przez siedzenie w domu i nieużywanie. A ja miałam wracać do biura. Po roku trzeba się zaprezentować z godnością, no sama rozumiesz. To musiałam zainwestować w siebie, bo ja tanich kosmetyków nie używam. Nie lubię, gdy ludzie widzą, że mnie nie stać – wyjaśnia.
– Więc wzięłam 1,2 tys. kredytu konsumenckiego, spłacę o 200 zł więcej. Trudno. Z pensji nie dobierzesz, gdy zarabiasz 4 tys. zł i połowę z tego wywalasz na chatę.
Tomek, 33 lata, Warszawa: – Planuję kredyt na ogródek działkowy. Jestem z Warszawy, nie pojadę sobie na weekend do rodziców na wieś. Co będę robić w tym ogródku? Wyciszać się będę – stwierdza po namyśle.
– Tylko teraz to spora inwestycja, wiadomo, każdy mieszczuch chce mieć działkę pod domem. Na Mokotowie ogródki sprzedają się po 50-60 tys. zł, ja znalazłem jeden na Siekierkach za 29 tys. zł. Na ten się zapatruję. Mam stabilną sytuację finansową, mogę sobie zrobić przyjemność.
Hania, 30 lat, Warszawa: – Ja nie z tych, co wezmą kredyt na wakacje. I tak rozwalam hajs na prawo i lewo, co miesiąc z pensją wychodzę na zero, a zarabiam 4,5 tys. zł i mam własne mieszkanie. U mnie krata kredytowa i kredyty konsumenckie skończyłyby się fatalnie. Ale biorę pod uwagę wzięcie telefonu na raty, gdy mi padnie (a zaraz padnie).
Kasia, 32 lata, Warszawa: – 9 tys. zł od rodziców na pianino. Kiedyś grałam, w trakcie pandemii bardzo potrzebowałam rozładowania stresów, zdecydowałam, że chcę wrócić do muzyki. Umówiłam się z rodzicami, że będę im oddawała ratami przez kilka lat. Bezstresowo.
Zuza, 33 lata, Warszawa: – Nie było mnie stać na ślub, 15 tys. zł pożyczyłam od znajomych.
Aga, 32 lata, Warszawa: – W maju zapożyczyłam się na tysiąc złotych w banku, żeby wyprawić imprezę urodzinową. Sporo znajomych, wino, dobre jedzenie. Nie żałuję. Bardzo brakowało mi ludzi, chciałam odreagować stres, świętować życie. Oddam 1260 zł po 120 zł miesięcznie.
Pożyczam na życie w Warszawie, bo to już "luksus"
– Bezrobotny byłem od czerwca do grudnia zeszłego roku. Oszczędności starczyło mi na przeżycie 3-4 miesięcy – okazuje się, że gdy mieszkasz w Warszawie, 12-13 tys. zł to niewiele – opowiada Mateusz. Ma 35 lat. Gdy w połowie września na koncie pojawia się 0 zł, pomagają rodzice. – Zadłużyłem się u nich na życie. Wychodzi na to, że samo życie to luksus.
Z końcem roku Mateusz dostaje dobrze płatną pracę w łańcuchu dostaw, trzy miesiące później szef proponuje mu umowę o pracę na czas nieokreślony. – Wcześniej zatrudniała mnie polska firma z kulturą januszostwa lat 90.: płacili mało, wymagali dużo. Obecnie jestem w międzynarodowym korpo i na półmetku spłacania rodziców.
Odkąd zarabia lepiej, zmienił mu się punkt widzenia. – Nie można się tak przez całe życie szczypać z groszem, bo może ucierpieć psychika – tak mówi. Lepiej się zadłużać i żyć przyzwoicie, niż cierpieć w wąskich ramach zarobków.
Idąc za ciosem nowej filozofii życiowej, wziął rower na kredyt z ratami 0 proc. (1999 zł), a ponieważ od kilku miesięcy spotyka się z dziewczyną, pomyślał też, że przydałby się samochód.
– Z drugiej strony mieszkanie wydaje mi się wyższe na liście priorytetów. Nie wiadomo, czy 4 fala przyjdzie, czy te nowe polskie i unijne łady coś pomogą. A mi lata lecą – zauważa. – Z tym mieszkaniem kombinuje tak, że skoro ceny idą w górę, to za dwa-trzy lata już w ogóle będę bez szans.
Dlatego pomyślałem, że może zapożyczę się u rodziców na wpłatę własną. Nie są majętni, ale przez całe życie ciężko pracowali, odkładali pieniądze, żeby wspierać dzieci. Wstępnie powiedzieli, że skoro tak mi rozum i serce podpowiada z mieszkaniem, postarają się pomóc.
"Zapieprzam, zarabiam, to mogę"
– A nie czujecie dyskomfortu życia ponad stan? Nie lepiej odłożyć, poczekać? – dopytuję.
Mateusz: – Trochę boję się kredytów, ale z drugiej strony: mam stałą pracę, dobrą umowę. Myślę sobie, że trzeba się zadłużyć, bo co robić? Mam czekać do 50-tki, żeby ułożyć sobie życie?
Marta: – Mogę wejść do perfumerii i wydać 700 zł. Mogę, bo wiem, że mam stałą pracę i nawet jeśli zostanie mi 100 zł do wypłaty, zaraz dostanę kolejną i spłacę kartę kredytową. Zdaję sobie sprawię, że to nie jest odpowiednie podejście. W pewnym sensie zazdroszczę osobom, które są ogarnięte. Ja nie umiem i już nawet nie chcę tego zmieniać.
Bywa, że mam wyrzuty sumienia. Wtedy od razu myślę: zapieprzam, zarabiam, mogę. W najgorszym razie sprzedam to, co mam i będę mogła żyć bez pracy z rok.
"Z najnowszego badani Krajowego Rejestru Długów przeprowadzonego na prośbę Business Insider Polska wynika, że najwyższe średnie zadłużenie w Polsce mają mieszkańcy Mazowsza – 22,3 tys. zł. Na drugim miejscu plasuje się Małopolska (20,2 tys. zł). Najmniej zadłużeni są średnio konsumenci z Lubuskiego (17,4 tys. zł). W sumie na koniec lipca 2020 roku długi Polaków sięgały łącznie blisko 48 mld zł."