Ładna, elegancka, ociepli wizerunek. Ale na sporcie to ona się nie zna - z taką opinią od miesięcy mierzy się Joanna Mucha. Po kompromitacji z dachem jej posada była zagrożona. Ale Donald Tusk nie przyjął dymisji. To nie pierwsza sytuacja, gdy minister sportu jest w Polsce na cenzurowanym. Wcześniej było inaczej, gorzej. Jacka Dębskiego zamordowano. Tomasza Lipca aresztowano. Z kolei Mirosław Drzewiecki odszedł po wybuchu afery hazardowej.
Gdy jeszcze pod koniec ubiegłego ustroju resort sportu objął Aleksander Kwaśniewski, nikt pewnie nie spodziewał się, że na drugiego tak kompetentnego człowieka na tym stanowisku będziemy czekać latami.
Ministrowie bez moralnych kwalifikacji
Adam Godlewski, dziennikarz "Piłki nożnej", mówi w rozmowie z naTemat: - Myślę sobie, że polski sport ma ogromnego pecha, bo na stanowisko ministra wybiera się nie najlepszego człowieka, ale tego, który jest gdzieś tam wysoko we władzach partii i po prostu trzeba dać mu jakąś tekę. Efekt był beznadziejny. Weźmy chociażby Jacka Dębskiego czy Tomasza Lipca. Obaj kreowali się na ludzi zwalczających korupcję, jeden zawiesił władze PZPN, drugi wprowadził kuratora do związku. I co? Po jakimś czasie okazało się, że obaj nie mają ku temu moralnych kwalifikacji.
Dębski stracił stanowisko po tym, jak przyznał, że wysocy rangą politycy AWS namawiali go do zbierania materiałów mających skompromitować jego poprzedników. Rok później został zamordowany. Lipiec z kolei był kiedyś chodziarzem. Dobrym, czołowym w kraju, tyle że zdyskwalifikowano go za stosowanie dopingu. Potem karę anulowano. W 2007 roku, zaraz po tym jak skończył sprawować funkcję ministra, został zatrzymany przez CBA. Zarzut? Korupcja w Centralnym Ośrodku Sportu. Miał przyjąć aż 100 tysięcy złotych.
Tomasz Lipiec wita szczypiornistów i jest wygwizdywany:
Był jeszcze Mirosław Drzewiecki, później znany już jako "Miro". Człowiek, który podobnie jak jego poprzednicy, odszedł w atmosferze skandalu. W 2009 roku, w związku ze stenogramami w sprawie afery hazardowej, podał się dymisji. A potem mówił między innymi, że Polska to chory kraj.
Gierszowi zrobiono krzywdę
Jedni mówią, że najlepszym ministrem sportu w ostatnich kilku latach była Elżbieta Jakubiak, inni - że Adam Giersz. Godlewski zalicza się do drugiej z tych grup. - Ten człowiek był przygotowany do pełnienia tej funkcji. A już szczególnie do sprawowania jej w czasie dwóch wielkich imprez, Euro 2012 i igrzysk w Londynie. Zrobiono mu dużą krzywdę, wymieniając go na Muchę jeszcze przed mistrzostwami Europy - tłumaczy dziennikarz, który o polskim sporcie pisze od lat.
Fragment tekstu z tygodnika "Przegląd":
PZPN ma swoją listę grzechów. Jest to długa lista. Ale mimo wszystko daleko jej do afer, jakie dotknęły polski sport w ciągu ostatnich dziesięciu lat na samym szczycie władzy sportowej. W Ministerstwie Sportu. Jego historia to gotowy scenariusz thrillera dla dorosłych. Jeden minister, Jacek Dębski (AWS), zamordowany w gangsterskich porachunkach. Drugi, Tomasz Lipiec (PiS), aresztowany za korupcję. A ilu ich urzędników przez te lata spotykało się z prokuratorami, i to nie z własnej woli? Ilu spadochroniarzy bez pojęcia znalazło w tym ministerstwie za czasów prawicy ciepłe posadki? Ile było kontroli z wnioskami do prokuratury? Ile tomów zapisano uwagami i zarzutami? No i cóż z tego, że sportem rządzili kryminaliści albo niekompetentni urzędnicy? Że Dębski i Lipiec stali na czele walki z bezprawiem w PZPN? Chciałoby się rzec: lekarzu lecz się sam. Tylko że w Polsce i to życzenie wobec znanych kłopotów służby zdrowia jest trudne do zrealizowania.
Musze dostawało się już od samego początku. Za wypowiedź, że reprezentacja wszystkie mecze powinna grać na stadionie Narodowym. Za ogłoszenie, że nie będzie się wypowiadać, bo musi się zapoznać z pracami ministerstwa, by chwilę później komentować aferę taśmową w PZPN. Za pytanie o to, kto wybrał drużyny do meczu o Superpuchar. Za wypowiedź u Konrada Piaseckiego o trzeciej lidze hokeja, której w Polsce nie ma. Dużo tego było. Teraz jej posada była zagrożona po aferze z dachem na Narodowym, w wyniku której meczu Polska - Anglia nie rozegrano w pierwotnym terminie. Premier zdecydował się jednak dymisji nie przyjąć.
- Nominacja Joanny Muchy była niepoważna, ona nie powinna się była zdarzyć w tak ważnym dla polskiego sportu momencie. To był czas działania, a nie czas nauki - stwierdza Godlewski. Inny dziennikarz, Roman Kołtoń, już na początku działalności Muchy napisał na swoim blogu o Donaldzie Tusku: "Postanowił dać szansę Joannie Musze w imię public relations. Boję się, że zamiast dobrego wizerunku, a jeszcze lepiej skutecznego działania, będziemy notowali kolejne wpadki…" Okazał się być prorokiem.
Joanna Mucha w programie Tomasza Lisa:
Ministerstwo jest lekceważone
Marek Borowski, polityk, ma swoją teorię, dlaczego w resorcie sportu od lat jest tak a nie inaczej. - To stanowisko jest po prostu lekceważone przez najważniejszych ludzi w państwie. Oni je traktują po macoszemu. I dlatego tacy, a nie inni ludzie zostają ministrami - mówi w rozmowie z naTemat. Godlewski przypomina sobie przypadek Adama Giersza, który, odpowiadając u schyłku lat 90. za sport, nie miał nawet swojego resortu. - Z tego co pamiętam, był wtedy sekretarzem stanu w ministerstwie edukacji - dodaje.
Kołtoń, pisząc w styczniu tego roku o ministerstwie sportu, widział na to stanowisko trzech kandydatów. Grzegorza Schetynę, bo potrafi zarządzać i zna sport od podszewki, do tego Andrzeja Persona i Czesława Langa. Borowski, gdy pytam go o to, twierdzi, że właściwy kandydat to człowiek, który z jednej strony ma już doświadczenia kierownicze, z drugiej - ktoś, kto sport w pewien sposób poznał. Niekoniecznie jako zawodnik. Konkretnych nazwisk jednak nie poda.
W kuluarach mówiło się, że głównymi kandydatami do zastąpienia Muchy są Ireneusz Raś i Andrzej Biernat, dwaj posłowie z Platformy, od lat utożsamiani ze sportem. Co ciekawe, obaj panowie są w tej chwili również głównymi rozgrywającymi przed wyborami w PZPN. O dziwo wcale nie chcą, żeby prezesem był ich klubowy kolega Roman Kosecki. Robią wszystko, by wygrał Edward Potok.