Dominik Kaznowski tworzył polski internet. Teraz nazywa go "gumą do żucia dla mózgu" i pisze wiersze [wywiad]
Michał Mańkowski
26 października 2012, 19:30·6 minut czytania
Publikacja artykułu: 26 października 2012, 19:30
Dominik Kaznowski jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy w branży IT. Jego CV robi wrażenie: prezes, wiceprezes, dyrektor, szef, pełnomocnik, ekspert itd. Pracował m.in. w PZU, Agorze i Naszej-Klasie, gdzie zajmował się promocją tego największego ówcześnie serwisu społecznościowego w Polsce. Jest jedną z osób, które "tworzyły" polski internet. Dominika Kaznowskiego zapytaliśmy jednak nie o biznes, ale o jego pasję – czyli pisanie wierszy.
Reklama.
Od jak dawna zajmuje się pan pisaniem wierszy?
Nie pamiętam dokładnie, ale będzie już koło dziesięciu lat. Zaczynałem pewnie w okolicach 2002 roku. Pracowałem już wtedy w branży, ale to były dopiero początki.
Koledzy z pracy wiedzą o pana – bądź co bądź – nietypowym jak na tę branżę zainteresowaniu?
To nie jest tak, że chodzę i wszystkim opowiadam o tym, że piszę wiersze lub cokolwiek innego. Nie zdarza się też, że w trakcie spotkania wstaję i wychodzę, bo nagle mam wenę i muszę coś napisać. Piszę od dawna, ale tak naprawdę mało osób o tym wie. Jestem postrzegany przez pryzmat branży technologicznej, w której pracujemy.
Zdarza się panu pisać w trakcie pracy, czy tylko po godzinach w domowym zaciszu?
Cały czas tak mam! Ale nie chodzi o tworzenie gotowych wierszy, a o robienie notatek. Od kilku lat ciągle mam przy sobie notatnik i wyrobiony nawyk zapisywania ciekawych obserwacji lub myśli. Codziennie powstaje 5-6 takich zapisków. Jeżeli siedzę przy komputerze to odpalam sobie w tle Notatnik, jeżeli idę ulicą to czasami hasłowo zapisuję to w telefonie. Dopiero później na podstawie zebranej sumy tych doświadczeń można napisać coś większego, ambitniejszego.
Poezja to dość ciekawe połączenie ze środowiskiem internetowo-technologicznym.
Żeby być dobrym i rozumieć to, co robimy trzeba mieć szersze rozeznanie niż tylko narzędzia i technologie. To jest trochę tak: w Polsce zaczyna zarysowywać się grupa osób, które kilkanaście lat temu "tworzyły" w naszym kraju internet. Mówienie, że się nim już znudziły byłoby trochę przesadą, ale śmiało można powiedzieć, że poznały dokładnie jego mechanizmy. Przez kilka lat wypowiadały się, jakie to nie jest świetne i cudowne narzędzie, przekonując do niego miliony Polaków. I ja oczywiście do nich należę, ale po tylu latach poznaje się negatywną sferę internetu. Ciągle w niego wierzę, ale on stracił swoją magię. Ludzie świadomi tego uciekają od technologii.
Pan ucieka?
Ograniczam korzystanie z internetu do minimum. Prywatnie używam go tylko wtedy, gdy mam konkretną potrzebę. Wchodzę, żeby znaleźć informacje na dany temat, na przykład autora, który mnie zainteresował.
Czyli internet już nie, jako medium towarzyszące.
Dokładnie. Działam w ten sposób już od 3-4 lat. Tak samo jest z telewizją, której w ogóle nie oglądam. Nie konsumuję tradycyjnych mediów masowych. Jeżeli coś mnie zainteresuje to notuję i potem wyszukuję sobie więcej informacji.
Mi, i pewnie sporej części czytelników, ciężko byłoby odciąć się tak z dnia na dzień. Pewne uzależnienie to jedno, ale to po prostu jeden z rodzajów rozrywki dzisiejszych czasów.
Po tylu latach wiem, że tam nie ma nic interesującego. To nie jest kwestia samego internetu, ale raczej ludzi, którzy są w nim obecni. Oczywiście, na początku trudno przestać używać czegokolwiek, bo to bardzo uzależniające. Internet jest taką gumą do żucia dla mózgu.
Ciekawe porównanie…
Ktoś powiedział kiedyś, że telewizja to guma do żucia dla oczu. Ja sparafrazowałem te słowa na potrzeby internetu. Takie bezwiedne korzystanie tylko na bazie przyzwyczajenia. Podobnie jest z Facebookiem, który podaje informacje w wręcz narkotycznych paczkach. Obrazek, podpis i tak w kółko. Wszystko przyswaja się łatwo oraz szybko. A od żucia – nawet tego zwykłego – też trzeba robić przerwy, bo w końcu wysiądą szczęki.
Do decyzji o odpuszczeniu technologii trzeba chyba mimo wszystko dojrzeć samemu. Ale czy każdemu jest to potrzebne?
Nie chcę myśleć za innych, ale tutaj pojawia się też pytanie, czy ludzie chcą w tej kwestii w ogóle dojrzeć. Dla mnie postać internetu, w której go aktualnie konsumuje jest jak najbardziej pełnowartościowa. Nie tracę czasu na czytanie bezwartościowych treści i oglądanie krótkich wirusowych filmików.
To przecież rozrywka, ludziom jej potrzeba.
Nie chodzi o to, żeby nie korzystać w ogóle, ale żeby znajdować w nim rzeczy wartościowe. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, ile interesujących treści można obejrzeć w sieci. Niedawno przecierałem oczy ze zdumienia, jak zobaczyłem, że zupełnie za darmo można czytać i oglądać 300 albumów o sztuce. Mimo że bardzo to lubię, wiem że nawet ja nie będę w stanie tego skonsumować. To pokazuje ogrom dostępnych treści.
Muszę przyznać, że zaskakujące jest słyszeć takie słowa od osoby, która – jak sam pan mówi – tworzyła internet i siedzi w tej branży po uszy.
Większość ludzi nie jest świadoma tego o czym rozmawiamy. Ja zdaję sobie sprawę, bo w pewnym stopniu go budowałem, rozumiem te mechanizmy. Dawniej do internetu wchodziliśmy jedynie w domu lub w pracy, teraz jest wszędzie. Ciągle puka nam w kieszeni mówi, sprawdź mnie teraz. To dyktat internetu.
Wracając już do samej poezji. Dużo pan pisze?
Bardzo dużo, nie tylko wierszy, ale i książek oraz tekstów branżowych.
Chodzi mi raczej o te nie związane z pracą.
Tutaj ciężej o regularność. Często są to krótkie, czasami jedynie czterowersowe formy. Takie rzeczy tworzę nawet od razu, bez poprawek. To efekt skumulowania pewnych obserwacji i wrażeń w przeciągu całego życia. To nie jest tak, że człowiek siada i stara się coś napisać. Żeby napisać coś dotykającego istoty naszego współczesnego świata, gdzie główną osią są emocje trzeba wejść w to głęboko. Wyzwolić się z tego dyktatu ciągłej dostępności, wyłączyć telefon komórkowy, wyizolować się z wszechobecnego szumu informacyjnego. Wejść w rytm może nie refleksyjny, ale na pewno spokojniejszy niż na co dzień.
Pan go lubi?
To nie jest kwestia lubienia. Ja tego po prostu potrzebuję, taki stan mi jakoś widocznie pomaga. Nie chcę tutaj robić żadnej psychoanalizy, ale od czasu do czasu taka stymulacja jest dobra. Paradoksalnie, uwolnienie się od natłoku informacyjnego stymuluje umysł do działania. Ja na przykład w ogóle nie jeżdżę samochodem.
Jak to?
Szkoda czasu na takie rzeczy, bo wtedy tracę czas na myślenie, to absorbuje moją uwagę. Wolę kawałek przejść piechotą, albo korzystać z komunikacji miejskiej lub taksówek, jeżeli mi się śpieszy.
Ale po co?
Proszę zobaczyć, ludzie, którzy zasiadają w zarządach spółek internetowych, ludzie, którzy decydują o kształcie internetu w Polsce to osoby, które nie doświadczają świata. Nie jeżdżą tramwajem, autobusem, nie chodzą ulicami rożnych miast. Przemieszczają się po prostu z punktu do punktu, nie mają tej drogi po środku, czasu na chwilę refleksji. Mieszkałem w trzech różnych miastach Polski i znam je bardzo dobrze. Nie tylko pod względem geograficznym, ale i kulturowym.
Dominik Kaznowski zdecydował się nie publikować żadnego ze swoich wierszy na łamach naTemat. Natomiast poinformował nas, że pokaże je chętnym osobom, z którymi spotka się w tej sprawie osobiście.
Jak udało się panu wydać swój tomik wierszy? Zgłosił się pan do jakiegoś wydawnictwa?
Po prostu dogadałem się ze znajomymi, którzy mają drukarnie. Dla mnie to naturalna część tego, kim jestem. Dodatkowo tworzę kolaże, robię fotografie i jeszcze kilka innych rzeczy. Wiem, że to zupełnie niszowe i nie ma kompletnie żadnego komercyjnego zastosowania, ale potrzebuję ujścia dla swoich przenośnych myśli. Tylko ja decyduję kto ma dostęp do tej przestrzeni, wrzucając cokolwiek raz do internetu tracimy nad tym kontrolę.
Swoim tomikiem pochwalił się pan na Facebooku, wrzucając zdjęcie z podpisem "nie wszystko jest w tym waszym internecie". To jakieś głębsze przesłanie?
Mam niewielki krąg znajomych, który znam tylko i wyłącznie ze zwykłego świata. Większości z nich nie ma nawet na Facebooku. Te słowa to kwintesencja tego, o czym rozmawiamy. Ludziom wydaje się, że w sieci jest wszystko, natomiast chciałbym im udowodnić, że jest świat i przestrzeń pozainternetowa. Ten świat niestety trochę odchodzi w zapomnienie i jest mi go po prostu żal.
Gdy umawialiśmy się na wywiad powiedział pan, że "ludzi interesują tylko newsy, a nas otaczają rzeczy teraźniejsze wyzute z piękna niedopowiedzenia i konieczności własnej interpretacji". Ludziom w ogóle potrzeba czegoś więcej niż zwykłego newsa?
Interpretacja to możliwość wolności umysłowej. To przestrzeń, w której nikt nam nie narzuca jak mamy się zachowywać. Idąc ulicą nie wiem co myślą inni ludzie, kim są. Interpretuję ich na swój sposób, to niesamowicie ciekawe, ten element niedopowiedzenia. W internecie myśli są z góry ukierunkowane, poruszamy się po konkretnych faktach, rzeczach, ludziach. Jeżeli czegoś nie wiemy, w ciągu kilku chwil możemy to sprawdzić.
Jest pan rozczarowany tym, jak bardzo świat jest zależy od internetu?
Przez internet prawdziwy świat wydaje się nudny. Na Facebooku w ciągu pół godziny z góry na dół leci cały natłok informacji, zdjęć, filmów. Wyglądając za okno widzimy liść, który spadnie z drzewa raz na trzydzieści minut. Serwisy społecznościowe mają na to duży wpływ, dawniej tak nie było. Na blogach informacje pojawiały się co kilka dni, a to też nadawało inne tempo.