Tede rusza w trasę po Stanach Zjednoczonych. W czasie 50-dniowej wycieczki będzie prowadził bloga. Otwierając go raper zapowiedział, że w filmowych materiałach nie pojawi się ani jedno przekleństwo. W czasach, w których profesor i poseł na Sejm może krzyknąć do drugiego posła "spier…" takie wyznanie to prawdziwa rewolucja?
"Nie będę przeklinał. Taki sobie stawiam cel. Przez 50 odcinków nie powiem ani jednego motyla noga, kurcze pióro, twoje… wentyl słowa" – tak Tede rozpoczął swojego nowego wideobloga, którego poprowadzi w ramach akcji promocyjnej pewnej firmy. Wyznanie rapera to pewna nowość, bo od pewnego czasu to przeklinanie wydaje się dominować publiczną debatę.
Na wizji, w Sejmie
Spektakularnym przekleństwem zabłysnęła wczoraj posłanka PiS Krystyna Pawłowicz. Podczas debaty w Sejmie krzyknęła do przemawiającego: "Spier…". Słowo wypowiedziała tak głośno, że, jak większość okrzyków, trafiło do stenogramu. Przekleństwo zdziwiło obserwatorów debaty, zwłaszcza dlatego, że pani poseł często podkreśla w rozmowach swój profesorski tytuł.
Ale nie tylko jej zdarzyły się podobne przypadki. Jeden z posłów PO, Maciej Zieliński napisał ostatnio na swoim profilu na Facebooku: "je… PZPN". Wcześniej komentował też sytuację z dachem: "jak można być takim debilem?". Poseł PiS Stanisław Pięta napisał z kolei o posłach Ruchu Palikota, którzy w wakacje chcieli objeżdżać Polskę: "Będą tak spie…, że zatrzymają się u swojego mocodawcy Putina".
A to tylko niektóre przykłady. Do historii poprzedniej kampanii przeszła wypowiedź kandydata na radnego Jaworzna, który przedstawiając na wizji swój program wyborczy pomylił się, głośno zaklął i poprosił o nagranie tego fragmentu raz jeszcze. Sęk w tym, że wypowiedź leciała na żywo.
"K…" zdarzyła się też Marcinowi Mellerowi w jego programie "Drugie Śniadanie Mistrzów". Meller komentował akurat transfery polityczne. Kiedy wypowiedział to słowo, zmieszał się i przez kilka minut nie był w stanie podjąć dyskusji. Choć później gęsto się z niego tłumaczył, w programie o przeklinaniu w "Dzień Dobry TVN", przyznał, że wulgaryzmów używa w sytuacjach prywatnych i uznaje je za "bardzo fajną przyprawę do języka".
Kościelny słowniczek
Zdaniem psychologów i socjologów "przyprawa" stała się jednak w wielu przypadkach już treścią wypowiedzi. Radio Plus opublikowało dane, z których wynika, że do używania wulgaryzmów przyznało się 90 proc. gimnazjalistów. W Legnicy o sposobach na radzenie sobie z tym problemem dzieci uczą się na lekcjach przygotowania do życia w rodzinie.
Na problem zwrócił też uwagę Kościół. Kardynał Dziwisz w listopadzie ubiegłego roku napisał list do wiernych, w którym zaapelował do wiernych o czystość języka. "Zwróćmy uwagę na miłosierdzie wyrażane słowem. Zacznijmy od usunięcia z naszego języka przekleństw i wyzwisk, słów raniących i poniżających, zachowań wprowadzających niepokój i dzielących ludzi" – napisał kardynał Dziwisz. I wprowadził kanon przekleństw dopuszczalnych dla katolika. Wśród nich znalazły się takie słowa, jak: "niech to kule biją", czy "do stu piorunów". I choć dziś brzmią pewnie zabawnie i staroświecko, językoznawcy zwrócili uwagę, że nie niosą ze sobą takiego ładunku agresji, jak te, które dziś używane są powszechnie.
"Jesteśmy pierwsi w Europie, jeśli chodzi o stopień nasycenia języka potocznego wulgaryzmami" – alarmował dekadę temu na łamach "Wprost" prof. Jan Miodek. Inni komentatorzy zwracali uwagę, że w niektórych kręgach przeklinanie zastępuje nawet 80 proc. innych wyrazów.
Da się? Da się
– Wulgaryzmy słyszy się z ław poselskich i w katedrach akademickich. Dziwi mnie to, że kiedy mówimy tyle o patriotyzmie, zupełnie nie dbamy o własny język – mówi psycholog z Akademii Pedagogiki Specjalnej prof. Krzysztof Wielecki. – Takie postawy mogą mieć źródło w transformacji ustrojowej, kiedy poczuliśmy, że nagle wszystko wolno. Z drugiej strony Polacy są, obok Koreańczyków z południa, najbardziej zestresowanymi pracownikami. Być może nie potrafią poradzić sobie z emocjami inaczej niż w ten sposób – mówi.
Zdaniem profesora Wieleckiego problemem przeklinających jest też to, że zwykle nie zdają sobie sprawy z tego, co kryje się za wulgarnymi słowami. – Ludzie używają ich jako przerywnik, kiedyś pewnie by się jąkali – mówi. I dodaje, że do tego wszystkiego dochodzi jeszcze fakt, że wulgaryzmy kojarzą się z męskością, twardością. A właśnie tacy chcą być dzisiejsi ludzie.
Czy z przekleństw, wzorem Tedego, da się zrezygnować? Prof. Wielecki: – Ja nie przekląłem przez całe życie ani razu. I jakoś żyję, mam prawidłowe ciśnienie, nie mam alergii.