To nie cenzura, jeśli nie będziemy zapraszać do mediów homofobów. To dbanie o poziom debaty
Żaneta Gotowalska
29 czerwca 2021, 19:07·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 29 czerwca 2021, 19:07
Po wystąpieniu Janusza Kowalskiego w Onet Rano po raz kolejny trzeba zadać sobie pytanie, czy zapraszanie do mediów ludzi, którzy szkodzą dyskusji społecznej, to dobry kierunek. I nie chodzi o to, żeby zamykać usta tym, którzy myślą inaczej. Po prostu niech zapraszanie ich do mediów czemukolwiek służy.
Reklama.
Ostatni raz dyskusja o konieczności (lub nie) dawania głosów wszystkim w debacie publicznej przetoczyła się, kiedy Andrzej Stankiewicz wyprosił ze studia Grzegorza Brauna. Wówczas Anna Dryjańska w naTemat pisała o tym, że "gdy Braun wylatuje ze studia, Stankiewicz wybrał najlepszą z możliwych opcji".
To była sytuacja, w której w programie przed wyborami w Rzeszowie wystąpili wszyscy kandydaci na prezydenta tego miasta. Nie było innej opcji – należało zaprosić każdego z nich, by każdemu w równym stopniu dać możliwość udziału w debacie, by każdy miał równe szanse przed głosowaniem lokalnej społeczności.
Janusz Kowalski uderzający w społeczność LGBT w Onet Rano
W poniedziałek w programie Onet Rano pojawił się Janusz Kowalski, polityk Solidarnej Polski. Pytany o ewentualne wprowadzenie, wzorem Węgier, ustawy zakazującej propagowania homoseksualizmu w szkołach, powiedział, że jest zwolennikiem twardych działań, że "trzeba w końcu postawić twardą tamę aktywizmowi LGBT". I dalej: "Absolutnie zagłosuję za tym, żeby chronić seksualność dzieci, a aktywiści LGBT nie mieli prawa wejścia do polskich szkół".
To nie jest sytuacja, w której należało zaprosić taką postać. To moment, w którym podjęto decyzję o zaproszeniu właśnie tej skali polityka, który słynie z homofobicznych wypowiedzi.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że większość mediów to nie TVP i daje możliwość zaprezentowania się politykom z każdej ze stron politycznego sporu, ale...
No właśnie, jest jedno "ale". W sytuacji, w której społeczność LGBT w Polsce jest coraz mocniej atakowana, powinno się ze szczególną wrażliwością dobierać gości do programów, w których ich problemy są poruszane.
Zwrócili na to uwagę zarówno przedstawiciele sceny politycznej, jak i ludzie mediów.
"Dawanie homofobii przestrzeni do wypowiedzi tworzy iluzję, że to pogląd, o którym można dyskutować, a nie ma o czym. Głupota i łamanie praw człowieka nie mieszczą się w demokratycznej debacie. Nie odbieram Wam prawa do rozmowy z kimkolwiek. Nawet z Kowalskim można gadać o wielu rzeczach dajmy na to związanych z Opolem, ale czy można udawać że hejt wobec środowiska LGBT+ jest tematem do rozmowy? No sorry, ale nie" – napisał poseł Franciszek Sterczewski.
Anna Gmiterek-Zabłocka, dziennikarka TOK FM napisała: "Oczywiście, dziennikarz jest od rozmowy i zadawania pytań. Ale czy to znaczy, że mam 'promować" postawy osób, które stosują mowę nienawiści, hejt czy rozwiązania, które zmierzają do wykluczania określonych grup społecznych? Dla mnie – nie".
Aktywista i przedstawiciel społeczności LGBT Bart Staszewski napisał: "Zapraszanie Kowalskiego do słodkiej rozmowy, aby podeliberować o zakazach rodem z putinowskiej Rosji, to jak słodka rozmowa z Goebbelsem o ostatecznym rozwiązaniu. Winię dziennikarzy za normalizacje języka nienawiści. Oni nas nienawidzą, a wy dajecie im megafon".
Jest jednak kilka "ale"...
Gdyby zapraszani do mediów politycy tej czy innej opcji wnosili cokolwiek nowego w dyskusję społeczną – nie ma problemu. Wówczas można posłuchać ich argumentów na ten czy inny temat. Znów jednak pojawiają się pewne "ale".
Po pierwsze – są politycy, którzy po prostu powtarzają swoje szkodliwe opinie na dany temat. Doskonałym przykładem jest na to Janusz Kowalski. 26 czerwca, czyli zaledwie dwa dni przed pojawieniem się w Onet Rano, poseł napisał na Twitterze: "Spoiwem totalnej opozycji jest groźna dla dzieci ideologia LGBT. Ustawowy zakaz propagowania homoseksualizmu i zmiany płci to skuteczny pomysł na ochronę polskich dzieci przed tęczową propagandą np. w samorządach. Trzeba również zakazać finansowania organizacji gender z budżetu".
Czym to się różni od tego, co powiedział w porannej audycji Onetu? Jak to wzbogaca dyskusję? Niczym i nijak.
Po drugie – homofobiczne teksty po prostu powinny być banowane. Bez żadnego "ale". Największy ściek, jakim są nietolerancyjne wypowiedzi, nigdy nie pozostanie niezauważony i nawet najlepsza reakcja najbardziej wnikliwego dziennikarza tutaj nie pomoże. Większość po takiej dyskusji zapamięta to, jak straszne słowa padły z ust polityka. Nic więcej.
Dbanie o poziom debaty społecznej, dbanie o tolerancję i prawa mniejszości to jeden z obowiązków dziennikarzy, którzy wpływ na tę debatę mają ogromny. Musimy brać szczególną odpowiedzialność za to, jakie postaci gościmy na naszych łamach i za to, w jaki sposób głos w mediach jest zabierany.
Najprostszym sposobem na rozwiązanie takich sytuacji, jak ta z Januszem Kowalskim, jest niezapraszanie takich osób samodzielnie, bo to po prostu tuba dla ich propagandy. Zamiast tego zapraszajmy ludzi, którzy powiedzą, jak jest naprawdę, bez sączenia jadu na tę czy inną społeczność. A nienawistnicy i tak mają tłumy wiernych słuchaczy, nie potrzebują dodatkowej przestrzeni. Debata na tym nie ucierpi.