Badania CBOS-u z początku roku pokazały smutną prawdę. Tylko 19% Polaków w 2011 roku było na koncercie, reszta ogranicza słuchanie muzyki do płyt i rozgłośni radiowych. Sytuacja z roku na rok się pogarsza. Odstraszają nas ceny biletów, duży wybór, ale też po prostu brakuje nam kultury słuchania. Ruszyła akcja ”Nie bądź dźwiękoszczelny. Wesprzyj żywą muzykę”, która ma to zmienić.
– Granie „na żywo” przed publicznością stanowi dla mnie sens mojej muzycznej egzystencji – mówi Anita Lipnicka. – To jakby ostateczny, najmocniejszy akt zbliżenia między twórcą i odbiorcą, niepowtarzalna okazja do wspólnego przeżywania czegoś całkiem ulotnego i metafizycznego, bo dziejącego się „tu i teraz”, bez możliwości odtworzenia po raz kolejny w żadnych innych warunkach – tłumaczy artystka. W swoich odczuciach nie jest odosobniona. Większość artystów deklaruje, że zagranie koncertu przed żywą publicznością jest dla nich najważniejszym artystycznym wydarzeniem. Niestety zaangażowanie muzyków nie przekłada się na frekwencję. O ile nie muszą na nią narzekać wielkie, zagraniczne gwiazdy, to jest ona zmartwieniem polskich twórców. Dlaczego statystyczny Polak od pójścia na koncert woli ściągnąć płytę albo obejrzeć film z występu na YouTubie?
Najczęściej przyczyną są finanse. W końcu z kultury najłatwiej zrezygnować. W mniejszych miastach pieniądze mogą być argumentem, ale trudno uwierzyć, że mieszkańca Warszawy czy Krakowa nie stać na wydatek rzędu 20 złotych. W końcu bilet na koncert jest w cenie wyjścia do kina czy pójścia do baru. Jeśli więc przeszkodą nie są pieniądze, to czyja to wina, że Polak na koncert nie chodzi?
– Myślę, że leży ona zarówno po stronie twórców, jaki i widzów oraz mediów – tłumaczy Jarek Szubrycht, krytyk muzyczny. – W polskiej prasie na próżno możemy szukać relacji z koncertów. Jeżeli już o czymś piszemy, to o wielkich wydarzeniach, na ogół jednak tylko je zapowiadamy. Z drugiej strony nie ma u nas kultury klubów muzycznych. Polski widz nie ma za bardzo gdzie obcować z muzyką na żywo, o ile w ogóle odczuwa taką potrzebę, w końcu edukacja muzyczna jest u nas na bardzo niskim poziomie. Twórcy też nie są bez winy. Żeby zachęcić widza, trzeba włożyć w występ dużo serca, a z tym różnie bywa – dodaje dziennikarz.
Z odtwarzacza czy "na żywo"?
Na inny aspekt zwraca uwagę Maciej Dziedzic, dziennikarz muzyczny: – Problem tkwi również w popularności muzyki – mówi bloger naTemat. – Kiedy idę do Empiku, mam 30 zł przeznaczone na jedną płytę, ale obok niej widzę 7 innych, które też chcę kupić. Którą wybiorę? Taką, która najbardziej uderzy mnie w oczy. Tak samo jest z koncertami. Mając do wyboru 21 imprez w miesiącu pójdę tam, gdzie jest najbardziej odpowiadający mi line-up i jednocześnie najlepsza promocja samego wydarzenia. Nie zmienia to faktu, że gdybym miał czas i możliwość, to poszedłbym na wszystkie. Czasem jednak jest tego po prostu za dużo – żali się Dziedzic.
Słuchacz – w natłoku innych atrakcji, z braku pieniędzy czy po prostu nieprzygotowany muzycznie – rezygnuje z wyjścia na koncert, zadowalając się płytą. Czy jednak muzyka z odtwarzacza może zastąpić prawdziwe przeżycie?
– Słuchanie płyt i bycie na koncercie to dwa różne sposoby na obcowanie z muzyką. Trudne je przyrównać do siebie – tłumaczy Jarek Szubrycht. – Płyta daje możliwość wsłuchania się w utwór, powtórzenia go, analizowania. Koncert to zjawisko totalne. Muzykę tu się nie tylko słyszy, ale także odbiera wszystkimi zmysłami, w grupie ludzi, którzy mają podobny gust. To doświadczenie wspólnotowe. Nie zestawiałbym więc muzyki nagranej z graną na żywo, bo żadna nie jest lepsza, ani gorsza, to dwa kompletnie odmienne żywioły. Często jednak spotykam się z opinią, że pójście na koncert może zastąpić obejrzenie filmiku na YouTubie. Z tym nigdy się nie zgodzę. Różnica jest taka, jak między uprawianiem seksu a oglądaniem pornografii – mówi krytyk.
Dreszczyk emocji
Obcowanie z muzyką na żywo potrafi nie tylko wywołać żywe emocje, ale też wpłynąć na odbiór płyty. Często dopiero podczas koncertów mamy okazję w pełni zrozumieć przekaz artystów. – Koncerty są dla mnie trochę jak podróże. Niby wydaje się na nie pieniądze, ale wraca się bogatszym – mówi Marcin Gnat, dziennikarz muzyczny i bloger naTemat. – Często też dopiero podczas koncertów zaczynam rozumieć muzykę. Tak było chociażby z Lao Che, którego fenomenu nie mogłem zrozumieć, dopóki nie zobaczyłem ich na żywo, nie usłyszałem wszystkich instrumentów i nie zderzyłem się z ich charyzmą – tłumaczy Gnat.
Koncert jest oczywiście nie tylko dla widzów, ale także dla artystów, co podkreśla Mela Koteluk, wokalistka. – Dla mnie występ „na żywo” to przede wszystkim okazja, by podziękować publiczności. Na koncercie można sprawdzić artystę, zobaczyć jak pracuje na żywo, jak reaguje spontanicznie. Podczas występów często improwizuję, wykonuję utwory innych artystów, szykuję niespodzianki dla mojej publiczności. Ciężko to porównać z czymś innym. Koncert to jednorazowe wydarzenie. Jego przebieg jest zależny od bardzo wielu czynników, miejsca, nastrojów, atmosfery. To operacja na żywym organizmie. Nie chodzi tu o to, żeby zagrać jak na płycie, ale by podzielić się naszą muzyką: myślami i dźwiękami – mówi wokalistka.
Akcja „Nie bądź dźwiękoszczleny”, która kilka dni temu wystartowała na Facebooku, ma zmienić obraz sal koncertowych w najbliższych czasach. Celem akcji jest pokazanie, że tylko na koncertach muzyki możemy dotknąć naprawdę. Poza tym, w dobie coraz gorzej sprzedających się płyt, występ "na żywo" jest często jedynym źródłem utrzymania muzyków. Chcesz słuchać, idź na koncert. Przeżycie gwarantowane.