Najlepszy strzelec w historii piłkarskiej reprezentacji Polski. Gwiazda Bayernu Monachium, zdobywca Ligi Mistrzów i jeden z najbardziej rozpoznawalnych piłkarzy na świecie. Ale dzisiaj nie o tym. Z życzeniami dla Roberta Lewandowskiego, urodzinowymi, zaglądamy. Dziękując za marzenia.
Dziennikarz sportowy. Lubię papier, również ten wirtualny. Najbliżej mi do siatkówki oraz piłki nożnej. W dziennikarstwie najbardziej lubię to, że codziennie możesz na nowo pytać. Zarówno innych, jak i samego siebie.
Napisać tekst o Robercie Lewandowskim, to trochę jak opowiadać o filmach, gdzie głównym bohaterem jest James Bond. Każdy coś tam, kiedyś, gdzieś...
I choć nie podejrzewam, że kapitan reprezentacji Polski na koniec kariery zastąpi Daniela Craiga, to historia Lewandowskiego nadaje się na ekranizację. Bo to opowieść o marzeniach Polaków, które od ponad dekady, tydzień w tydzień, realizuje jeden człowiek. Znany na całym świecie. Nasz, polski.
Dlaczego? Już wyjaśniam...
Kiedyś był Bobkiem, dzisiaj panem Piłkarzem
Często spotykałem się z opiniami, że Lewandowskiemu się udało, bo był inny. I jest nadal. Dokręca śrubę tam, gdzie niektórzy zostaliby już tylko z urwanym gwintem w dłoni.
Ale pan Piłkarz, kapitan kadry, gwiazda światowej piłki, to też Bobek.
Kiedyś chłopak, który przeszedł jedną z najtrudniejszych dróg, długo śnił na jawie. Kto choć raz nie chciał być kimś innym niż jest na co dzień?
Strażakiem, policjantem, modelką, sklepową. Jasne, piłkarzem w wielkim klubie. Do tego dumnie noszącym koszulkę reprezentacji Polski. Całe podwórko chciało. Żużel w kolanach, pozdzierane łokcie, niekończące się ligowe zmagania osiedle na osiedle.
A na końcu okazywało się, że zostawaliśmy Bobkami. Schodząc na ziemię. Dokładnie tak samo jak zrobił to oryginalny Bobek z Warszawy.
Bobkiem nazwała go też Legia Warszawa, dziękując za jego usługi. Czy to był trener Jan Urban czy dyrektor Mirosław Trzeciak, postawili nie na Lewandowskiego, a Hiszpana. Mikel Arruabarrena się nazywa i w Legii miał być snajperem przez duże "S". Skończyło się na sześciu meczach i okrągłym zerze po stronie goli.
Za to Bobek nadal marzył. Mam wrażenie, że wsparcie ze strony szanownej mamy Iwony (była siatkarka) oraz przedwcześnie zmarłego taty Krzysztofa (judoka), czuwającego gdzieś z góry, nie pozwoliło Robertowi zwątpić.
I tu kolejne podobieństwo do nas wszystkich. Bardzo często to, jak wiele zależy od naszego otoczenia względem naszej przyszłości, jest zupełnie nieprzewidywalne. Zwłaszcza w wersji tu i teraz. Przekonujemy się o tym najczęściej zbyt późno.
Nie chcę nikogo pominąć, ale skoro i tak pewnie to zrobię, dodam tylko, że w życiu polskiego kapitana jest jeszcze kilka ważnych kobiet: Anna, Milena, Laura i Klara...
Lechu, dziękujemy!
Zarówno Znicz Pruszków jak i Lech Poznań powinny regularnie dostawać pieniądze z kibicowskiej zbiórki za wkład w rozwój talentu Lewandowskiego. Tak, Robert już zdecydowanie nie był Bobkiem.
Wręcz przeciwnie, pokonywał kolejne przeszkody, żeby ostatecznie wylądować u naszych zachodnich sąsiadów. Niektórzy mają Lewandowskiemu za złe, że jak to, zarabia tyle, przecież nie można...
Powstał też kościół pod dźwięcznym wezwaniem "Dlaczego Lewandowski nie gra tak dobrze dla reprezentacji?". I tu kolejny polski wątek. Lewandowski to bowiem bohater tragiczny.
Małżeństwo z rozsądku
W literaturze nazwałbym to Młodą Polską, tak to pachnie. W piłce po prostu reprezentacją. Pełnym garem przesolonego i... ze zbyt dużą ilością pieprzu, wywaru z przywar.
Nie wiem czy komukolwiek bardziej niż Lewemu zależy na sukcesie reprezentacji. Nawet jeśli jest w tym sporo indywidualizmu, to czy można tego Lewandowskiemu bronić? Długo dążył do wygrania Ligi Mistrzów, cel osiągnął. Najlepszy piłkarz sezonu wg UEFA? A i owszem. Najlepiej opłacany gracz w Bundeslidze? Tak jest.
Co więcej, najlepszy strzelec w historii reprezentacji Polski. Lepszy nawet od Włodzimierza Lubańskiego. Legendarnego. Na wspomnieniach jego niedoszłego transferu do Realu Madryt przeżyłem smutne dla polskiej piłki lata 90.
Lewandowski, choć goli nastrzelał najwięcej, z reprezentacją Polski sukcesu nie osiągnie. I chyba nie ma się co oszukiwać, że to będzie jedyne kurtuazyjne życzenie, z nieco krótszym terminem ważności. Bo o ile kadra ma Lewandowskiego, to Lewandowski nie ma kadry. Proste.
I zdrówka życzę...
Choć lata mijają, Lewandowski co mecz udowadnia, że jedno mrugnięcie rywala wystarczy, żeby mógł cieszyć się z gola.
Celowo nie wymieniam wszystkiego, co osiągnął najlepszy polski piłkarz w historii.
O tym napiszę jak już będzie na mecie swojej kariery. Już teraz wyjątkowej. Ale też wypracowanej, bez zbędnego patosu.
Niektórym się pewnie narażę, bo "jak to najlepszy?" Przecież Kazimierz Deyna, wspomniany Lubański, a może król strzelców mundialu, Grzegorz Lato... Każdego z nich znam jednak tylko z archiwalnych nagrań. A dodatkowo lubię obserwować jak Lewandowski reaguje na słowa swoich krytyków. Jak im odpowiada.
Od Dortmundu, przez Warszawę, kończąc na największym anty-elektoracie w przestrzeni internetowej. I to też, niestety, typowo polskie, ale budujące zarazem. Nietrudno znaleźć bowiem dodatkową motywację.
Tylko żeby zdrowie było, panie Robercie. Wtedy o resztę się nie martwię. Egoizm podpowiada jakiś transfer do nowego klubu, albo do Anglii, a może spełnić marzenie o panu L. z opowieści z dzieciństwa, w Madrycie?
Tak to z nami już jest. Tylko więcej i więcej byśmy chcieli...
P.S. Coś, co wielokrotnie mnie rozczulało i rozczula nadal. Za moich czasów biegało się za piłką po podwórku w koszulkach-podróbkach tych najlepszych, typu Ronaldo (nie myląc z Cristiano), Raul, David Beckham, ew. Luis Figo.
Kiedy teraz widzę nazwisko Lewandowskiego i trykot Bayernu, zazdroszczę dzieciakom. Też taki miałem. Z dziewiątką. Ale gwiazdą był wtedy Brazylijczyk Giovane Elber.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut