Po pierwszych, ostrych wobec "Bitwy pod Wiedniem", recenzjach, Alessandro Leone, producent filmu, wydał oświadczenie, w którym polemizował z zarzutami. Skrytykował polskich dziennikarzy za niepotrzebne skupianie się na szczegółach. Później pojawiły się kolejne oświadczenia, ale krytyka nie słabła. O specyfice polskich mediów, Stadionie Narodowym i "Bitwie pod Wiedniem" rozmawiamy z Alessandro Leone, producentem filmu.
Pańska firma działa w Polsce od 2009 roku. Czy wcześniej spotkał się z podobną skalą krytyki, jak przed premierą "Bitwy pod Wiedniem"?
Podobną sytuację, może na trochę mniejszą skalę, miałem, kiedy działałem jako dystrybutor filmu „Katyń” we Włoszech. Pomimo złej oceny, film odniósł sukces. Zacząłem walczyć z niesprawiedliwymi osądami. Dyskusja rozpoczęła się przed małym kinem w Mediolanie, gdzie 300 osób czekało na seans. Nie było miejsc. Media napisały że to kiepski film, niepoprawny politycznie i niesprawiedliwie atakujący Rosję. Dyskusja rozpowszechniała się, zaangażowali się w nią politycy.
Minister kultury poprosił właścicieli sal kinowych, aby dać filmowi szansę, jednak nikt nie odpowiedział. Wtedy minister zaprosił film na Festiwal w Wenecji, na specjalny pokaz. Posłowie sami zorganizowali pokaz w kinie. Zaczęli zadawać pytania, dlaczego po tak wielu latach temat ten jest w dalszym ciągu trudny i tabu. Premier Berlusconi podarował DVD z filmem każdemu posłowi podczas szczytu Unii Europejskiej i USA w Pradze w 2009 roku. Na konferencji prasowej powiedział, że obejrzał „Katyń” razem z premierem Wielkiej Brytanii Tonym Blairem, i że jest to film, który każdy powinien obejrzeć, aby zrozumieć czym jest dyktatura.
Ze strony komercyjnej film nie był wielkim sukcesem, ale rok wcześniej nikt we Włoszech nie wiedział co znaczy słowo "Katyń", po emisji filmu prawie 80 proc. społeczeństwa. Dlatego uważam, że zawsze warto jest rozmawiać, informować, walczyć nawet jeśli to oznacza stratę w momencie tej walki, ale zaowocuje w przyszłości. To jest mój sposób działania, w którym trwam nawet w obliczu osamotnienia i krytyki.
Czy to polska specyfika, tak zwane polskie piekiełko? Jak wyglądała współpraca z mediami w innych krajach, w których pan pracował?
Polskie piekiełko jest bardzo specyficzne. Tu wchodzi w grę wiele elementów które nie łączą się bezpośrednio z tematem – samym filmem – i krytyka oraz publikacje mediów tracą swój pierwotny cel: recenzowanie obrazów filmowych. Media tutaj szukają sensacji, lubią straszyć, nie opowiadają z użyciem „medialnych kolorów”, ale malują wszystko na czarno. Jako prosty przykład podam „aferę wokół niezamknięcia dachu stadionu”. Wydarzenie zaraz okrzyknięto „aferą”.
Czytałem że minister powinien za to podać się do dymisji, premier też, każdy zwalał winę na drugiego… Nie wydaje się to przesadą? Ile stadionów na świecie może zamykać dach? 5, 10? Gdyby w Londynie czy Rzymie tak mocno padało zagrano by dzień później, co się zresztą stało i w tym przypadku. Dlaczego więc media krzyczą „afera, narodowy wstyd, porażka”? Ja napisałbym odwrotnie: pomimo wielkich przeszkód organizacyjnych udało nam się zagrać mecz 18 godzin później dzięki pracowitym osobom, które robiły wszystko, aby kibice mogli odjechać do domów usatysfakcjonowani.
Gdzie tu wstyd? Gdzie porażka? Wstyd powinno być tej osobie, która takie tytuły rzuca i sieje terror medialny. Taki nastrój mają potem odbiorcy. Wyczuwam tutaj szukanie złego z latarką w ciemności, aby móc powiedzieć że coś jest złe i przez to czuć się lepszym. To jakaś medialna depresja. To nie uprawianie zawodu, lecz autocelebracja. Zagranicą już tego nie ma. Jest dystans, brak osobistego podejścia do spraw, wyszukiwania własnego sukcesu kosztem przedmiotów dyskusji. Nie ma głodu medialnej władzy.
Krytycy mogą się spierać broniąc swoich poglądów, czyli kiedy filmy przedstawiają tematy polityczne, aktualne. Rozumiem dyskusje na temat filmów Michaela Moore’a o zamachu na WTC, produkcji o światowych korporacjach, o wojnie w Iraku, czy choćby „Katyniu” Wajdy, ale o efektach komputerowych w "Bitwie"? Wydaje mi się trochę bez sensu, zwłaszcza tak duże roztrząsanie tematu
Czy polscy dziennikarze nie zrazili pana do realizowania kolejnych w naszym kraju?
Nie, nie ma to na mnie wpływu. Mimo ich czasem złośliwych intencji, widzę tutaj dobrą
możliwość do prowadzenia dialogu, rozmowy, dyskusji, to zawsze pozytywna rzecz. Pozwala to na obiektywną analizę i odpowiedź, jeśli zajdzie taka potrzeba. Jeśli chodzi o dalszą działalność, moja firma nadal będzie działać jako polski koproducent lub producent kolejnych filmów. Nie jestem tylko przekonany, czy w Polsce jest możliwa realizacja dużych produkcji.
Ale to nie ma nic wspólnego z mediami. Czy uda mi się nakręcić tutaj coś dużego, nie jestem pewny. Są trudności biurokratyczne i zastała mentalność części branży, które nie pozwalają na swobodne działanie. Mam nadzieję że młodzi twórcy będą starali się to zmienić. Bo 45 dni oczekiwania na zgodę na zaparkowanie furgonetki na ulicy lub 4 miesiące na decyzję dyrektora muzeum w sprawie pozwolenia na zdjęcia to luksus, na który produkcja filmowa nie może sobie pozwolić. Przy dynamicznym działaniu nie wiadomo co może zdarzyć się kolejnego dnia, jaki przyjdzie problem, zmiana, niespodzianka.
Film potrzebuje ludzi elastycznych, otwartych i skorych do działania.. Trudno znaleźć partnera do pracy, mam wrażenie, że w Polsce lepiej zrobić o jeden projekt mniej ale samemu, niż o jeden więcej, ale dzieląc się z kimś pracą. Ten drugi musi zniknąć, najlepiej jeśli po wielkiej publicznej porażce. Nie rozumiem takiego podejścia. Ale nie potrzebuję tego zrozumieć, nie jestem z „branży”, nie pracuję tylko w Polsce, nie wszystkie moje produkcje są związane z polskimi tematami. Ale mogę obiecać, że będę je proponował i będę chciał umieścić polskich aktorów w międzynarodowej obsadzie, niezależnie od miejsca realizacji filmu. Polscy aktorzy są najlepszymi ambasadorami polskiej kinematografii.
Czy wydawanie oświadczeń prasowych okazało się skuteczne z perspektywy kilku dni? Polscy dziennikarze na ostrą polemikę (a takie były oświadczenia przez pana wydane) odpowiadają jeszcze ostrzejszą krytyką.
Powtarzam że tak, zawsze jest warto rozmawiać, tym bardziej w tym przypadku, dlatego że nie chodzi już o sam film. Wydawało mi się rzeczą pozytywną analizowanie całej paradoksalnej sytuacji z innego punktu widzenia. Moje pierwsze oświadczenia wyjaśniły jakie są według mnie prawdziwe powody tego ogromnego ataku. Cieszę się że, udało mi się wywołać dyskusje na forach, że internauci dyskutują, a nie przyjmują biernie informacje. Media nie potrzebują wielkich zwycięstw polskiego narodu, bo oni szukają swojego zwycięstwa. Ale Polacy potrzebują tego, chcą te zwycięstwa zobaczyć i my, producenci musimy na to pracować.