Stoi pod drzwiami, więc można brać? Mam dość sąsiadów, którzy podkradają mi catering
Alicja Cembrowska
08 sierpnia 2021, 07:49·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 08 sierpnia 2021, 07:49
Mieszkam sama i po podliczeniu rachunków za jedzenie, uznałam, że spróbuję z cateringiem. Zachwycona byłam do czasu. A dokładnie do pierwszej kradzieży.
Reklama.
Nie robię zakupów, lodówka pusta, zapasów brak. Nie chodzę do sklepu, żeby nie kusiły mnie słone przekąski, których jak w domu nie mam, to ich po prostu nie jem. Wybrałam sobie "wyliczoną dietę", która zapewnia organizmowi wszystko, czego mu trzeba. Ale z czasem zaczęła mi zapewniać znacznie więcej – emocje. Dziś zjem czy obejdę się smakiem?
Płacę, a nie mam
Na catering zdecydowałam się głównie z powodów zdrowotnych i czasowych – w bardzo napiętym okresie nie miałam nawet chwili na zakupy, o gotowaniu nie wspominając, przez to potrafiłam kilkanaście godzin nie jeść, albo jeść bardzo niezdrowo, cokolwiek.
Mieszkanie w pojedynkę stało się kolejnym argumentem. Dotarło do mnie, że gotowanie dla jednej osoby po prostu mi się nie opłaca, bo nie jestem tak zorganizowana i kulinarnie uzdolniona, jak inne osoby – zawsze coś wyrzucałam, nie umiałam wykorzystać wszystkich produktów, żeby było smacznie, a ostatecznie okazało się, że gdybym miała żywić się sama, to mogłabym jeść tylko ziemniaki. Przygotowane na milion sposobów, ale ziemniaki. Średnio zdrowo.
Dlatego wybrałam kaloryczność, rodzaj diety, dni i godziny dostaw, zrobiłam przelew i już. Każdej nocy tajemniczy dostawca zaczął zostawiać pod moimi drzwiami dania. Szybko poczułam się lepiej. Przestałam czekać ze śniadaniem do południa i jeść na szybko pierwszą lepszą upolowaną bułkę. Godziny moich posiłków stały się regularne, przez co poprawił się stan mojego zdrowia, zaczęłam mieć więcej energii, stopniowo znikał regularnie odczuwany ból brzucha.
I któregoś razu otwieram rano drzwi, żeby sięgnąć po swoją paczuszkę i zaskoczenie – nie ma jej. Wkurzyłam się, ale uznałam, że to jednorazowa sytuacja. Potem pomyślałam, że może ktoś był bardzo głodny, może był w potrzebie. Trudno.
Sytuacja zaczęła się jednak powtarzać. Drugi, trzeci, czwarty raz. W końcu dotarło do mnie, że tylko jak zerwę się w nocy, chwilę po dostarczeniu jedzenia, będę miała gwarancję, że zjem to, za co zapłaciłam.
Nie jestem sama
Okazuje się, że problem sąsiedzkich kradzieży cateringowych nie dotyczy tylko mnie. Na osiedlowych grupach kilkukrotnie trafiłam na podobne skargi. Okradziony właściwie niewiele może zrobić, chyba że przyłapie złodzieja.
Jedna koleżanka całkowicie zrezygnowała z dostaw, gdy jedzenie zaczęło znikać niemal codziennie. Dieta pudełkowa to koszt 30-60 zł codziennie, w zależności od firmy. Za dietę specjalną (wykluczającą gluten, nabiał czy alergeny) zapłacimy nawet 80 zł za pięć posiłków. Nie dziwi mnie zatem decyzja znajomej, która ostatecznie płaciła podwójnie: za pudełka dla złodzieja i posiłek za siebie.
Kolega, który mieszka w innej dzielnicy, przyznaje, że słyszał o znikającym cateringu i był pewien, że jego to nie dotyczy. – Mieszkam na 9. piętrze, na końcu korytarza, więc raczej przypadkowe osoby się tam nie zapuszczają. A jednak. I mnie sporadycznie okradano z jedzenia – mówi.
Co robić? Niewielkie pole do popisu ma okradany z jedzenia mieszkaniec warszawskiego bloku. Musiałby "złapać za rękę" sąsiada z lepkimi łapkami, samodzielnie odkryć, kim jest złodziejaszek i wtedy dochodzić sprawiedliwości. Nadal jednak wyobrażenie, że czatuję pod drzwiami do późnych godzin nocnych lub szalenie wczesnych porannych, by odkryć, komu zasmakowała moja dieta "Standard 1750", wydaje mi się tak absurdalne, że chyba jednak wolę głód.
Żartuję oczywiście, trochę z bezsilności, bo kradzież jedzenia spod drzwi dołącza do niechlubnego rankingu "wojenek sąsiedzkich". Było już bałaganie na korytarzu, zasikanych klatkach, pozostawionych wózkach dziecięcych i rowerach, przestawianiu kwiatków, liścikach o "za głośnym seksie", kradzieży wycieraczki. Było o gaciach na balkonie, co to demoralizują młodzież, o wyrzucaniu śmieci przez okno i o paleniu papierosów też było. Milion razy.
Teraz warto do listy przewinień sąsiedzkich dopisać podkradanie jedzenia. Dodam jeszcze, że administracja budynku rozkłada ręce, podobnie, jak w większości powyższych przypadków. Bo tu nie chodzi o twarde prawne przepisy, a o ludzką przyzwoitość, która mam wrażenie, coraz rzadziej zamieszkuje nasze betonowe osiedla.