Premier zadeklarował dziś, że pomimo protestów taksówkarzy ustawa deregulacyjna wejdzie w życie. - Gdyby było nas mniej, a dostęp do licencji trudniejszy, taksówki byłyby tańsze i lepsze - mówi nam przewodniczący Związku Zawodowego Taksówkarzy. - Bzdura, im mniejsza podaż, tym wyższa cena - ripostuje poseł Przemysław Wipler. Zderzamy argumenty władzy i pracowników. Kto ma rację w sporze o taksówki?
Donald Tusk na dzisiejszej konferencji twardo trzymał się swojego stanowiska. Nie ugnie się pod protestami taksówkarzy. Warszawscy taksiarze szykują swoją manifestację na 8 czerwca, pierwszy dzień Euro 2012. Chcą zablokować stolicę. Taki strajk może kompletnie sparaliżować miasto. A wszystko dlatego, że zmiany stworzone przez premiera "mogą zmienić sytuację tylko na gorsze".
Egzaminacyjne kłamstwo wychodzi na jaw
Obecnie, by zdobyć licencję taksówkarza, potencjalny kandydat musi tylko zdać egzamin. Zawodowcy nazywają go "testem kompetencji". Zdaniem Michała Więckowskiego, są w nim tylko łatwe pytania z topografii miasta. A to powoduje, że dotychczasowi przewoźnicy - w strachu przez zmianami prawnymi dotyczącymi przewozu osób - szybko przekwalifikowują się na taksówkarzy i tym samym obniżają jakość usług.
- Przez to często zdarzają się sytuacje, w których ktoś jest 3-4 dni w mieście i jeździ na taksówce. Nie zna kompletnie miasta - mówi nam oburzony Więckowski. Według niego, nie chodzi o samą znajomość ulic, a poruszanie się. Trzeba wiedzieć gdzie pojechać, żeby ominąć korki, jak dojechać najszybciej albo najłatwiej.
- Oczywiście, GPS dowiezie nas na miejsce. Ale czy najszybciej? Ominie drogi w remoncie albo chwilowo zamknięte? Wątpię - ocenia elektroniczne mapy przewodniczący ZZT "Solidarność".
Ze stanowiskiem tym kompletnie nie zgadza się Przemysław Wipler, deputowany z ramienia Prawa i Sprawiedliwości.
- To kłamstwo, w egzaminie znajdują się też inne zagadnienia. W zeszłym roku władze miasta Warszawy, we współpracy z taksówkarzami, zmieniły przepisy dotyczące testu - mówi nam poseł. Co jeszcze musi wiedzieć kierowca, który chce zarobić jako taksiarz? Sprawdziliśmy i faktycznie, zagadnienia obejmują m.in. prawo podatkowe i prawo pracy. W szczegóły można zagłębić się na stronie Biuletynu Informacji Publicznej Warszawa.
Zdaniem Wiplera, miało to służyć ograniczeniu dostępu do zawodu. Głównie przewoźnikom, którzy właśnie chcą się przekwalifikować. Czyli ograniczyć konkurencję, zanim ta jeszcze się pojawiła.
Korporacje oszukują klientów?
Pomijając kwestie sporne dotyczące egzaminu, wraca dylemat: czy przeszkadza nam kierowca nieznający trasy i korzystający z GPSu?
- Korzystając z niby tanich usług, łatwo się naciąć na nieznających miasto. Firmy wysyłają do klientów nie taksówkarzy, a przewoźników. A potem cała krytyka spada na taksówkarzy - tłumaczy Więckowski. Zapytany o to czemu w "drogich korporacjach" też są kierowcy nieznający miasta, przewodniczący wrócił do kwestii zbyt łatwego egzaminu z topografii. Który, jak już wiemy, nie do końca jest prawdą.
Poseł Wipler twierdzi z kolei, że znajomość tras i ulic nie jest na tyle ważna, by miała stanowić sens dyskusji o uwolnieniu zawodu. Bardziej skupia się na kwestiach ekonomicznych wypływających z ustawy.
Warszawa jak Nowy Jork. Prawie
I takie argumenty, czyli ekonomiczne, ZZT "Solidarność" też ma. Więckowski uważa, że nie tylko nie potrzebujemy więcej taksówkarzy, ale wręcz przeciwnie.
- Klientów nie przybędzie. A gdyby było nas mniej, ok 6-8 tys., a regulacje bardziej restrykcyjne, to moglibyśmy oferować wyższą jakość usług w niższej cenie, bo nie byłoby tanich oszustów - dowodzi szef Związku, który chce daleko posuniętych regulacji. Takich, jak są w USA.
- Tam stawki za kilometr są niskie, ale jest restrykcyjny dostęp do zawodu. Trzeba mieć do tego odpowiedni samochód itd. - wyjaśnia Więckowski, opierając się na statystykach. - W Nowym Jorku mieszka 17 mln ludzi i jest 12 tysięcy taksówek. W Warszawie jest tyle samo taxi, ale 1,7 miliona ludzi - mówi przewodniczący ZZT. Przez to, jego zdaniem, trzeba podnosić ceny, bo ktoś musi "pokryć koszty tylu taksówkarzy".
- Gdyby zmniejszyć liczbę pracujących w tym zawodzie i wprowadzić ostre przepisy, to możliwe by było obniżenie stawek za kilometr, nawet poniżej 2 złotych.
Przemysław Wipler twierdzi, że takie argumenty też należy wsadzić między bajki. - Nie ma co porównywać liczby taksówkarzy w Nowym Jorku do Warszawy. Tam transport publiczny jest o wiele lepiej rozwinięty, szczególnie poprzez sieć metra, więc ludzie nie potrzebują tylu taksówek - ripostuje poseł PiS. I dodaje, że teoria Więckowskiego nie ma nic wspólnego z realnymi zasadami gospodarki. - Im niższa podaż, tym wyższe ceny, to jedna z podstawowych zasad ekonomii. Popyt na taksówki faktycznie może się nie zmienia, ale im mniej osób oferuje dane usługi, tym łatwiej windować cenę w górę.
Wolny rynek taksówkarski
- Uczciwa konkurencja podwyższa jakość usług i obniża ceny, zawsze tak jest - podkreśla poseł Prawa i Sprawiedliwości. I ciężko się z tym nie zgodzić, bo im więcej rywali w grze, tym bardziej trzeba się starać o zadowolenie klienta. A zadowolony klient taksówki to taki, który jedzie szybko, bezpiecznie i płaci mało.
Przyzwyczailiśmy się do tego, że prawnicy i lekarze dość zazdrośnie bronią swoich stołków. Czyżby taksówkarze do nich dołączyli i nie chcieli oddać innym miejsc na postojach? Spór o to na pewno szybko nie zostanie zażegnany. My wiemy jedno: sparaliżowanie stolicy strajkiem w pierwszy dzień Euro na pewno nie zachęci klientów do korzystania z usług tzw. "prawdziwych" taksówkarzy.