naTemat extra
Ciechocinek po godzinach. "Dopiero tutaj, po 50-tce dowiedziałam się, czym jest seks"
– Tu zdrowy klimat, oddychać można pełną piersią. Na fajfy też się chodzi, bo to samo zdrowie: tańczy się i podrywa. Jak się pani zestarzeje i tutaj przyjedzie, to pani zobaczy, że
zakochać się można z pięć razy – mówi na oko 70-letni kuracjusz.– Podczas jednego
turnusu? – pytam zaskoczona.– Nie, w życiu. Ale podczas turnusu też można. Jak ja byłem na dwunastu, to pani wie. – Ale pan z żoną jeździ.– Ale nie zawsze z nią przyjeżdżałem. Teraz na stare lata, żeby mnie pilnowała – uśmiecha się.
W środę przed południem ciechocińskie ulice świecą pustkami. Kuracjusze zażywają teraz kąpieli solankowych czy perełkowych, pływają w basenach albo siedzą w kriokomorach.
W miasto ruszą dopiero po obiedzie, wprost na popołudniowy dancing, czyli fajfa. Włożą eleganckie futra, garnitury, wyczeszą włosy, zabiorą buty na przebranie i będą tańczyć przynajmniej do 17:30. Chwilę odpoczną i dalej czmychną na
dancing. – A potem jak Bóg da. Albo coś się trafi, albo samotnie się wróci do pokoju – puszcza do mnie oko jeden z mężczyzn w kultowym Bristolu, zwanym też stodołą. Trzeba być tu wcześniej, by zająć sobie miejsce siedzące.
Zobacz nasz wideoreportaż z Ciechocinka

Fajf w Bristolu kończy się około 17:30.
Fajfy to samo zdrowie
Jesteśmy po 14:00. A w środku już jest tłoczno. Większość kuracjuszy siedzi przy okrągłych stolikach. Niektórzy posilają się obiadem, inni rozgrzewają herbatą, a jeszcze inni – dodają sobie odwagi alkoholem. Wszyscy czekają na muzykę na żywo, niektórzy samotnie. Piosenki lecą tu trójkami: wolna, szybka i do pobujania się. Potem chwila na przekąskę, znalezienie partnera i znów w tany.

84-letnia kuracjuszka. Na fajfy i dancingi nie chodzi, by “kostka się nie rozsypała i by dalej mogła na obcasie chodzić”.
Kobiety są tu elegancko ubrane, starannie pomalowane i wyczesane. Królują koki i tapiry. W tańcu najlepiej falują sukienki i spódnice – więc prawie każda pani którąś z tych dwóch ma na sobie. Co odważniejsze – odsłoniły obfite biusty, ramiona i nogi. Panowie mniej się przyłożyli: na górze przeważnie są koszulki polo, na dole – jeansy. Ci 80+ są bardziej eleganccy – wybrali garnitury.
Gdy muzyka zaczyna grać, sala błyskawicznie się zapełnia. Po parkiecie stukają obcasy. I tak przy disco polo pląsają pary, ale i samotne gracje, skupione w kółeczkach. Niektóre wyglądają mężczyzn. Ich jest tu zdecydowanie więcej.

Bristol, zwany także stodołą. Jeden z najpopularniejszych lokali w Ciechocinku.
Idealny obrazek, by uwiecznić go na zdjęciu czy filmie. Ale nic z tego: zakaz wstępu z kamerą i aparatem. Powód: kuracjusze sobie tego nie życzą, podobno obrażają się za kamerę i opuszczają lokal. Podobno chcą być incognito – usłyszymy jeszcze w kilku miejscach w Ciechocinku.
– A jakby pani zdarzyło się raz przyjść z mężem, a potem z jakimś innym panem? – słyszę. – Ja jestem ślepy i głuchy – odpowiada mi szatniarz, gdy próbuję zagadnąć go o klientelę słynnej stodoły.

Tadeusz Porębski jest autorem książki Turnus. W Ciechocinku bywa od lat. Przyjechał z nami z Warszawy i “otworzył wiele drzwi”. Wszyscy go tu znają, podobnie jak jego minipowieść.
“Ciechocińska stodoła, czy jak kto woli Bristol, to miejsce kultowe na uzdrowiskowej mapie Polski. Nie ma drugiego tak znanego lokalu z dancingiem. Niegdysiejszą pijalnię wód mineralnych, wybudowaną z drewna w stylu szwajcarskim w dziewiętnastym wieku i zwieńczoną wieżyczek, przekształcono w salę koncertową i restaurację. Od dziesiątków lat przyciąga spragnionych rozrywki turystów i kuracjuszy. Powiadają, że w tym lokalu skojarzyło się już kilkanaście małżeństw”.
Fragment książki Turnus Tadeusza Porębskiego
Zabawa i erotyzm
– Tu w Ciechocinku to jest cały świat. Kanada, Stany, północ Europy, cały świat, mówię pani, cały świat – słyszę przy jednym ze stolików. Siedzi przy nim czterech mocno wypachnionych mężczyzn. Jeszcze nie zaczęli tańczyć. Pytam, po co tu przyjechali.
– Nawiązuje się kontakty. Energia i relaks – rzuca jeden z nich. Drugi jest albo bardziej bezpośredni, albo aż nadto żartobliwy: – Jak chce się pani wiele dowiedzieć, to bierzemy winko, porozmawiamy, potem możemy pójść na pokoje. – Halo, halo, pan ma żonę – przypominam. – Ale ja nie mam – odzywa się ten pierwszy. I od razu składa mi propozycję: – Jak nie wino, to może coś dożylnie? Do noska?

Fajf w Bristolu.
Nie wiem, czy to żarty czy zaproszenie do zabawy. Domagam się odpowiedzi na wcześniejsze pytanie. I za chwilę usłyszę: – 60 procent kobiet przyjeżdża szukać tu seksu, 20 procent wcześniej za mało dawało, to teraz nadrabiają. A reszta, to nie wiem po co.

Wiele osób na tzw. fajfy przychodzi samotnie.
Chwilę później kuracjusz, który maszeruje o lasce na koncert Don Vasyla, po operacji stawu biodrowego, powie, że chodzi o leczenie tak zwaną “parkietoterapią”. – Dużo ruchu dobrze robi – doda, szczerząc zęby.
Kazimierz właśnie odśnieża chodnik przy jednej z głównych ulic. Na uszy naciągnął czapkę, szyję zasłonił golfem. Jest wysoki i przystojny, choć zmarszczki pod oczami i nad ustami zdradzają, że pierwszą młodość ma już dawno za sobą.
– Rozległe życie towarzyskie tu kwitnie, panowie przyjeżdżają w sprawie pań, panie w sprawie panów. Latem zdecydowanie jest przewaga pań, więc często wyjeżdżają w nieutulonym smutku, żalu – to Kazimierz, który o zabawie w Ciechocinku wiele wie.

Kazimierz, mieszkaniec Ciechocinka.
Kiedyś bez niego żadna impreza w ciechocińskich lokalach nie mogła się odbyć. W Bristolu wprawiał się kulturalnie i uczył obycia towarzyskiego. Razem z kolegami-kawalerami “latał” tam za dziewczynami. I dwa lata temu nadarzyła się okazja, by to powtórzyć, a przy okazji zasilić portfel emeryta.
Kazimierz nie bardzo wie, jak zacząć o tym opowiadać. Więc przypomina o
fordanserach, którzy w tańcu bawili panie. I on też przez kilka tygodni się tym trudził. Jego koleżanka przywiozła do Ciechocinka 20 Norweżek. Kobiety na kilka tygodni zatrzymały się w Klinice pod Tężniami. I Kazimierz w Bristolu porywał je do tańca.
– Obtańcowywałem panie, co nie było gratisowe. Sowicie mnie za to wynagradzano, zarabiałem jak poseł – wspomina.

“Chcesz być szczęśliwym, pozwól, by inni byli z Tobą szczęśliwi” - napisał ktoś na blaszce w kształcie serca.
O Ciechocinku krążą przeróżne legendy.
A to, że nie z powodów zdrowia, ale zabawy się tu przyjeżdża. I niektórzy wymieniają jeszcze trzecie słowo na “z” –
zdrady. – Pani, ja pracuję w ośrodku, więc wiem, że co niektórzy to przyjeżdżają tu, by się wyżyć. Łóżka trzeszczą na pokojach. Niektórzy za 30 złotych chodzą – mówi bez ogródek mężczyzna z gęstym wąsem. – To rozrywkowe miasto i tu się żyje z kuracjuszy – dodaje jego kolega.

Tężnie w Ciechocinku.
Były właściciel jednej z restauracji anegdotami o ciechocińskiej rozwiązłości sypie jak z rękawa. – Przyjechał tu kiedyś staruszek, po 70. był. Na początku opowiadał, jak to on kocha swoją żonę, wnuki. Jakie ma cudowne życie. Poznał tutejszą i zaraz zmienił zdanie. Wrócił do baru i stwierdził, że tak szczęśliwy, jak teraz, to nie był nigdy. Na koniec przyszedł, by pożyczyć na hotel, bo wstydził się zaprosić panią do sanatorium – mówi mężczyzna. Opowiada też, o “trójkowych” podrywach, na które wspólnie udawać się mają: wnuczka, mama i babcia. – Wnuczka podrywa, mama – rozmawia, a pan jest dla babci. I to mnie dziwi, że lokalsi to akceptują – dodaje.

Tężnie w Ciechocinku.
Ciechocinek i kuracjuszy w obronę bierze Tadeusz Porębski, wierny temu miastu od kilkunastu lat. To on napisał książkę Turnus. – To nie jest tak, że każdy tu przyjeżdża i rozgląda się tylko za tym, żeby kogoś do pościeli zaciągnąć. Jest tu trochę erotyzmu, ale to w każdym kurorcie, sanatorium, uzdrowisku – mówi nasz przewodnik po Ciechocinku.
Król sanatoriów i miłośnik kobiet
Jest chwilę przed 22:00. Witek, który dzień później okaże się Józefem, jest już gotowy do wyjścia z dancingu w restauracji “Cztery pory roku”. Opatulił się pod samą szyję, opuścił Alę, z którą dziś tańcował. Jutro znów się spotkają. Łapię go na ostatniej prostej – siadamy naprzeciwko podświetlonego na czerwono baru. W tle oczywiście “Oczy zielone”.
Józef okazuje się niekoronowanym królem polskich sanatoriów. Wyliczył, że na tego rodzaju wypoczynku był w sumie 40 razy. Chętnie zatańczy, zaśpiewa i pobawi się z kobietami. Bo – według Józefa – one przyjeżdżają tu odpocząć, ale i szukają okazji. – Bo w domu muszą być posłuszne, a tu mają luz. A jak jest luz, a facet się podoba, to pójdzie się z nim w dymek. A jak będzie jej dobrze, to wie pani... – tłumaczy pokrętnie Józef. Mówi, że “kocha kobiety trzy godziny”.

Józef, król sanatoriów, w Ciechocinku kupił dom. Na stałe mieszka w Łodzi.
– A potem je pan porzuca? – dopytuję. – Jestem innym samcem – zaczyna się przechwalać. – Normalnie jest tak: strzał i śpimy. A ja trzy godziny się bawię. To one mi potem mówią: “Boże, niespotykana sprawa” – wspomina z rozmarzeniem. Wyliczył sobie, że miał 100 partnerek seksualnych. Połowę w sanatoriach. Ale to wszystko po śmierci żony, która odeszła 20 lat temu.
– Nie zdradzałem jej, bo była piękna i dała mi dwie równie piękne córki – zaczyna wątek o historii swojej rodziny. Dziś ciężko mu znaleźć kogoś, kto jej dorówna. Zwłaszcza, że Józio nie szuka towarzystwa na jedną noc, ale na całe życie.
I dalej – głosem zatroskanego dziadka – pyta wprost: – Pani jest mężatką? – Nie, jeszcze nie – odpowiadam. – To oby małżeństwo było szczęśliwe. Bo wszystko może się zdarzyć, ale jak już się zdarzy, to trzeba być lepszym, niż przedtem – tłumaczy patrząc mi prosto w oczy. – Czyli, jeśli mój partner będzie dla mnie lepszy, to znaczy, że mnie zdradził? – pytam.
– Tak. Mężczyzna musi uczyć się kochania na kobietach, bo każda jest inna. To tak jak z zupą – każda inaczej smakuje. I kobieta też. Ja na przykład z kobietami rozmawiam podczas stosunku – ciągnie temat. I czeka aż zapytam, co to za ważne tematy zgłębia. – Ona musi mi opowiedzieć, wszystko, co się z nią dzieję, jak się kochamy. Ja uczę ją mowy. Bo Wisłocka tego nie powiedziała, bo była prostą babą – ocenia.

Józef na dancingu w Ciechocinku.
Józef tak pokochał Ciechocinek, że zainwestował w mieszkanie. I często spędza w nim weekendy, opuszczając Łódź. A to dlatego, że uwielbia tańczyć i śpiewać. A w Ciechocinku tyle miejsc, tyle okazji. Ale Józef posłusznie o 22:00 kończy imprezę i wraca do domu. Nieraz sam, nieraz z jakąś kobietą. – Czasami zdarza się, że do południa zaproszę panią do mnie na drinka. Posiedzimy, muzykę puszczam, potem tańczymy. A jak jej się podobam, to ja przyjdę na noc. Zadzwonię –przyznaje.
Ale bez większych amorów. Bo pod względem miłości Józef podobny jest do kobiet. I zakochuje się “twardo”. – Wtedy cały czas w mojej głowie to jest. I jakby mnie kobieta zdradziła, to w życiu nie znalazłbym sobie miejsca – stwierdza. Po śmierci żony zakochał się tylko raz, ale to już skończone. Ona ma innego. A Józek wciąż ma nadzieję na miłość, choć i teraz na nic nie narzeka. – Nie czuje się samotnie. Mam życie, jak w Ameryce. Piękne mam życie – uśmiecha się szczerze.
Kuguarzyca
Samotnie, przy stoliku z numerem 38 w stodole siedzi blondwłosa gracja z wyeksponowanym biustem. Popija herbatę. To Grażynka, emerytowana nauczycielka matematyki, stała bywalczyni ciechocińskich lokali. Absolutnie nie wygląda na swoje 66 lat, choć skarży się, że po rzuceniu palenia i picia, mocno się roztyła. Wita mnie ciepłym uśmiechem. I w przeciwieństwie do innych kobiet – chętnie rozmawia.

Grażynka (od lewej) już w towarzystwie koleżanki na fajfie w Bristolu. Zaraz po naszej rozmowie wskoczy na parkiet.
Ma wprawę – udzielała już kilku wywiadów.– Byłam w TTV i w “Wysokich Obcasach” – oznajmia mi.– Na zdjęciu siedziała pani na takim różowym skuterku? – przypominam sobie. – Tak. Ukradli mi go, ale teraz mam srebrny – cieszy się sławą i częstuje mandarynką.
Grażynka do Ciechocinka przyjeżdża od 15 lat. W sezonie na miesiąc albo nawet na dwa wynajmuje tu mieszkanie. Zwykle jednak dojeżdża z Torunia. Ma niedaleko, niecałe 30 kilometrów. – Człowiek tu nie przyjeżdża, żeby kogoś poznać, ale jak się pozna, to nie jest źle. Można tu mieć przyjaciół i niekoniecznie wskakiwać im do łóżka – mówi wprost.

Grażynka w towarzystwie koleżanki na fajfie w Bristolu.
W tym mieście Grażynę spotkało wiele dobrego. – Znalazłam tu chłopaka, który otworzył mnie na seks. Miałam wtedy 50 lat. I ja dopiero wtedy zobaczyłam, co to znaczy, jak mężczyzna spojrzy ci w oczy, a ty jesteś już gotowa. On wyjechał do Anglii i się skończyło. Gdyby nie Ciechocinek nie wiedziałabym, czym jest dobry seks – szczerze przyznaje. To tutaj znalazła też swojego drugiego męża. Był od niej młodszy o 23 lata. Gdyby nie ta chorobliwa zazdrość, to pewnie Grażynka byłaby z nim do dziś.
Przerywa nam starszy pan w niebieskiej sportowej koszulce. Prosi mnie do tańca. Odmawiam. Ale Grażyna reaguje: – To jeden z tych, co tu wolą młodszych.
I od razu uświadamia mnie, że ona też tak ma. –
Jestem zadeklarowaną kuguarzycą. To kobiety, które preferują tylko młodszych mężczyzn – wyjaśnia, widząc, że nie wiem, o czym mówi. Dla niej mężczyzna, który jest tylko o osiem lat młodszy, to po prostu staruszek. Grażynka przyznaje, że na seks jest otwarta, ale może i trzy lata bez tego żyć. Do łóżka chodzi wyłącznie z mężczyznami, którzy jej odpowiadają.

Grażyna od 15 lat przyjeżdża do Ciechocinka.
Grażyna żyje bardzo aktywnie i odważnie: od roku morsuje, trzy razy w tygodniu chodzi na fitness, dużo czyta i ogląda, uczy się też angielskiego. I jako jedną z form aktywności traktuje wypad do Ciechocinka. – Taniec w Ciechocinku to dla mnie dodatkowy ruch. Jak ktoś mnie prosi to z nim tańczę, jak nie prosi – to idę sama – mówi szczerze. I chwilę później widzę, jak Grażynka wywija na parkiecie, i sama, i w towarzystwie.

Fontanna Grzybek w Ciechocinku. To tu latem przesiadują kuracjusze.
Po dzisiejszym fajfie w Bristolu wraca do
Torunia. Ma udzielać dzieciom znajomych korepetycji z matematyki. Ale jutro po zajęciach z angielskiego wpadnie o 15:00 do stodoły. A wieczorem wybierze się do Jubilatu albo do Sanatorium pod Tężniami. I tak przynajmniej raz w tygodniu. – Dużo ludzi mówi mi, że nie boją się starości, jak na mnie patrzą – śmieje się.
Razem możemy poskakać
Są jedną z najbardziej roztańczonych par w stodole. Trzymają się za ręce. Wyglądają jakby przynajmniej byli sobą zauroczeni. Ona – w eleganckiej bluzce i czarnych spodniach, uśmiechnięta, on – w garniturze, nieco bardziej poważny.
Jesienią poznali się właśnie tu, w Bristolu. – Spotkaliśmy się na tak zwanych fajfach. I od listopada mamy znajomość – opowiada Władysław. To Warszawiak, który w Ciechocinku pomieszkuje. W listopadzie do sanatorium w Ciechocinku z Ciechanowa zjechała Basia. Wybrała się z koleżankami na fajfy. Na jej urodę połasił się już niejeden kuracjusz. Poznała trzech. – Sporo osób tam się zapoznało – przyznaje Basia. Ale koleżanki z sanatoryjnego pokoju poradziły jej, by wzięła tego najspokojniejszego, Władysława.

- Znajomość mamy od listopada - mówi Władek (86 lat). Basię (76 lat) poznał na fajfie w Bristolu.
Basia posłuchała. I od jakiegoś czasu częściej przyjeżdża do Ciechocinka. Pomieszkuje u Władysława i razem udają się na fajfy, dancingi. Wybierają różne lokale – najczęściej na fajfy chodzą do stodoły, a na dancing do Zdrojowej. Chociaż na przykład w Sylwestra poszli do Teatralnej. – Dzisiaj mieliśmy wybrać się na cyganów (koncert Don Vasyla – red.), ale ja już parę razy byłem – opowiada Władek, gdy przerywam mu taniec z Basią. Pytam o wiek. I Władek nie pamięta, ile to wiosen ma za sobą. Wyciąga prawo jazdy i każe sprawdzić. 1932 rok. Ale woli, by napisać, że ma 74 lata. Basia szczerze przyznaje się do wieku – 76 lat. Wygląda na dużo młodszą.
Oboje już dwukrotnie próbowali układać sobie życie, po dwa małżeństwa mają za sobą. Władek mówi, że z drugą żoną się rozwiódł, a pierwszą ma na cmentarzu na warszawskim Bródnie. – Tam też mam dla siebie miejsce – zaznacza. Basia pochowała dwóch mężów. Po raz pierwszy wdową została jak miała 23 lata. 11 lat żyła sama. – Potem poznałam faceta o 15 lat starszego. Bardzo dobry był, ale też umarł – mówi. Gdy z Ciechocinka zadzwoniła do synowej, by powiedzieć, że zapoznała pana, to 9-letni wnuk z radością zapytał, czy będzie miał trzeciego dziadka. Ale na razie się nie zanosi – para nie ma żadnych poważnych planów. – Ja jestem uzależniony od dzieci. Ale my jesteśmy raczej szczęśliwi – odpowiada Władek.

To już po tzw. fajfie. Basia i Władek czekają na rozmowę przed kamerą.
Basia też nie narzeka. Ale nie szuka trzeciego męża. – Poważne plany? Proszę pani, to już taki wiek, pani wie, już nie ma sensu. Spotykać się będziemy. On tutaj wynajmuje pokoje, to ja mogę sobie przyjechać i poskakać. Ja tak lubię. Bo jedna synowa w Ciechanowie pójdzie do pracy, druga też, a ja nudzę się sama w domu – przyznaje Basia.
Basia: – Co mnie w tym domu, tylko sprzątać, gotować i prać? Ja nie mogę tak nic nie robić. Tyle lat pracowałam w sklepie, ciągle człowiek był w ruchu. Lepiej się człowiek czuje, jak tańczy. Mnie nawet tak lekarz powiedział. Bo i nogi się ruszają, i w ogóle fajnie jest. A tu w Ciechocinku dużo zabawy i tańca.
– Wczoraj też byliśmy w stodole – informuje mnie Basia. Codziennie chodzicie? – pytam. – Po to przyjechałam, żeby się pobawić – mówi z radością w głosie. I po chwili dodaje: – A Władek taki spokojny i dobry.
74-letni Goethe za żonę chciał wziąć 17-latkę
Wieczorem na dancing wybieramy się do restauracji “Cztery Pory Roku”. Po ścianach ścigają się kolorowe lasery. “Żono moja, serce moje” – przygrywa do tańca pan w czerwonej koszuli.
Tu także pląsa się głównie przy muzyce disco polo. Ale średnia wieku na tym dancingu jest o wiele niższa, niż w pozostałych ciechocińskich lokalach.

Ludwig na dancingu w Ciechocinku.
Ludwig (powtarza, by pisać jego imię przez “g”) na parkiecie od razu rzuca się w oczy. Świetnie się porusza i tak samo dobrze wygląda. Ma smukłą sylwetkę, elegancko ułożone włosy. Cały wystąpił dziś w czerni. Błyszczą się tylko spinki od mankietów jego koszuli. Mówi, że nie jest próżny. Ale wie, że jest atrakcyjny.
Tańczy zarówno sam, jaki i z paniami. Jak mi za chwilę powie: porusza się na parkiecie po to, by “wytańczyć swój stan emocjonalny”. Porywam go na moment. Siedzimy przy stoliku, a Ludwig ręką z czoła ściera krople potu, które są tylko potwierdzeniem udanej zabawy. Dowiaduję się, że jest pisarzem i swoją twórczością lubi wkładać kij w mrowisko.
Ma już na swoim koncie jedną – nieco kontrowersyjną –książkę (Śmiertelna misja) i właśnie pracuje nad kolejną. – Przeprowadziłem dyskurs na temat duchowości człowieka – opowiada. Kiedy nie pisze, to pracuje jako technik w rodzinnej firmie w Niemczech, gdzie wyjechał w 72 roku. Jest kontrolerem jakości. Do Ciechocinka będzie przyjeżdżał do 23 marca.
Ludwig jest stałym bywalcem ciechocińskich dancingów. Przyjeżdża tu od pięciu lat. Głównie po to, by odpocząć, ale w sposób aktywny: tańcząc, spacerując. Ale i po to, by kogoś poznać. Tyle, że wcale nie jest tak prosto, gdy szuka się partnerstwa, ceni wolność. A wraz z urodą w parze musi iść inteligencja.
– Moja wolność jest więcej warta, niż wiele relacji – podkreśla. Jemu zależy na tym, by w związku z kobietą połączyć kilka elementów. – To znaczy sferę socjalną, aktywności sportowej, rozrywkowej, seksualnej. Oczekuję wytworzenia jakiejś płaszczyźnie, gdzie będąc nawet w ekstremalnej sytuacji, dojdzie do jakiegoś rozpoznania. Wyciągnę jakieś niebywałe wnioski – tłumaczy.

Ludwig jest pisarzem, właśnie pracuje nad drugą książką.
Był na przykład z kobietą, która była wdową i pewnego dnia zaprowadziła go na grób swojego męża. Dla niego ta sytuacja była inspiracją. – Zadałem jej przy tym grobie pytanie: “czy potrafiłabyś uzasadnić moje bycie przy tobie byłemu mężowi”. Powiedziała, że tak. To było dla mnie ciekawe, to był pomysł na sztukę, nawet jeśli to byłaby jednoaktówka – zaznacza. Dla niego zaspokojenie seksualne – to zbyt mało.
Ludwig ma jeden problem z sanatoryjnymi znajomościami. – Tu nie wolno się otwierać, doprowadzać do wymiany światopoglądów, trzeba unikać trudnych tematów. Inaczej kobieta odejdzie – tłumaczy. Wspomina o jednej sytuacji. Chciał zaprosić już niejedną panią na tańce do Pałacu Bursztynowego we Włocławku.
– Bardzo dobra sala taneczna, świetna orkiestra. Ale przychodząc tam przyjmuje się pewne zobowiązania. Trzeba być dobrze ubranym. Proponując to tutaj kobietom, ta oferta była odrzucana. Z uwagi na to, że one się boją. One są przyzwyczajone do tego poziomu tutaj – tłumaczy Ludwig. Mówi piękną polszczyzną, starannie dobiera słowa. A w tle leci piosenka o niezbyt wyszukanej treści – “Jak się masz kochanie”.
To pragmatyk i romantyk. Jest tu łakomym kąskiem dla wielu kobiet. – Ale dla mnie budowa uczucia, to praca. Choć jestem w stanie uwierzyć w miłość od pierwszego wejrzenia. Jestem romantykiem. Gdyby było ciepło, to pojechałbym z partnerką nad jezioro, przy blasku księżyca puścił Paganiniego i mówilibyśmy sobie ładne teksty. To moje wnętrze – obrazuje.
Ludwig ma właściwie dwa marzenia: chciałby, żeby książka Trybunał Boga “została wydana w powszechnym obrocie” i by jego publikacje rozpoczęły dyskusję. Ale to nie wszystko: – Marzę, by raz jeszcze rozpocząć życie. Zaproponować młodej kobiecie ślub, począć dziecko. Zresztą sprawdzałem w literaturze i wydaje mi się, że nie ma w tym nic nienormalnego. Goethe mając 74 lata proponował małżeństwo 17-latce. Uważał, że to poważna oferta. Matka tej młodej damy oczywiście tę ofertę odrzuciła. Ale i ja mógłbym złożyć komuś taką ofertę. To bardzo poważna sprawa, w końcu oferuję siebie – zaznacza.
Dzień później wysyłam Ludwigowi tekst do autoryzacji. Chcę, by przypomniał mi, ile ma lat. “Proszę określić mój wiek według wrażenia, jakie na pani zrobiłem podczas rozmowy. Jest to przecież dopuszczalne, bo nie chodzi o tekst historyczny czy biograficzny” – czytam w odpowiedzi. I po raz kolejny przekonuję się, że kuracjusze w Ciechocinku chętniej mówią o swoich podbojach seksualnych niż o wieku.
Daria Różańska
Maciej Stanik, Stefan Ronisz