Dekadę temu określenie "słoik" odnoszące się do przyjezdnych mieszkańców Warszawy zrobiło medialną karierę. Pierwotnie żartobliwe, z czasem zamieniło się w pogardliwe określenie, którego wstyd było używać. Tematyczny neon nie zawisł w Centrum, a o "słoikach" wszyscy zapomnieli. W 2021 podział na nowych i starych mieszkańców stolicy powraca, nie bez udziału samych zainteresowanych. Słowo na "S" zastąpił z pozoru nie budzący sprzeciwu "warszawianin". Dziś nie jeździ już do rodziców, tylko urządza pierwsze mieszkanie.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Weekend, rondo ONZ. Oto stateczny obywatel w białej koszuli comme il faut widzi grupę motocyklistów stojących na światłach. Wyjmuje więc gaz pieprzowy i ich atakuje.
Gdy na miejsce przyjeżdża policja, okazuje się, że motywem był hałas. Warszawiak (lub też: warszawianin) miał już go serdecznie dość, więc postanowił "wymierzyć sprawiedliwość" domniemanym winnym.
I choć historia wydaje się materiałem co najwyżej na medialnego "michałka", pokazuje problem, który mieszkańcy stolicy należący do sąsiedzkich i dzielnicowych grup na Facebooku dostrzegają od dłuższego czasu: nagle w Warszawie zaroiło się od ludzi, którym przeszkadza "wszystko".
Starzy warszawiacy mają w tej kwestii swoją diagnozę. I choć to oni jako pierwsi wytknęli palcem wspomnianą grupę, ich tezy niekoniecznie zgadzają się ze stanem faktycznym.
Wojna polsko-polska pod herbem syrenim
Na początku należałoby przedstawić naszych bohaterów. Byli już "Krakowiacy i Górale", Krakusy vs Warszawka, a w pandemii przybrał na sile konflikt warszawiaków i warszawian. Któż to taki? Już tłumaczę.
Trudno dziwić się, że w kraju, którego dzisiejsza struktura społeczna wyrosła z awansu robotniczo-chłopskiego, pojawiła się potrzeba ponowoczesnych punktów za pochodzenie.
Mało mieliśmy nie tylko szlachty, przedsiębiorców i inteligencji, ale nawet przedwojennego mieszczaństwa, zwanego dziś po prostu klasą średnią.
Co za tym idzie, do grona nobliwych przodków dołączyła figura dziadka-warszawiaka. Czystość krwi (a raczej adresu) jest tu bezwzględnie pilnowana.
Klasyfikacja dziadków prestiżu
Najwięcej punktów dostaje się za powstańca, z kolei dziadek, który po prostu urodził się w stolicy, zasłużył na czwórkę (z plusem, jeśli przed rokiem 1945).
Dziadek-przyjezdny wśród wnuków bardziej miejskich przodków budzi pewne wątpliwości, ale lepszy wróbel z Hożej niż gołąb z Chodzieży. Najniższy stopniem w tej pokrętnej genealogii jest Warszawiak szeregowy (bękart wydany na łonie stolicy przez przyjezdnych).
Kolejnym bohaterem zbiorowym naszej dramy są tzw. warszawianie. Ludzie, którzy choć w stolicy się nie urodzili, ani nie wychowali, postanowili w niej zamieszkać. Ochrzczono ich tak na forach internetowych.
Warszawianie, w przeciwieństwie do warszawiaków, nie mają zwyczaju przyznawać się w ramach pierwszego small-talku do swojej tożsamość geograficznej. I trudno się dziwić, skoro nawet najmłodsi z nich wciąż pamiętają szkarłatną literę "S" jak słoik.
I choć określenie "warszawiani" (niegdyś popularny synonim warszawiaka) na pierwszy rzut oka spełnia kryteria poprawności politycznej, jest w istocie o stokroć gorszy od odsądzanego od czci i wiary "słoika". Z prostego powodu. Warszawianin odnosi się wyłącznie do pochodzenia.
Ewolucja "słoików"
Zrodzony mniej więcej dekadę temu "słoik" opowiadał o pewnym położeniu i postawie życiowej. Oto młoda osoba przenosi się do miasta, w którym nie jest jeszcze zaaklimatyzowana. Przyzwyczajona do innych cen i jedzenia w domu dożywia się darami kuchni mamy. Tym bardziej, że jest na dorobku.
Fakt, że z czasem "słoika" zaczęto używać jako pogardliwego określenia przyjezdnych, to już zupełnie inna historia.
Bitwa Warszawska 2021
Mamy już bohaterów, ale miejsce akcji nie jest oczywiste. Choć Bitwa Warszawska 2021 toczy się przeważnie w grupach sąsiedzkich i dzielnicowych online, amunicji poza duchami przodków dostarcza i rzeczywistość.
To w niej tajemniczy warszawiacy i warszawianie dokonują czynów haniebnych, katalogowanych skrupulatnie przez sąsiadów. Kto tu jest "obcy", a kto "swój" nie wiadomo, ale czym byłby internet bez teorii i opinii.
Grzech pierwszy: uprawianie seksu bez knebla w ustach
Szczęśliwy ten, kto choć raz nie widział zdjęcia kartki z połajankami wyciągającymi na jaw sekrety alkowy sąsiadki.
Od kurtuazyjnych form "cieszę się, że ma pani udane życie seksualne, azaliż...", przez konkretne "proszę tak nie drzeć japy" aż po dywagacje jaką częstotliwość i głośność cudzego współżycia sąsiad uważałby za akceptowalną.
Jak w przypadku każdego warszawskiego grzechu ciężkiego i tu nie może zabraknąć sekcji matek. Bardzo zapalczywej, choć niezbyt oryginalnej w doborze argumentów. Pojękująca za ścianą pani mogłabym wcale nie uprawiać seksu, tylko np. jęczeć z bólu, ale to nieistotne. Ważne, że budzi dziecko. Czasem również przy okazji je deprawuje.
A gdy bąbelki nie śpią, w matkach budzą się demony. Oskarżenia o uprawianie seksu wydaje się całkiem uzasadnione w porównaniu z pojawiającymi się sporadycznie zarzutami o złośliwe przerywanie snu dzieciątka... światłem.
Wściekłości kobiet nie studzą bynajmniej facebookowe reakcje "haha". One już swoje wiedzą. To nie jest normalne, żeby o 1 w nocy wszystkie światła były zapalone, a zasłony odsłonięte. Ona sama okien nie zasłoni. Przecież nie po to kupowała mieszkanie na 9. piętrze, żeby nie móc cieszyć się widokiem
Tu mieszkają ludzie z dziećmi! Amen.
Grzech drugi: pies na osiedlu strzeżonym
Nowoczesny polski patriota ma odruch, o którym dziadkom-warszawiakom się nie śniło –sprząta po swoim psie. Dotychczas sprzątanie dotyczyło wyłącznie kup, jednak dla mieszkańców strzeżonych osiedli to za mało.
Pies sika na betonowy chodzik: źle, powinien sikać na trawę.
Pies sika na trawnik o powierzchni 8m2 kwadratowych: przecież tu się bawią dzieci.
Szkalowana frakcja właścicieli psów wysuwa więc pomysł, by zdeptany kawałek podwórka za osiedlem przeznaczyć na zamknięty wybieg dla psów.
Na szczęście sekcja matek trzyma rękę na pulsie: nie ma naszej zgody na odbieranie przestrzeni życiowej bąbelkom!
Frakcja (właścicieli) psów się odszczekuje: bąbelki mają dla siebie trzy razy większy plac zabaw.
Sekcja matek jest zdezorientowana. Przecież nie mogą napisać, że psi mocz obudzi im dzieci.
Na szczęście z odsieczą przychodzi samozwańczy skarbnik: czemu wspólnota ma płacić za budowę wybiegu? On psa nie ma i płacić nie zamierza (mimo że zapłacił już wraz z czynszem).
Właściciel psa, z pewnością rasy agresywnej, kontruje: on na przykład nie ma bąbelka, ale jak było głosowanie za tym, czy wydać 40 tysięcy na nowy plac zabaw, to jakoś był za, bo nie jest takim, za przeproszeniem, egoistycznym chuj**.
I wtedy na białym koniu wjeżdża ona. Ma pomysł prosty a genialny. Całkowity zakaz defekacji i oddawania moczu dla psów. W tym, że z ostatniej klatki do bramy jest jakieś 100 metrów, problemu nie widzi. Przecież można powiedzieć psu "nie wolno".
Kobieta łączy ludzi. Z pomysłu śmieje się frakcja psiarzy, sekcja matek, a nawet sam skarbnik.
Grzech trzeci: lotniska i cementownie niezaorane
Od stu lat nad Bemowem latają samoloty, od 40 na Odolanach kursują betoniarki, a gdzieś tam hen, na Jelonkach, w ogrodach rosną drzewa. Co ciekawe, wokół mieszkają ludzie, którzy nie piszą żadnych petycji.
Potem powstają nowe osiedla. A w Polsce mieszkać na nowym osiedlu, jakie by ono nie było, i gdzie by ono nie stało, wciąż uchodzi za prestiż. Ten zaś ma swoją cenę i nie mam tu akurat na myśli 15 tys. złotych za metr kwadratowy.
Kto pragnie prestiżu i oszczędności musi iść na pewne ustępstwa, ale problem polega na tym, że czasem ich nie widzi. On jest cwaniak i przekozak, bo oto znalazł mieszkanie ładne, nowe, a cena okazyjna, będzie więc na luksus: wanna z hydromasażem, telewizor wielkości drzwi wejściowych i marmurowe parapety.
No a potem Pan i Pani wprowadzają się na włości. Kto by pomyślał, że te samoloty tak latają, a do cementowni jeżdżą ciężarówki? Któż mógł przewidzieć, że wiosną na parterze będzie ciemno przez te przeklęte drzewa sąsiada. Zimą było przecież okej.
Prosty chłop wzruszyłby ramionami i stwierdził, że "widziały gały, co gały", ale Pan i Pani przeżywają dysonans poznawczy, ten zaś bywa bolesny. Na szczęście psychika, szczwana bestia, znajdują winnego.
Halo, miasto stołeczne Warszawa? Prosimy o zaoranie tych tu przybytków. Niech sąsiedzi z Ursusa męczą się z betoniarkami i lotniskami, skoro nasza dzielnica jest bliżej centrum.
My, mieszkańcy największej metropolii w kraju domagamy się ciszy, spokoju i jeszcze żeby tramwaje nie dzwoniły po godzinie 22 i przed 7, bo ludzie tu śpią. I bąbelki. Jezus Maria, bąbelki.
A gdy petycje, stołeczna policja i pieklenie się w sieci zawodzą, wtedy lepiej, żebyście nie wchodzili w drogę oszukanych przez Warszawę. Jeździsz na motorze? Twój pies szczeka? Zrobiłeś urodziny w domu? Uprawiasz seks? Robisz remont? Palisz na balkonie? Nemezis już na ciebie dybie.
Może nie dostaniesz gazem łzawiącym w oczy, ale są przecież inne możliwości. Uporczywe dzwonienie domofonem, zostawienia jajka pod wycieraczką (dobrze, że nie głowy konia), nasyłanie policji, wrzucanie petów na balkon.
Grzech czwarty: przywalanie się o wszystkie powyższe
I tutaj wracamy do warszawiaków i warszawian. Niejako w opozycji do nieustannego skarżenia się na znoje życia we wspólnocie mieszkaniowej i zawalanie grup sąsiedzkich zdjęciami papierka po batonie w windzie i rozerwanego worka w altance śmietnikowej, głowę podnoszą "prawdziwi" warszawiacy.
Zamiast powoływać się na ogólnoludzkie zrozumienie i apelować o rozsądek, wyciągają z rękawa dziadków. Może nie wypada machać powstańcem w kontekście zakazu sikania dla psów, ale dać znać, że za nimi stoją pokolenia & akt urodzenia – już tak.
Prawdziwi warszawiacy są jak komandosi. Motory, dostawczaki, alarmy samochodowe i przejeżdżające karetki to dla nich jak ptasi świergot. Meble przy śmietnikach, tłum, miasto, masa, maszyna – ukochany krajobraz lat dziecięcych. Ktoś, kto urodził się w Warszawie, nie robi z igły wideł.
I choć do pewnego stopnia nie sposób nie zgodzić się z warszawiakami z rodowodem, ich wskazywanie warszawian jako prowodyrów awantur wydaje się nadużyciem.
Wspomniani na początku "Krakowiacy i Górale" uznawani dziś za pierwszą polską operę narodową powstali w czasach zaborów. Dla widowni było oczywiste, że nie o żadnych Górali tu chodzi, ale o Moskali. Krakowiacy byli zaś po prostu Polakami.
Podobnie jest z warszawiakami i warszawianami. Choć nie da się ukryć, że w czasach pandemii liczba sąsiedzkich i dzielnicowych awantur online gwałtownie eskaluje, nie ma tu dwóch stron barykady, przynależność do których wyznaczałoby miejsce urodzenia.
Jest raczej dużo frustracji. W mieszkaniach spędziliśmy przez ostatni rok więcej czasu, niż kiedykolwiek wcześniej, a co za tym idzie, rzeczy na które wcześniej część z nas nie zwracała uwagi, urosły do rangi problemu.
Dochodzi tu jeszcze jeden aspekt. Nowe mieszkania w Warszawie zawsze były najdroższe w Polsce, a ceny wciąż rosną i to znacznie szybciej niż zarobki.
Jeśli już ktoś zakredytował się na te 20 czy 40 lat, by spełnić marzenia o własnym "M" trudno obudzić się w rzeczywistości, w której tyle irytuje, nie daje spać i jest odległe od wyobrażeń o idyllicznym osiedlu z katalogu.
Odzywa się stare, dobre "płacę, więc wymagam". Tyle że to nie sąsiadom płaciliśmy za te wszystkie wyobrażenia, więc może warto byłoby się od nich za przeproszeniem odpiep****.
Panią od głośnego seksu pewnie też budzi płacz bąbelka. A śmiecenie w przestrzeni wspólnej nie zależy raczej od tego, czy ktoś jest właścicielem czy najemcą, a już tym bardziej nie jest przypisane miejscu z aktu urodzenia.
Chcesz podzielić się historią, opinią, albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut