Redaktor działu kultura tygodnika “Polityka”, Piotr Sarzyński, wydał niedawno książkę zatytułowaną “Wrzask w przestrzeni”, poświęconą brzydocie w polskiej architekturze, urbanistyce i szerzej – w przestrzeni publicznej. My pochylmy się na chwilę nad tym, co nie musi być obiektywnie piękne, ale zaczyna wzbudzać coraz więcej ciepłych uczuć odbiorców.
Narzekać jest łatwo. Piotr Sarzyński wymienia 15 najbardziej dojmujących polskich brzydactw, wśród których dominują takie zjawiska estetyczne, jak reklamy, grodzenia czy worki ze śmieciami. “Gazeta Wyborcza” w osobach swoich reporterów czy osobiście walczącej o atrakcyjność Warszawy Agnieszki Kowalskiej często pisze o opakowywanych w reklamy mostach, gigantycznych banerach zasłaniających elewacje czy koszmarkach architektonicznych. Tym ostatnim poświęcona jest nawet cała zakładka “Makabry(ły)” w agorowym serwisie Bryla.pl, istnieją też blogi – np. rewelacyjny Wszystkozle.pl – które z narażeniem życia śledzą polskie obrzydlistwa. Mało jednak usłyszymy głosów, które doceniają cokolwiek, co dzieje się w polskiej przestrzeni publicznej. Spróbujmy znaleźć kilka (subiektywnych) przejawów piękna, zanim ponownie zajrzymy do “Wrzasku w przestrzeni”.
Mit modernizmu
Rehabilitacji w charakterze kulturowego dziedzictwa doczekał się stosunkowo niedawno polski modernizm, czy jak chcą krytycy architektury, socmodernizm. Perełki architektury drugiej połowy XX w. – takie jak neony, stołeczne dworce PKP linii średnicowej, katowicki Spodek, zabudowa osiedli mieszkaniowych Gdyni i warszawskich Sadów Żoliborskich czy w końcu nieistniejące pawilony “Chemii” z Brackiej czy Supersamu z pl. Unii Lubelskiej w Warszawie – spotykają się z rosnącym uznaniem mieszkańców i krytyków. Krytyk Centrum Architektury, nasz bloger Grzegorz Piątek, mówił mi prawie rok temu przy okazji starań stolicy o tytuł ESK 2016 o istotnej funkcji XX-wiecznej architektury modernistycznej dla tożsamości mieszkańców: – Cała ta moda na neony, blokowiska i modernistyczną architekturę jest na razie elitarnym zjawiskiem, ale może się umasowić. Wyeksploatowany mit Warszawy przedwojennej dotyczy bowiem realnie bardzo niewielu mieszkańców – większość nie ma tu tak długich korzeni. Podobnie jest z Powstaniem. Udało się z niego zrobić mit założycielski współczesnej Warszawy, ale o wiele bliższa doświadczeniu warszawiaków jest powojenna odbudowa, rozbudowa i migracje – pionierski mit Warszawy lat 50. czy 60. Na podobnym motywie swoją tożsamość ufundowały jeszcze w PRL Wrocław i Szczecin, bo historia zasiedlania "odzyskanego" miasta, była jedyną historią którą dało się przykryć niemiecką przeszłość. W Warszawie nie trzeba niczego przykrywać, ale powojenna odbudowa i modernizacja jest tym, co najsilniej rezonuje z prywatnymi doświadczeniami warszawiaków – przekonywał. Socrealizm i modernizm jako element budowania tożsamości w miastach z ludnością głównie napływową, jak Warszawa czy Katowice? Czemu nie – dobrze o tym świadczą “domki” Magdaleny Łapińskiej, czyli jej projekt “Sen o Warszawie”, na który składają się ceramiczne figurynki-ikony warszawskiej moderny czy też wściekła popularność, którą cieszyły się kasetony z Dworca Centralnego wystawione w grudniu na aukcję. Lekko odrapane napisy “Warszawa Centralna” zostały wylicytowane za kwotę 4900 zł, zaś “miasto” i “Śródmieście” – odpowiednio za 4300 i 2500 zł.
Kapliczki i kicz religijny
Wzrastające wzruszenie mieszkańców budzą także rzeczy kiczowate. Niekoniecznie musi to być nieudany pomnik czy budynek słynący ze swojej brzydoty i przez to już kultowy, jak gdański falowiec czy praski “Pekin”, Jezus w Świebodzinie i sanktuarium w Licheniu. Chociaż i one mają swoich fanów, a dzikie kolory elewacji ocieplanych bloków – zaliczone przez Piotra Sarzyńskiego do 15 brzydactw polskich – znalazły nawet swoją piewczynię
w osobie młodej artystki Kasi Przezwańskiej. W akcie hołdu dla bloków po sąsiedzku malarka przeniosła ich kolory na ściany i meble swojego mieszkania, a także na “łącznik” między Muzeum Sztuki Nowoczesnej a pawilonem “Emilki”. Ten stosunek pełen czułości odnosi się także do wydarzeń architektonicznych w mniejszej skali: dotyczy starych kapliczek w podwórkach, które były świadkami tradycyjnej wiary mieszkańców i ich głębokiej potrzeby, by modlić się również w trudnych czasach (powstały w trakcie II wojny światowej w odpowiedzi na godzinę policyjną, kiedy już nie można było udać się do kościoła), a także kapliczek przydrożnych. To jedyny w swoim rodzaju element nadwiślańskiego krajobrazu, specyficzny dowód na żywotność polskiego katolicyzmu – nie zawsze reprezentacyjny, ale mieszczący się w wystawnej estetyce tej religii i typowo ludowej żarliwości. Kapliczki to element jakoś spójny z oczekiwaniami, atrakcyjny, bo egzotyczny dla przybyszy, a momentami autentycznie piękny.
Powrót blokowiska
Wspominając o blokach, trudno nie zauważyć, że i one zaczynają cieszyć się rosnącą estymą – głównie, o dziwo, wśród dzisiejszych 30-latków, którzy się w nich wychowywali. Inny krytyk Centrum Architektury, Jarosław Trybuś, napisał wręcz "Przewodnik po warszawskich blokowiskach", wychodząc z czysto planistycznych przesłanek. Jego zdaniem osiedla domów wielorodzinnych to często dobrze zaprojektowane, samowystarczalne kombinaty, które są swoistym eksperymentem społecznym, łączącym w sobie różne klasy, zawody i typy ludzkie. Zdaniem Trybusia, to dlatego polskie miasta nie mają swoich płonących gett.
A wbrew oczekiwaniom mieszkańców “marin”, “loftów” i podmiejskich willi, tamtejsze społeczności bywają dobrze zintegrowane. – (...) Zaczynają brać odpowiedzialność za swoje otoczenie i oswajają je. Jeśli gdzieś brakowało infrastruktury, ona narosła dzięki kapitalizmowi, zieleń pojawiła się dzięki kreatywności ogrodniczej mieszkańców i samej naturze. Ludzie bardziej się identyfikują ze swoimi blokami – mówił autor “Gazecie Wyborczej”. Rehabilituje się takie utopijne, całościowe projekty, jak osiedle Słowackiego w Lublinie autorstwa Oskara i Zofii Hansenów, wypróbowujących tam w praktyce swoją ideę Formy Otwartej, podkrakowską modernistyczną Nową Hutę czy nawet wrocławskie wieżowce Jadwigi Grabowskiej-Hawrylakowej przy placu Grunwaldzkim, zwane swego czasu “sedesowcami”. Młodzi przyjezdni coraz częściej doceniają w miastach już nie cukierkowe kamienice, ale nieoczywiste piękno plątaniny ulic. Sympatię nie tylko teoretyków da się wyczytać z takich projektów, jak Re:Blok (Warszawa), Napraw Sobie Miasto (głównie Katowice) czy Pospolite Ruszenie (Wrocław). Każdy z nich wyrasta z zainteresowania animatorów ożywieniem blokowisk w ich dzielnicach, stworzeniem platformy wspólnego działania i poprawy bytowania – choćby w sensie estetycznym.
Jakie piękne rzeczy znajduje natomiast w polskiej rzeczywistości Piotr Sarzyński (takie zestawienie też znajdziemy w jego najnowszej książce)? Z dużym trudem, jak pisze, sformułował listę pięciu zjawisk: modernizm, zieleń w przestrzeni publicznej, bary mleczne, przydrożne kapliczki i plakat polski. Zgadzamy się więc z nim w jednej trzeciej przypadków, a i na szczęście mamy jeszcze jeden dodatkowy argument, przez autora uwzględniony tylko częściowo w związku z modernizmem. Cieszyć się czy płakać? Tę kwestię pozostawiamy otwartą. Jak Forma.