
Ładna, elegancka, ociepli wizerunek. Ale na sporcie to ona się nie zna - z taką opinią od miesięcy mierzy się Joanna Mucha. Po kompromitacji z dachem jej posada była zagrożona. Ale Donald Tusk nie przyjął dymisji. To nie pierwsza sytuacja, gdy minister sportu jest w Polsce na cenzurowanym. Wcześniej było inaczej, gorzej. Jacka Dębskiego zamordowano. Tomasza Lipca aresztowano. Z kolei Mirosław Drzewiecki odszedł po wybuchu afery hazardowej.
Adam Godlewski, dziennikarz "Piłki nożnej", mówi w rozmowie z naTemat: - Myślę sobie, że polski sport ma ogromnego pecha, bo na stanowisko ministra wybiera się nie najlepszego człowieka, ale tego, który jest gdzieś tam wysoko we władzach partii i po prostu trzeba dać mu jakąś tekę. Efekt był beznadziejny. Weźmy chociażby Jacka Dębskiego czy Tomasza Lipca. Obaj kreowali się na ludzi zwalczających korupcję, jeden zawiesił władze PZPN, drugi wprowadził kuratora do związku. I co? Po jakimś czasie okazało się, że obaj nie mają ku temu moralnych kwalifikacji.
Był jeszcze Mirosław Drzewiecki, później znany już jako "Miro". Człowiek, który podobnie jak jego poprzednicy, odszedł w atmosferze skandalu. W 2009 roku, w związku ze stenogramami w sprawie afery hazardowej, podał się dymisji. A potem mówił między innymi, że Polska to chory kraj.
Jedni mówią, że najlepszym ministrem sportu w ostatnich kilku latach była Elżbieta Jakubiak, inni - że Adam Giersz. Godlewski zalicza się do drugiej z tych grup. - Ten człowiek był przygotowany do pełnienia tej funkcji. A już szczególnie do sprawowania jej w czasie dwóch wielkich imprez, Euro 2012 i igrzysk w Londynie. Zrobiono mu dużą krzywdę, wymieniając go na Muchę jeszcze przed mistrzostwami Europy - tłumaczy dziennikarz, który o polskim sporcie pisze od lat.
PZPN ma swoją listę grzechów. Jest to długa lista. Ale mimo wszystko daleko jej do afer, jakie dotknęły polski sport w ciągu ostatnich dziesięciu lat na samym szczycie władzy sportowej. W Ministerstwie Sportu. Jego historia to gotowy scenariusz thrillera dla dorosłych. Jeden minister, Jacek Dębski (AWS), zamordowany w gangsterskich porachunkach. Drugi, Tomasz Lipiec (PiS), aresztowany za korupcję. A ilu ich urzędników przez te lata spotykało się z prokuratorami, i to nie z własnej woli? Ilu spadochroniarzy bez pojęcia znalazło w tym ministerstwie za czasów prawicy ciepłe posadki? Ile było kontroli z wnioskami do prokuratury? Ile tomów zapisano uwagami i zarzutami? No i cóż z tego, że sportem rządzili kryminaliści albo niekompetentni urzędnicy? Że Dębski i Lipiec stali na czele walki z bezprawiem w PZPN? Chciałoby się rzec: lekarzu lecz się sam. Tylko że w Polsce i to życzenie wobec znanych kłopotów służby zdrowia jest trudne do zrealizowania.
Musze dostawało się już od samego początku. Za wypowiedź, że reprezentacja wszystkie mecze powinna grać na stadionie Narodowym. Za ogłoszenie, że nie będzie się wypowiadać, bo musi się zapoznać z pracami ministerstwa, by chwilę później komentować aferę taśmową w PZPN. Za pytanie o to, kto wybrał drużyny do meczu o Superpuchar. Za wypowiedź u Konrada Piaseckiego o trzeciej lidze hokeja, której w Polsce nie ma. Dużo tego było. Teraz jej posada była zagrożona po aferze z dachem na Narodowym, w wyniku której meczu Polska - Anglia nie rozegrano w pierwotnym terminie. Premier zdecydował się jednak dymisji nie przyjąć.
Ministerstwo jest lekceważone
Marek Borowski, polityk, ma swoją teorię, dlaczego w resorcie sportu od lat jest tak a nie inaczej. - To stanowisko jest po prostu lekceważone przez najważniejszych ludzi w państwie. Oni je traktują po macoszemu. I dlatego tacy, a nie inni ludzie zostają ministrami - mówi w rozmowie z naTemat. Godlewski przypomina sobie przypadek Adama Giersza, który, odpowiadając u schyłku lat 90. za sport, nie miał nawet swojego resortu. - Z tego co pamiętam, był wtedy sekretarzem stanu w ministerstwie edukacji - dodaje.
