W życiu nie pomyślałbym, że to za kierownicą elektrycznej Skody pierwszy raz powiem: te auta na prąd w Polsce mogą mieć sens. Machnąć ręką, że na razie brakuje u nas ładowarek. Czesi zrobili samochód przełomowy dla własnej marki. Tylko upłynie sporo czasu, zanim naprawdę go docenimy.
Piszę te słowa w momencie, kiedy odbywają się pokazy prasowe nowej Skody Fabii. Wiadomo, kultowej, uwielbianej przez wielu kierowców nad Wisłą. I próbuję sobie wyobrazić, że za parę lat podobny status może mieć u nas Skoda na prąd.
Czeska marka do tej pory nie miała takiego samochodu. Enyaq to pierwszy w pełni elektryczny model Skody, zbudowany na platformie MEB, którą znajdziecie choćby w Volkswagenie ID.3 czy ID.4. Wygląda jak podwyższone kombi, ale to bardziej połączenie minivana z SUV-em. Można się spierać, jednak nie da się ukryć, że prezentuje się jak spore rodzinne auto. W tym jasnym kolorze cały design zgrywa się bardzo na plus. Według mnie stylistycznie prezentuje się lepiej niż Kodiaq czy Karoq.
Prawda jest taka, że Enyaq na razie niewiele mówi kierowcom w Polsce. Niektórzy słyszeli, że to coś nowego, na prąd, więc w sumie podchodzą do tego z dystansem. Kiedy jeździłem nim przez tydzień, bardziej zorientowani z ciekawością podpytywali mnie o szczegóły i zastanawiali się, czy taki samochód w Polsce w ogóle ma sens.
Mogliście wcześniej przeczytać w naTemat, że jeśli to auto nie przekona Polaków do elektryków, to już nic tego nie zrobi. Mój redakcyjny kolega napisał to zdanie po krótkiej przygodzie z Enyaqiem w ramach pierwszych testów. Ja miałem trochę więcej czasu, by sprawdzić, czy Skoda zrobiła coś naprawdę rewolucyjnego.
Zacznę od spraw kluczowych z perspektywy posiadacza elektryka. Jeździłem Enyaqiem iV 60, czyli teoretycznie tym z niższej półki, bo Skoda ma w ofercie mocniejsze, i co za tym idzie droższe warianty tego modelu. Moje auto miało akumulator o pojemności 62 kWh oraz – według producenta – 412 km zasięgu WLTP.
W praktyce, kiedy doładowałem się na 100 proc., przy wyzerowanym średnim zużyciu komputer pokazywał mi, że zrobię jakieś 330 km. I realnie trzeba się liczyć z tym, że tych ponad 400 km nikomu nie uda się wykręcić.
Tu nie było zaskoczenia. Przyzwyczaiłem się, że deklarowany zasięg nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. To nie pierwszy elektryk, którym jeździłem i prawda zwykle bywała brutalna. W mieście jeszcze widać efekty rekuperacji, a średnie zużycie waha się w granicach akceptowalnych 20 kWh. Kiedy wyjedziecie autem na prąd za miasto, na autostradę, zasięg będzie uciekał wam w oczach. Dlatego przechwałki producentów trzeba zawsze traktować z dużym dystansem.
Tyle że Enyaqa liczby mimo wszystko bronią, bo przy spokojnej jeździe zrobicie nim 300 km, zanim podepniecie się pod kabel. Oczywiście możecie zapomnieć o takim wyniku, jeśli cały ten dystans pokonacie ze średnią prędkością 100 km/h. Przyjmijmy jednak, że da się nim wyjechać w dalszą podróż. Z Enyaqiem na pewno nie poczujecie się uwiązani w mieście.
Wiem, że oszczędnym dieslem przejedziecie na jednym baku całą Polskę. To jest nadal argument, z którym trudno dyskutować, nawet podając całą listę zalet elektromobilności. Gdybyśmy jednak mieli solidną sieć mocnych ładowarek, zasięg Enyaqa byłby zadowalający. Jeśli chodzi o samą jazdę, nowa Skoda dostarczyła mi samych najlepszych odczuć, które znałem już z innych elektryków.
179 KM i 310 Nm momentu obrotowego pozwalają rozpędzić się do setki w niecałe 9 sekund. Wynik nie rzuca na kolana, jednak jak to w aucie na prąd – tu wszystko dzieje się w mgnieniu oka. Nie czekacie, aż auto wrzuci kolejny bieg, tylko z marszu wykorzystujecie pełną moc.
Gdybym miał wskazać coś, co absolutnie zachwyciło mnie w Enyaqu, to zwrotność. Promień skrętu w tym aucie jest absurdalnie mały, a przecież to całkiem spora "zabawka". W miejscach, gdzie czasami nie mieściłem się mniejszymi samochodami, Skodą zawijałem bez zawahania, że przytrę o coś zderzakiem albo niebezpiecznie zbliżę się felgą do krawężnika. Ktoś wykonał kawał dobrej roboty w tym elemencie.
Jest jeszcze coś, o czym przekonałem się nie tylko ja, ale również moi pasażerowie. Spodziewałem się, że w środku będzie przestronnie i wygodnie, ale wnętrze Enyaqa to jest coś więcej niż dobrze zaprojektowany kokpit. Kiedy usiadłem po raz pierwszy za kierownicą i pokonałem parę kilometrów, poczułem się jak w mobilnej strefie relaksu. Ani trochę w tym przesady, Enyaq zapewnia mnóstwo przestrzeni z przodu i z tyłu, a do tego można podróżować nim w absolutnej ciszy. To jedna z fajniejszych zalet jazdy elektrykami.
Kontrowersyjny dla wielu osób był 13-calowy ekran, który znalazł się w centralnej części pojazdu. Wygląda dosłownie jak tablet, bo przecież trudno to inaczej nazwać, a dostępny jest już w standardowym wyposażeniu. Z poziomu tego wielkiego wyświetlacza możecie podglądać wszystkie dane dotyczące pojazdu, obsługiwać multimedia itd. Co ważne, te kolorowe ikony według mnie prezentują się czytelnie. Wiem, że zdania w tej kwestii są podzielone, ale mi się nawet podoba, jak Czesi to rozwiązali.
Ten tablet to de facto najbardziej efektowny element wnętrza. Kierowca ma przed oczami tylko malutki ekran z podstawowymi danymi. Ogólnie w Enyaqu można poczuć się jak w każdej nowej Skodzie, ale jest jakby bardziej minimalistycznie i z klasą. Nie znajdziecie nawet żadnego drążka skrzyni biegów, bo zastosowano coś w rodzaju suwaka. Co więcej, w tej przekładni nie ma ustawienia "P", które znacie z automatów. Jak już zaparkujecie Enyaqa, jednym przyciskiem zaciąga się hamulec ręczny i… koniec.
Skody kojarzą nam się z tym, że są do bólu praktyczne. Jak wypada w tym temacie Enyaq? Nie zabrakło rzecz jasna parasolki schowanej w drzwiach. Bagażnik ma 585 l pojemności i wydaje się przestronny, ale po złożeniu tylnej kanapy nie uzyskacie idealnie płaskiej powierzchni. To już zwykłe czepialstwo z mojej strony, ale jeśli ktoś zechce przewieźć coś większego, musi brać ten szczegół pod uwagę.
Mówi się, że Enyaq to jeden z tych elektryków, które mają być dostępne dla szerszej grupy klientów. Bo nie oszukujmy się, auta na prąd są za drogie na przeciętną kieszeń. Skodami tak naprawdę jeździmy wszyscy, ale cena Enyaqa dla wielu zainteresowanych może być nie do przeskoczenia.
Wersja iV 60 jest do kupienia od 184 400 zł w podstawie. W skład takiej standardowej opcji wchodzi m.in. system nawigacji, automatyczna dwustrefowa klimatyzacja, wspomniany już 13-calowy ekran czy tylne czujniki parkowania. Wystarczy jednak wybrać sobie ciekawsze felgi, dołożyć przeszklony dach i momentalnie przeskakujemy granicę 200 tys. zł.
Patrząc na konkurencję, nowa elektryczna Skoda wcale nie jest tania. Jej brat ze stajni Volkswagena, czyli ID.4, w podstawie kosztuje ponad 10 tys. zł mniej. Dla tych, którzy ostatecznie skuszą się na elektryka z tej półki, to może być twardy orzech do zgryzienia.
Czy wybrałbym Enyaqa? Jeśli miałbym dwójkę dzieci i uparłbym się na jazdę elektrykiem, byłby ciekawą opcją. Chętnie przyjrzałbym się mocniejszej wersji iV 80, która dysponuje większym akumulatorem, a co za tym idzie – jest wydajniejsza. Tyle że wtedy trzeba wyłożyć prawie 215 tys. zł na starcie.
Nie mam wątpliwości, że Skoda ze swoim pierwszym elektrykiem wyszła poza własny utarty schemat. Ba, zrobiła co mogła, żeby tylko pokazać szerzej, że elektromobilność może być rozwiązaniem dla każdego. Problem w tym, że zmienić przyzwyczajenia w kwestii napędu nie jest łatwo, a my w Polsce trochę nie nadążamy, jeśli chodzi o jazdę na prądzie.
Skoda Enyaq iV 60 na plus i minus:
+ Może być pierwszym autem w rodzinie (przy uwzględnieniu ograniczeń)
+ Ciekawy design
+ Komfort i wykończenie wnętrza
+ Zasięg
+ Imponująca zwrotność
– Cenowo przegrywa z konkurencyjnymi modelami
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut