Gowin przegapił moment, kiedy był najmocniejszy. Krążą plotki, że nie wyklucza złożenia broni
Karolina Lewicka
07 września 2021, 14:13·6 minut czytania
Publikacja artykułu: 07 września 2021, 14:13
Jarosław Gowin był pożądaną partią mniej więcej przez dwanaście miesięcy – od zablokowania wyborów kopertowych w maju zeszłego roku do wiosny tego roku. Przez cały ten czas sejmowa większość Jarosława Kaczyńskiego wisiała bowiem na głosach Porozumienia. Przeciągnięcie ich na stronę opozycji byłoby równoznaczne z całkowitą utratą przez PiS kontroli nad procesem legislacyjnym i – de facto – z utratą władzy.
Reklama.
Opozycji zatem strasznie na Gowinie zależało, szczególnie ludowcom, którzy widzieli w Porozumieniu kolejny człon ich Koalicji Polskiej. To był akurat czas, kiedy wicemarszałek Sejmu Piotr Zgorzelski zaczął lansować pomysł formacji chadeckiej, którą mieliby stworzyć konserwatywni uciekinierzy z PO, PSL oraz właśnie Gowin – tyle że szef Porozumienia wychodzić ze Zjednoczonej Prawicy nie chciał, a raczej nie mógł.
Kiedy spytałam bliskiego współpracownika wicepremiera o powody trwania w tym sojuszu z wrogiem – wszak prezes PiS-u, należący do mściwych natur, czekał tylko na odpowiedni czas do dekapitacji koalicjanta – usłyszałam, że alternatywą dla ministerialnych gabinetów jest „mały pokoik na końcu sejmowego korytarza”, a brak możliwości rozdawania stanowisk będzie skutkował przyspieszoną erozją partii w terenie. Już wtedy Jarosław Gowin nie był też pewien wszystkich swoich ludzi w parlamencie, a historia przyznała mu rację: u jego boku ostatecznie wytrwało pięć osób.
Tak czy owak, przez ten rok wicepremier mógł sobie rzec do lustra niczym Kasjusz, jeden ze spiskowców na życie Juliusza Cezara: „A jednak człowiek czasem bywa panem swego losu”. Kaczyński był od niego zależny, opozycja składała mu polityczne oferty, choć już zimą zaczęła go też przynaglać. „Okienko transferowe nie będzie wiecznie otwarte” – niecierpliwił się Władysław Kosiniak-Kamysz, ale Gowin udawał, że nie słyszy.
Sondaże nie dają Gowinowi szans
Tymczasem prezes Kaczyński nie zasypiał gruszek w popiele i rękoma nowopowstałej Partii Republikańskiej systematycznie oskubywał Gowina z podstawowego kapitału: ludzkiego. A kiedy zbudował sobie większość z Kukizem i dwoma posłami niezrzeszonymi, to Gowina bezpardonowo wyrzucił na bruk.
Gdyby wyszedł wcześniej i z własnej inicjatywy, byłby niemalże bohaterem – mówi mi polityk PSL-u – Ale po takim obrocie spraw jego pozycja negocjacyjna jest bardzo słaba. Właściwie żadna.
Dlatego pierwsze, co były już wicepremier zrobił, to dobrą minę do złej gry. Ogłosił, że Porozumienie jest zdolne do samodzielnego startu w kolejnych wyborach parlamentarnych, bo „struktury przetrwały”. To brzmi jak żart, bo Gowin od 2013 roku, czyli od chwili odejścia z PO i założenia własnego ugrupowania (pierwotnie pod nazwą „Polska Razem”), samodzielnie nie dał żadnym wyborom rady.
Przed politycznym niebytem uratował go sojusz z Kaczyńskim, ludzie Gowina weszli do Sejmu w 2015 roku z list PiS-u i tylko dlatego, że to PiS był mocny. Sondaże, w których Porozumienie występuje pod własnym szyldem, nie dają nadziei nie tylko na przekroczenie progu wyborczego, ale nawet na osiągnięcie 3%, które gwarantowałyby formacji budżetową subwencję. Warunkiem sine qua non dalszej obecności w polityce jest zatem start z list silniejszego partnera. Tyle że na razie nikt Gowina do siebie nie zaprasza.
Z marszu odciął się Szymon Hołownia. – Nie widzę dziś projektu politycznego, w którym moglibyśmy się razem zmieścić – mówił lider Polski 2050, choć pod koniec zeszłego roku, kiedy jego formacja nie miała jeszcze swojego koła poselskiego, a Gowin był języczkiem u wagi, odbywały się rozmowy o współpracy z Porozumieniem, i wtedy Hołownia był jak najbardziej gotów na takie towarzystwo.
Jednak Porozumienie nie traci nadziei na powrót do negocjacji. – Na razie Szymon Hołownia jeszcze napina muskuły, ale sondażowy trend jest dla niego niekorzystny – mówi mi polityk Porozumienia – a jeśli nadal będzie tracił poparcie, albo nawet zostanie na obecnym, jednocyfrowym poziomie, to z pewnością stanie się bardziej rozmowny.
PLS wyciągnie pomocną dłoń?
O Platformie Gowin nawet nie ma co myśleć. Powrót Tuska uniemożliwił jakiekolwiek zbliżenie się obu formacji. – Już kiedyś miałem okazję współpracować z panem Jarosławem Gowinem. Wystarczy – uciął krótko były premier. Zresztą, takiego mariażu nie wybaczyliby PO jej wyborcy, niezwykle krytyczni wobec Gowina za to sześcioletnie żyrowanie szkodliwej polityki Jarosława Kaczyńskiego, z niesmakiem przyjmujący obecne próby usprawiedliwiania się byłego wicepremiera i dystansowania od tego, za czym przecież głosował (nawet jeśli się przy tym nie cieszył).
Zostają ludowcy, których klub parlamentarny przez ostatni rok służył posłom Porozumienia za schronienie, bo w macierzystym klubie PiS-u byli traktowani jak ciało obce. Chodziło tu o małostkowe złośliwości, np. na Wiejską nie mógł wejść szef gabinetu politycznego Gowina, a i gościom posłów Porozumienia odmawiano przepustek, musieli je sobie załatwiać w biurze ludowców.
PSL (głównie Władysław Kosiniak-Kamysz, Piotr Zgorzelski i Michał Kamiński) był też główną siłą, która prowadziła z Porozumieniem rozmowy przy okazji wyborów kopertowych i głosowania nad Funduszem Odbudowy. To były te dwa krytyczne momenty, w których Gowin mógł wstać i wyjść ze Zjednoczonej Prawicy, a ludowcy czekaliby z chlebem, solą i czerwonym dywanem. Teraz są ostrożni.
– Nie ma na razie takich planów, by wziąć Porozumienie na nasz pokład – mówi mi prominentny polityk PSL-u – Wręcz przeciwnie, w perspektywie tej kadencji chcemy im pomóc zbudować samodzielną pozycję. Żeby ci, którzy zostali przy PiS-ie, zobaczyli, że to nie jest stracony projekt i może, przy jakimś kolejnym politycznym zawirowaniu, zdecydowali się doń dołączyć.
Tyle że to mało prawdopodobne, by ci, którzy w niewybredny sposób wystawili swego lidera do wiatru (np. Andrzej Gut-Mostowy, który w piątek uspokajał Gowina, że nie wraca do klubu PiS-u, zaś już we wtorek odbierał nominację na wiceministra w resorcie rozwoju) zrobili kolejną woltę. Na razie zrzeszyli się w stowarzyszeniu „OdNowa RP” i przy spodziewanej w połowie września rekonstrukcji rządu chcą zawalczyć o jak najlepsze stanowiska.
Gowin, co pokazują badania, nie ma też szans na pozyskanie wyborców rozczarowanych PiS-em. Jeśli poszukują oni alternatywy, to patrzą raczej w stronę Polski 2050, nie Porozumienia. Marcin Duma, prezes Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych mówił mi, że wyborcy zarówno rządzących, jak i opozycji dostrzegają, że Gowin już nie jest nikomu do niczego potrzebny. – Partyjka, często nazywana Nieporozumieniem szybko pójdzie w rozsypkę – prorokował też z satysfakcją Ryszard Terlecki, od zawsze zawołany wróg Gowina.
To, co będzie nas łączyć, to tylko wspólne projekty – ucina tymczasem mój rozmówca z PSL-u. I faktycznie, ostatnio Kosiniak-Kamysz wystąpił razem z Gowinem na konferencji, podczas której zapowiedzieli wspólną obronę polskiego samorządu przed dążącym do centralizacji obozem władzy. Będą się też sprzeciwiać zmianom podatkowym, które PiS chce wprowadzić w ramach Polskiego Ładu.
Nie da się ukryć, że ludowcy są rozczarowani stanem posiadania Gowina, liczyli, że razem z nim odejdzie więcej posłów. Sami są w kłopocie, bo według sondaży balansują na wyborczym progu, ze wsi zostali wypchnięci, a do małych miejscowości, w których chcieli pozyskać nowy elektorat, wciąż nie doszli. Potrzebują partnera, ale takiego, z którym sojusz da efekt synergii, zaś dziś pomysł na lewarowanie się Porozumieniem to raczej kpina niż poważna szansa na wartość dodaną, czyli więcej wyborczych głosów.
Zwłoka niesie ze sobą niebezpieczeństwo
– Byłbym zszokowany, gdybyśmy ostatecznie nie stworzyli wspólnych list – słyszę jednak od polityka Porozumienia – Bo przecież celujemy w podobny elektorat. Mówimy do przedsiębiorcy z powiatowego miasta, aspirującego do inteligencji. Oraz do lokalnych elit w mniejszych miejscowościach. Jeśli staniemy naprzeciwko siebie, to będziemy sobie odbierać głosy. A ponieważ mówimy o łącznie kilku procentach, które są do wzięcia dla takiej siły, to nawet gdyby Porozumienie zabrało PSL-owi jeden punkt wyborczy, czy półtora, to już wtedy może się to źle skończyć, także dla nich.
Według Porozumienia obecny sceptycyzm ludowców jest wyłącznie podbijaniem stawki, a rozmowy o okręgach i miejscach na listach wkrótce się rozpoczną. Piotr Zgorzelski nadal przekonuje, że jest szansa na stworzenie bloku na 15%, z udziałem Hołowni, Gowina, ludowców i konserwatywnych samorządowców, którym nie jest po drodze z Rafałem Trzaskowskim. Widać, że obie strony chcą poczekać, aż opadnie kurz na polu bitwy.
Na razie Porozumienie odnajduje się też w nowej rzeczywistości. – Poza rządem też jest życie – mówi mi mój rozmówca – Musimy się teraz przeorganizować, ale nie musimy się spieszyć.
Krążą jednak plotki, że Jarosław Gowin nie wyklucza scenariusza ze złożeniem broni, co by oznaczało, że – po nieprzerwanej obecności w parlamencie od 2005 roku – nie weźmie udziału w wyborach za dwa lata. Oficjalnie jednak deklaruje, że jeśli powstanie nowa, centrowa siła, to będzie się z jej ramienia starał o mandat.
Odcyfrowanie sensu nie jest trudne: jeśli dostanie, on i jego ludzie, miejsce na wspólnych listach z ludowcami (i może Hołownią), to wystartuje, bo wtedy ma jakieś szanse. Jeśli Porozumienie zostanie samo, to nie będzie żadnego sensu przeć do niemalże pewnej wyborczej kompromitacji.
Starożytni mawiali, że „zwłoka niesie ze sobą niebezpieczeństwo”. Gowin przetestował prawdziwość tego powiedzenia na własnej skórze: przegapił moment, kiedy był najmocniejszy i został wyrzucony z rządu, kiedy siły go opuściły. Stąd i pozbierać się mu nie będzie łatwo.