10 lipca 1941 roku w stodole Bronisława Śleszyńskiego żywcem spalono około 300 osób. Drzwi budynku zamknięto za mężczyznami, kobietami, osobami starszymi i dziećmi. Znaczenie miało tylko to, że wszyscy byli Żydami. Ten dzień zapisał się w historii jako pogrom w Jedwabnem. Jak wykazało śledztwo IPN, w tej inspirowanej przez Niemców zbrodni brali udział polscy sąsiedzi zamordowanych. 80 lat później sprawa nadal budzi kontrowersje.
Przez dekady milczano na ten temat. Młodsi mieszkańcy Jedwabnego nie mieli pojęcia o tym, co się wydarzyło. O sprawie przypomniał w 2000 roku Jan Tomasz Gross, który napisał książkę "Sąsiedzi. Historia zagłady żydowskiego miasteczka".
Choć autor do dziś jest krytykowany przez niektóre środowiska za zbyt jednoznaczne zrzucenie odpowiedzialności na polską ludność, to "Sąsiedzi" sprawili, że dyskusja dotycząca tego, kto był sprawcą, rozgorzała na nowo, a właściwie powinno się powiedzieć, że dopiero się zaczęła...
O Jedwabnem, o coraz trudniejszej próbie rozliczania się z przeszłością i pojednaniu, mówi w rozmowie z naTemat Lucy Lisowska prezes Centrum Edukacji Obywatelskiej Polska-Izrael i przedstawicielka Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie na Białystok i Podlasie.
Jak często słyszała pani, a może nadal słyszy, "po co to ruszać?" lub "lepiej to zostawić"?
Takie komentarze są jeszcze względne. Pojawiają się inne, gorsze, bardzo nieprzyjemne...
Rokrocznie przyjeżdżają do nas studenci z Europy, z Izraela – razem pracujemy na cmentarzu żydowskim w Białymstoku. Jeden dzień poświęcamy także na porządkowanie innych nekropolii.
W 2010 roku wybieraliśmy się do Jedwabnego. Zanim jednak do tego doszło, pojechałam do burmistrza, żeby poprosić go, aby pomógł nam zaprosić do wspólnego działania lokalną młodzież. Uznałam, że byłoby miło gdyby jedni i drudzy się poznali.
Burmistrz był bardzo uprzejmy, powiedział, że oczywiście, postarają się. Tak się jednak starał, że później nie odbierał telefonu. Kiedy dodzwoniłam się do urzędu, sekretarka odpowiedziała, że jest jej przykro, ale burmistrza nie ma, wybył na urlop.
Młodzież, która była ze mną, skosiła trawę, powycinała krzewy na cmentarzu, uporządkowała przestrzeń wokół pomnika pamięci pogromu Żydów z Jedwabnego i okolic. Byli jednak zaskoczeni tym, że nikt z miejscowych, nikt z ich rówieśników, nie chciał przyjść i popracować razem z nimi, nie chciał porozmawiać.
Pytałam ich dlaczego oni nie spędzają wakacji, jak inni młodzi ludzie, nie jadą dobrze się gdzieś bawić itp., tylko wybierają Polskę, gdzie ciężko pracują przez dwa tygodnie.
Jeden z Niemców powiedział tak: "Proszę pani, jest nam przykro z powodu tego, co zrobili nasi dziadkowie, nasi rodzice. My nie jesteśmy winni, my tego nie zrobiliśmy, ale mamy poczucie jakiejś odpowiedzialności, wstydu... Bardzo nas to boli. Nie wiemy, dlaczego stało się coś tak strasznego, ale nasze działanie jest chociaż drobną rekompensatą".
Zastanawiałam się wtedy, dlaczego u nas wypiera się prawdę, dlaczego wychowuje się w ten sposób kolejne pokolenia. Tak nie można. Jeżeli będziemy wypierać się tej przeszłości, to niczego nie osiągniemy. Tamci się przyznają, mówią otwarcie "nasi dziadkowie, nasi rodzice, to zrobili".
Blizny po tym, co wydarzyło się 80 lat temu pozostały, a właściwie wydaje się, że są to niezagojone do dziś rany. Niektórzy podkreślają, że odpowiedzialni są tylko Niemcy, inni twierdzą, że Polacy nie są winni, że oni wtedy "zaganiali Żydów do stodoły, bo musieli, bo grozili im hitlerowcy". Nie tylko w przypadku Jedwabnego, ale w ogóle forsowana jest wersja, że Polacy byli tylko pokrzywdzonymi w czasie wojny...
To dlaczego Polak bał się Polaków czasie wojny? Dlaczego ktoś, kto ukrywał u siebie Żyda, bał się sąsiadów, bał się, że łaskawie doniosą na nich Niemcom? Dlaczego mordowano polskie rodziny, które chroniły Żydów?
Nie trzeba daleko szukać, rodzina Ulmów z Markowej. Ubodzy ludzie, którzy chcieli pomóc ośmiorgu Żydom. Po donosie na nich Niemcy zamordowali wszystkich. Chwała takim Polakom, takich Polaków nigdy nie zapomnimy.
Być może mieszkańcy Jedwabnego uważają, że mówienie o tamtym mordzie jest dla nich krzywdzące, bo stygmatyzujące.
Owszem, ta stygmatyzacja cały czas jest. Jednak, moim zdaniem, gdyby otwarcie zaczęli rozmawiać, gdyby dążyli do spotkania, do pojednania, to wszystko wyglądałoby inaczej. Powinno się usiąść, zorganizować spotkanie z młodzieżą w Jedwabnego, i dyskutować, nie obwiniając się.
Przykładem takiej postawy jest Mirosław Tryczyk, autor książki "Drzazga. Kłamstwa silniejsze niż śmierć", nie wypiera się tego, że jego dziadek przed laty uczestniczył w zbrodniach. On nie chce milczeć, choć nosi w sobie poczucie winy. Jednocześnie pokazuje, że być może nie radzimy sobie z tak trudną przeszłością.
Do Jedwabnego jeżdżę co roku i to, co mnie zastanawia, to to, że nikogo z mieszkańców nie ma podczas rocznicowych obchodów upamiętniających tamten pogrom. Może raz pojawiła się jedna osoba gdzieś spod Jedwabnego. Natomiast ani młodzieży, ani włodarzy nie ma.
Kilka lat temu był z nami ksiądz Wojciech Lemański, więc poprosiliśmy go, żeby poszedł po proboszcza, żeby spróbował przekonać go do dołączenia do nas. Oczywiście próbował, ale proboszcz nie przyszedł. Byli inni księża, byli biskupi, ale żadnego kapłana z Jedwabnego. Nie wspominając o społeczności.
Nie ma w Jedwabnem ludzi, którzy jednak chcieliby pielęgnować tę pamięć?
Na pewno znaleźliby się tacy, którzy chcieliby, ale się boją, dlatego unikają tego tematu, unikają przyjścia na tę uroczystość. Najgłośniej jednak krzyczą nasi przeciwnicy. Jeszcze przed pandemią ustawili się obrońcy Jedwabnego z transparentami. Kiedy my modliliśmy się, oni stali i przeszkadzali. Nie wiem, co będzie w tym roku...
Nikt przecież nie chce obarczać tych ludzi winą. Chodzi o pamięć o tych, którzy zginęli...
Oczywiście, chcemy po prostu rozmawiać. Uznanie tego, co się wydarzyło, przyznanie, że tak było, nie sprawi, że ktoś ich za to zlinczuje. Młodzież powinna znać historię, ale może rodzice nie pozwalają, może się wstydzą.
Kiedy pierwszy raz usłyszała pani o Jedwabnem? Podejrzewam, że jeszcze przed publikacją książki Jana Tomasz Grossa "Sąsiedzi".
Tak, jeszcze przed książką Grossa. Dawno, dawno temu. U mnie w domu to nie był temat tabu, choć głośno się o tym nie mówiło. Władza milczała.
W 2000 roku po publikacji "Sąsiadów" zrobiło się bardzo nieprzyjemnie?
Bardzo. Miejscowi byli wściekli, ale później IPN zrobił dobrą robotę. Niestety zmieniły się opcje polityczne i znowu nastało milczenie lub odkręcanie.
Są inicjatywy, które chcą "odkłamać" rzeczywistość. Swego czasu powstał Komitet Obrony Dobrego Imienia Miasta Jedwabnego, jest też inicjatywa Jedwabne41, której twórcy w tezach założycielskich piszą np.: "W tym przypadku była to wyłącznie niemiecka zbrodnia, z premedytacją upozorowana na pogrom jedwabieńskich Żydów dokonany przez ich polskich sąsiadów, podczas gdy rzeczywiste sprawstwo było dziełem specjalnie w tym celu sformowanej niemieckiej bojówki (Einsatzgruppe) złożonej z młodych polskojęzycznych Prusaków". Co pani myśli o tym?
To bardzo przykre, że są ludzie, którzy uważają się za kryształowych. Bronić dobrego imienia? Czy ktoś ich oskarża? Nie. Po prostu nie możemy o tym zapomnieć. Rozmawiajmy. Zróbmy takie małe zadośćuczynienie.
Nie wiem, czy pani to pamięta, ale był burmistrz Jedwabnego, który zaczął dbać o pamięć o tamtych wydarzeniach, mówił prawdę i robił to wprost. I co? I musiał wyemigrować z Jedwabnego, z Polski, bo mu grożono. Ktoś musi opuszczać ojczyznę za prawdę?
Ostatnio w naszym kraju nastroje antysemickie są wzbierają na sile? Jest na to przyzwolenie?
Oczywiście, że tak. Jest ciche przyzwolenie na to. Jeśli organizacjom faszystowskim daje się 3 mln dotacji, to o czym mówimy. Najgorsze jest to, że wszystko zaczyna się od słów... Tak przecież zaczęło się to całe zło w czasie II Wojny Światowej.
Dlatego władza popełnia ogromny błąd, bo daje przyzwolenie na głoszenie takich faszystowskich teorii, daje przyzwolenie na faszystowskie manifestacje itd. To jest bolesne. Na całym świecie są organizacje faszystowskie, ale walczy się z nimi. Nie pozwala się na ich działalność. Natomiast u nas mówi się, że to są patrioci. Jeśli takiego człowieka nazywa się patriotą, to ja nie rozumiem słowa patriotyzm.
Kiedy jest pani na miejscu w Jedwabnem, tam gdzie była ta stodoła, gdzie spalono tych wszystkich ludzi, co pani czuje?
Słyszę krzyk tych ludzi, zastanawiam się, co ci ludzie czuli... Wiedzieli, że umrą, że zaraz zginą w płomieniach... To się pojawia w głowie.