– Wstrząsy na samych szczytach państwa, dotykające najpierw elitę PiS, zejdą na sam dół. Nasz portfel może być coraz chudszy. Ileś osób może stracić pracę. W iluś miejscach nasi żołnierze mogą zostać wystawieni na niebezpieczeństwo. Może nastąpić seria przyspieszonych wyborów i papierowych rządów. Jako obywatele musimy sobie zdawać sprawę, że atak na państwo, to atak na nas – tak o konsekwencjach afery przeciekowej rządu PiS mówi naTemat Paweł Wojtunik, szef CBA w latach 2009-2015.
Anna Dryjańska: Jak w skali od 0 do 10 ocenia pan zachowanie szefa Kancelarii Premiera, ministra Michała Dworczyka? Chodzi oczywiście o wysyłanie państwowych mejli z prywatnej skrzynki, przez co rządowe wiadomości hulają teraz po całym świecie. 0 to zero zagrożenia lub głupoty, a 10 to maksymalny poziom tych parametrów.
Paweł Wojtunik: 10.
W ogóle się pan nie zastanawiał.
Bo nie ma się nad czym zastanawiać. Trudno sobie wyobrazić groźniejsze dla państwa postępowanie polityka – oczywiście z wyłączeniem sytuacji, gdy celowo szkodzi swojemu krajowi.
Informacja jest bronią – zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Szef KPRM otworzył na oścież cały arsenał i zaprosił wszystkich do środka.
Wszystkich czyli kogo?
Szpiegów z wrogich nam państw. Służby z pozostałych krajów. Wielkie, międzynarodowe korporacje. Firmy z Polski i zagranicy. Grupy przestępcze z całego świata. Hakerów. Ciekawskich. Rywali z partii. Opozycję. Wszelkie organizacje i pojedyncze osoby. Ta lista nie ma końca. Po prostu: wszystkich.
Wicepremier Jarosław Kaczyński twierdzi, że rząd został zaatakowany przez Rosję. Jeśli to prawda, to trudno mówić o zaproszeniu.
Gdyby to zaproszenie było dosłowne, to chodziłoby o zdradę Polski. W praktyce zaproszeniem jest również skrajna nieodpowiedzialność najważniejszych urzędników w państwie.
Niezależnie od tego, czy rząd został zhakowany przez służby obcego państwa, czy padł ofiarą rozgoryczonego kolegi ministra Dworczyka, cały świat ma teraz dostęp do naszych tajemnic.
I nie jest pocieszeniem to, jak broni się minister Dworczyk, że prywatnym mejlem nie szły ściśle tajne dokumenty. Połączenie ze sobą wszystkich wrażliwych informacji z rządowych rozmów – a nie oszukujmy się, właśnie to robią teraz ambasady i zagraniczne służby – jest groźne jak ładunek wybuchowy. Jeśli komuś będzie się to opłacać, to go odpali.
Swoją drogą znaczące jest to, z jaką pewnością i szybkością wicepremier Jarosław Kaczyński wskazał na Rosję. Przypomnę: nadal nie wiemy kto stoi za przeciekiem, ale prezes PiS już mówi, kto jest winny. Mogę się tylko domyślać, że łatwiej jest wytłumaczyć upadek atakiem potężnego przeciwnika, niż potknięciem się o własne sznurowadła.
Dlaczego ma nas obchodzić, że wyciekły rządowe mejle? Przecież to nie jest tak, że jutro żołnierz obcego państwa otworzy z kopa drzwi naszego mieszkania. Jutro będzie takie samo jak dzisiaj i wczoraj. Ta sama rodzina, ta sama praca, te same radości i problemy.
Ma pani rację – tak zwany zwykły człowiek nie zauważy jutro różnicy. Zmienią się tylko tytuły newsów. Ale za miesiąc, za kwartał, za rok, każdy z nas może odczuć skutki tego wycieku na własnej skórze.
Przypomnę, że nie wiadomo, co jeszcze jest w rękach sprawcy lub sprawców. Mejle są dawkowane partiami, sączone jak trucizna. Nie wiadomo co jest w tych wiadomościach, które czekają w kolejce na ujawnienie.
Nie wiemy, jakie szkody poniesie Polska. Nie znamy nawet skali. To straszne.
Dla osoby, która nie siedzi w polityce, to brzmi abstrakcyjnie. Co jej grozi w związku z aferą przeciekową rządu PiS? Konkretnie.
Wisi nad nami cała paleta nieszczęść – od zawieruchy politycznej, chaosu w kraju, po kryzys gospodarczy, galopującą inflację. I to nie są konsekwencje na zasadzie albo–albo, bo one mogą się łączyć i napędzać, pojawiać się regionalnie lub krajowo. Jedną z najbardziej przerażających rzeczy w tej sytuacji jest to, że nie wiemy kto, co, gdzie, kiedy i jak.
Wstrząsy na samych szczytach państwa, dotykające najpierw elitę PiS, zejdą na sam dół.
W iluś miejscach może nie dojść do planowanych zagranicznych inwestycji. Ileś osób może stracić pracę. W iluś miejscach nasi żołnierze mogą zostać wystawieni na niebezpieczeństwo.
Nasz portfel może być coraz chudszy. Ileś instytucji może pracować wolniej albo zostać sparaliżowanych. Zamiast stabilności politycznej może nastąpić seria przyspieszonych wyborów i papierowych rządów, a więc chaos zamiast rozwoju.
Jako obywatele musimy sobie zdawać sprawę, że atak na państwo, to atak na nas. Zamykanie oczu nie sprawi, że zagrożenie dla państwa – i dla nas, jego obywateli – zniknie.
No dobrze, ale mleko się już rozlało…
Mleko się nadal leje. Nie wiemy, ile go jest.
Chciałam zapytać, która instytucja może, chce i jest w stanie ogarnąć tę aferę. Przyczyny, przebieg, winnych, obecne i przyszłe konsekwencje przecieków, rekomendacje na przyszłość. Całościowo.
Obecnie nie ma takiej instytucji. Wszystkie podmioty, które mogłyby to zrobić, zostały upartyjnione. Wszystko zależy od decyzji politycznej.
Są za to ludzie, którzy byliby w stanie to zrobić. Nadal wielu z nich pracuje w służbach. Ale oni nie mają nic do gadania. Nie są mistrzami pochlebstw i propagandy. To niepokorne jednostki. Potrafią chronić państwo, ale przez partyjne układy nie mogą, więc teraz są na marginesie.
Minister Dworczyk mówi, że nic się nie stało.
A co ma mówić? Gdy służby i prokuratura odzyskają niezależność od partii, a to tylko kwestia czasu, może mieć poważne kłopoty i usłyszeć zarzuty z paragrafów Kodeksu karnego.
Rozumiem, dlaczego rząd Zjednoczonej Prawicy wysyła społeczeństwu sprzeczne komunikaty. Rozumiem, dlaczego jednocześnie wskazuje potężnego wroga i bagatelizuje sprawę.
Nie mogę zrozumieć, dlaczego szef KPRM jeszcze nie został zdymisjonowany, dlaczego nadal ma dostęp do tajemnic państwa, dlaczego nie ponosi choćby takiej odpowiedzialności, jaką poniósłby nieodpowiedzialny urzędnik gminy czy policjant.
Domyślam się, że nie pała pan do niego sympatią, bo jak nastał PiS to on pana – mówiąc wprost – wyrzucił ze służb.
Po pierwsze moje sympatie i antypatie nie mają tu żadnego znaczenia. Po drugie pan Dworczyk był tylko wykonawcą poleceń, więc nie budzi szczególnych emocji.
Zasada jest prosta: każda osoba, która naraziła państwo na takie niebezpieczeństwo, powinna zostać odsunięta od pełnienia jakichkolwiek funkcji. Niezależnie od tego kim jest i jak się nazywa.
Od kilku lat intryguje mnie pewna kwestia. W młodości Michał Dworczyk naraził sąsiadów z bloku na śmierć lub okaleczenie, gdy schował niewybuchy w piwnicy. Sprawa oparła się o sąd, przyszłego ministra osłonił Antoni Macierewicz. Czy to nie powinno być dla Kaczyńskiego, formalnie Morawieckiego, syreną alarmową? Halo, ten gość już pokazał, że ma skłonności do skrajnie ryzykownych zachowań, być może powierzenie mu informacji rangi państwowej nie jest najlepszym z możliwych pomysłów? Może będą z tego kłopoty? Może lepiej wziąć kogoś innego? Nadal członka PiS, ale takiego, który, hm, na przykład nie wsadził ludzi na minę?! Czy tu w ogóle obowiązują jakiekolwiek kryteria?
Równie dobrze mogłaby pani zapytać, czy na czele służb powinni stać skazańcy bezprawnie ułaskawieni przez byłego kolegę z partii przed uprawomocnieniem wyroku.
W normalnych warunkach taki życiorys przekreślałby już kandydata do szkoły policyjnej. Teraz nie przeszkadza w dostępie do największych tajemnic państwa, ba, może jest nawet jego warunkiem.
Nie ma o czym gadać. Groźny spektakl z aferą mejlową dopiero się zaczyna. Zapnijmy pasy, bo nie wiemy, co nas czeka.