Według policji, należy znacznie podnieść wysokość mandatów, by poprawić bezpieczeństwo na polskich drogach. Wiele osób już się oburza, a Jarosław Kaczyński nazwał plany "opresyjnymi". Janusz Dudek, instruktor doskonalenia techniki jazdy ze szkoły SJS mówi nam, że lider PiS ma rację, a wyższe mandaty nie sprawią, że będzie bezpieczniej.
Rzecznik policji Mariusz Sokołowski zapewniał dziś w TVP.Info, że wyższe mandaty, uderzające kierowców po kieszeniach, to rozwiązanie problemów bezpieczeństwa. Szczególnie ma to ograniczyć przekraczanie prędkości. Obecnie, jak przypominał Sokołowski, ludzie nie reagują na mandaty, bo są one mało dotkliwe. Jak podkreślał rzecznik, takie rozwiązania na Węgrzech i Słowacji zmniejszyły liczbę wypadków o kilkadziesiąt proc., jest też mniej rannych i zabitych.
– Ludzie generalnie jeżdżą za szybko i to jeden z największych problemów przy liczbie wypadków – przyznaje Janusz Dudek ze Szkoły Jazdy Subaru. Zaraz jednak dodaje: – Ale zwiększenie mandatów nie do końca ma sens. Ważniejsza jest nieuchronność kary, a najważniejsza edukacja – podkreśla instruktor doskonalenia techniki jazdy.
Jak jest faktycznie?
Z jednej strony, na polskich drogach jest coraz lepiej:
Liczba wypadków na polskich drogach:
I półrocze 2012I półrocze 2011 Liczba wypadków:16547 17939 L. zabitych:15551786 L. rannych: 20531 22000
Statystyki te dowodzą, że liczba ofiar wypadków samochodowych zmalała o około 13 proc. – Ta tendencja jest mocno spadkowa już od kilku lat, choć w ostatnim czasie mniejsza, niż wcześniej – komentuje Janusz Dudek.
To, niestety, wcale nie oznacza, że jest bezpiecznie. To nadal jedne z najgorszych statystyk w całej Unii Europejskiej.
Edukować, nie karcić
Jak jednak podkreśla Dudek, bezpieczeństwo na drogach to sprawa złożona i nie można go postrzegać tylko w kategorii mandatów. Instruktor z SJS wskazuje, że przede wszystkim powinno się tłumaczyć kierowcom, czemu powstają np. ograniczenia prędkości. – Są miejsca, gdzie można jeździć szybciej i wolniej, ale trzeba wytłumaczyć: czemu tak jest – przekonuje Dudek.
Jako przykład nasz rozmówca wskazuje debatę nad tym, czy w polskich miastach ograniczyć prędkość do 50km/h. – Mówiło się o zakazach, ale nikt nie tłumaczył z czego one wynikają – przypomina Dudek. I podaje prosty przykład: w rozmowach o prędkości ważny jest np. czas reakcji kierowcy, uznawany za 1 sekundę. Wyobraźmy sobie sytuację: w trakcie jazdy mijamy autobus stojący z boku na wysepce. Wysiadają z niego
Nowe mandaty
W nowym taryfikatorze stawki w mandatach mają zostać zwiększone dwukrotnie.
Za przekroczenie prędkości o więcej niż 50km/h do tej pory płaciło się 400-500 zł. Teraz pułap ten zwiększy się: 800-1000 zł.
Za nieustąpienie pierwszeństwa pieszemu na pasach płaciliśmy 350 zł, teraz będzie to 700 zł.
Przejazd na czerwonym świetle do tej pory kosztował 300-500 zł, teraz zapłacimy za niego od 600 do 1000 złotych.
pasażerowie i np. dziecko wyskakuje na drogę zza autobusu. – Jadąc 60km/h tak naprawdę zaczniemy hamować dopiero po uderzeniu w pieszego. Jadąc 50km/h uderzymy w niego po hamowaniu, z prędkością 20-30km/h – dowodzi różnicy Janusz Dudek.
– Te 10 kilometrów w prędkości robi ogromną różnicę, ale czas reakcji kierowcy w takiej debacie jest bagatelizowany. Przeciętny kierowca odbiera taki komunikat jako odebranie mu pewnych praw – wyjaśnia ekspert. Tutaj władza ma więc pole do popisu, by uświadamiać swoich obywateli czemu wprowadza takie, a nie inne prawo. Jak widać po przykładzie podanym przez Janusza Dudka, nie jest to trudne.
Opona i znaki
Podobny błąd władza popełnia teraz przy okazji debatowania nad nakazem używania opon zimowych. – Dostaniemy nakaz używania opon zimowych. Ale nikt się nie zastanawia, że potem ok 10 proc. samochodów, to bardzo dużo, jeździ na "zimówkach" przez cały rok. A opona to przecież jeden z podstawowych elementów samochodu – przestrzega Janusz Dudek z SJS.
Trzeba więc wyjaśniać kierowcom, czemu jest tak, a nie inaczej, zmieniać ich mentalność, a nie tylko nakazywać lub zakazywać. A jeśli już to robić, to z głową, bo jak się okazuje, również w kwestii oznakowania dróg jesteśmy na szarym końcu Europy. – Jest za dużo znaków, za dużo ograniczeń, czasem są w bezsensownych miejscach. Mamy najwięcej znaków na kilometr drogi wśród państw Unii! – mówi nam instruktor doskonalenia techniki jazdy.
– Poza tym nikt ich nie weryfikuje, znaki stawia się przy różnych okazjach i potem już ich nie zdejmuje. Są znaki bez odwołania, na przykład zakazy i ograniczenia prędkości. Nawet w ciągu ostatnich kilku dni spotkałem się z taką sytuacją: jest ograniczenie do 70km/h, bo na poboczu jest jakiś "remont", ale odwołania już nie ma – dowodzi bałaganu na naszych drogach Janusz Dudek. Oczywiście, w jakimś stopniu za wypadki odpowiadają też same drogi, ale to nasz rozmówca kwituje krótko: – Drogi mamy jakie mamy i nie można zwalać na nie całej winy.
Co z tymi świstkami?
Chociaż bardziej dotkliwe mandaty na ten stan nie pomogą, to jest jedna rzecz, którą można zrobić, by uderzyć kierowców po kieszeni, a zarazem nie podwyższać samych stawek. To uzależnienie mandatów od zarobków, a nie ustalanie sztywnych kwot. Z powodzeniem stosuje się takie rozwiązania w kilku innych krajach i powoduje ono, że nie ma już sytuacji, w której jeden mandat dla danej osoby to pół pensji, a dla drugiej drobne, które wydaje na lunch.
– Uważam, że uzależnienie od zarobków to rozwiązanie do wprowadzenia – ocenia Janusz Dudek z SJS. Widzi tylko jedno "ale": – Biorąc pod uwagę naszą mentalność, na pewno będzie wielu kombinatorów w drogich samochodach, którzy jako zadeklarowane zarobki coś sobie wpiszą, żeby nie płacić wysokich mandatów.
Mimo to, i tak warto zastanowić się nad takim systemem – na pewno byłby bardziej sprawiedliwy.
Edukacja, głupcze!
Niewątpliwie jednak najważniejszym elementem, jaki trzeba poprawić na polskich drogach, jest świadomość kierowców. Nie tylko w kwestii uświadamiania przez władzę z czego wynikają konkretne nakazy, zakazy i ograniczenia. Dotyczy to także samej nauki jazdy. – System edukacji jest tu problemem – przyznaje Janusz Dudek. Jak wskazuje,
Opozycja nie chce wyższych mandatów
Zmiany w taryfikatorze szykują politycy rządowi. Prawo i Sprawiedliwość uważa jednak, że to projekt polityczny.
Janusz Brudziński z PiS:
Rząd i minister finansów łatają dziurę budżetową. Potrzeba im 20 miliardów złotych. Drakońskimi mandatami chcą sobie pomóc. Nie ma na to naszej zgody. Musimy walczyć z łamaniem przepisów drogowych, ale samo podnoszenie kar nie przyniesie efektu. CZYTAJ WIĘCEJ
regiomoto.pl
instruktorzy "uczą obsługi samochodu, jak używać auta jako maszyny i zdać egzamin, za co trudno ich winić, bo są potem rozliczani ze zdawalności egzaminów".
Nie można więc za stan drogowej edukacji winić samych instruktorów, a raczej system, któremu podlegają. Jak mówi nam anonimowo właściciel jednej z warszawskich szkół jazdy, instruktorzy często sami nie znają podstaw techniki jazdy, bo nie muszą. – Nie potrafią ustawić fotela w odpowiedniej pozycji, nie znają zasad hamowania, zachowania w poślizgach, na autostradzie, nie wiedzą nawet po co jest zagłówek i jak go ustawić – wymienia nasz rozmówca. I podkreśla, że "to samo dotyczy egzaminatorów".
– Oczywiście, można powiedzieć, że nie to jest ich celem, ale fakt, by prawo jazdy przyznawały osoby, które same nie znają podstaw techniki jazdy, to absurd. By zostać egzaminatorem, trzeba tylko mieć kilka lat stażu za kółkiem i zdać egzamin. Nie trzeba nawet być wcześniej instruktorem. Anonimowy właściciel "eLek" dodaje: – Zwiększanie liczby godzin też w niczym nie pomaga, bo jak instruktor nie zna swoistego "abecadła" jazdy, to i w 50 godzin niczego nie nauczy.
Lepsze system nauki jazdy
Czy taką sytuację można zażegnać? Owszem. Janusz Dudek podaje przykład: w Austrii prawo jazdy wydaje się na rok. – W tym czasie kierowca musi zaliczyć kurs doskonalenia techniki jazdy i potem "obronić" swoje prawko. Na takich jazdach doszkalających kursanci uczą się np. jak działają systemy: ABS, EBS, o czasie reakcji, jak operować kierownicą, mają ćwiczenia na płytach poślizgowych. To rozwiązanie kompleksowe – wskazuje sposób na poprawienie bezpieczeństwa na drogach Dudek.
Instruktor doskonalenia techniki z SJS zaznacza, że co prawda w Polsce są doszkolenia dla samochodów ciężarowych i w planach jest to samo, tylko dla aut osobowych, ale są to słabe projekty. – W tym planie nauka to głównie teoria, praktyki jest bardzo mało. W ciągu 2h jazdy po prostu nie da się fizycznie nauczyć kogoś dobrze jeździć – ocenia Dudek.
Przed polskimi władzami stoi więcej wyzwanie o wiele bardziej złożone, niż podwyższenie mandatów. Niestety, wygląda na to, że zarówno policja, jak i politycy, traktują to zagadnienie powierzchownie – i zajmują się nim na tyle, ile zapewnia ono wpływy do budżetu.