Maria Peszek deklaruje, że nie jest wierząca, nie boi się jednak rozmawiać o Bogu. W wywiadzie dla "Tygodnika Powszechnego" przekonuje, że Kościół stracił posłuch w społeczeństwie. Tłumaczy też, że Bóg nie jest tabletką przeciwbólową, lecz służy nam do unikania odpowiedzialności za własne życia.
Ateista i ksiądz nie muszą się kłócić, mimo, że znajdują się po różnych stronach barykady. "Tygodnik Powszechny" przeprowadził wywiad z piosenkarką Marią Peszek. Znana ateistka, dla niektórych też skandalistka, dyskutowała z księdzem Andrzejem Dragułą o Bogu. Jej zdaniem rozmowy przedstawicieli różnych frontów podejścia do wiary są jak najbardziej możliwe. Dodała, że dla części Polaków świat księży jest "egzotyczny". Tłumaczyła, że nie pogardza duchownymi, po prostu nie rozumie ich funkcjonowania.
Artystka zaznaczała, że daleko jej do antyklerykalizmu i nie ma zamiaru atakować Kościoła. Oceniła jednak, że księża nie mają już takiego posłuchu pośród społeczeństwa jak dawniej. Dodała, że wzajemne ataki Kościoła i ateistów do niczego nie prowadzą.
Maria Peszek stwierdziła, że decyzja o odrzuceniu Boga do łatwych nie należała. Lecz poczucie całkowitej samodzielności i odpowiedzialności za własne życie jest dla niej
"wyzwalające i fantastyczne". Dodaje jednak, że nie da się całkowicie Boga pożegnać, gdyż zawsze w jakiś sposób wraca. Tłumaczyła, że o nic Boga nie prosiła, był w jej życiu, ale jako "resztki przywiązania do duchowości czy tradycji, jakieś sentymenty". Jako dziecko jednak była bardzo religijna. Zaznacza, że nie traktowała Boga jako tabletki przeciwbólowej. W jej przekonaniu bożym zadaniem jest zdjęcie z człowieka odpowiedzialności za własne życie.
Piosenkarka odniosła się też do aktualnych tematów tabu w Polsce. Jej zdaniem "ciągle zaszczytniej umrzeć za ojczyzną, niż dla niej żyć". Posługuje się przykładem ofiar katastrofy smoleńskiej, które, jak tłumaczy, "przez sam fakt śmierci stały się bohaterami". Problem istnieje też w kwestii kobiet, które są marginalizowane, jeśli nie chcą mieć dzieci.
Gdyby jedna i druga strona były ze sobą samymi bardziej pogodzone, nie miałyby takiej potrzeby agresji. Kościół coraz bardziej traci na znaczeniu, przynajmniej wśród ludzi w moim wieku, i z pewnością ma z tym kłopot, czego dowodem jest działalność osoby kojarzącej się z Kościołem zupełnie najgorzej, czyli księdza Rydzyka.
Pan Bóg się gdzieś pałętał przez całe moje życie trzydziestoparoletnie. Nie był mi nigdy do niczego potrzebny, ale też nie przeszkadzał. Gdy doznałam osobistej katastrofy, gdy ból przez miesiące nie ustawał, zadałam sobie pytanie jakie jest wyjście, by się skończył. […] Pomyślałam: Bóg tak naprawdę przeszkadza mi w pogodzeniu z samym sobą, we wzięciu za siebie odpowiedzialności. Muszę odstawić Go na bok.