Miejsce katastrofy smoleńskiej
Miejsce katastrofy smoleńskiej Fot. Filip Klimaszewski / Agencja Gazeta

Remigiusz Muś, zmarły technik pokładowy Jaka-40, który lądował w Smoleńsku, w czerwcu tego roku zeznał, że rosyjski kontroler lotów pozwolił zejść załodze Tu-154 do wysokości 50 metrów, a na miejscu katastrofy początkowo nikt nie interesował się ciałami ofiar – wynika z fragmentów zeznań opublikowanych przez serwis wPolityce.

REKLAMA
Chorąży Remigiusz Muś był członkiem załogi Jaka, który lądował w Smoleńsku przed prezydenckim Tupolewem. Z jego zeznań wynika, że na 12 minut przed katastrofą słyszał komunikację wieży z załogą TU-154M.
"Kontroler wyraził zgodę na podejście. Ja nie słyszałem, aby kontroler zabronił im lądowania i odejście na zapasowe. Wydaje mi się, że kontroler powiedział TU-154M, że mają być gotowi do odejścia na drugi krąg z wysokości nie mniejszej niż 50 metrów" – powiedział śledczym Muś.

Czytaj także: Wątpliwości po śmierci członka załogi Jaka-40. "Był ważnym świadkiem"
Z dalszych zeznań wynika, że na miejscu katastrofy Rosjanie nie dbali o ciała ofiar. "Ja widziałem dużo nagich ciał. Leżały one pomiędzy częściami samolotu. Jedno ciało ludzkie było całe. Pozostałe, to były części ludzkich ciał, ręce, nogi. Kiedy my tam byliśmy, to nikt się nimi nie interesował, tzn. nie przykrywał ich, nie zbierał" – brzmi fragment zeznania członka załogi Jaka-40.
Marek Pyza
wPolityce.pl

Jeśli te słowa się potwierdzą i okaże się, że Remigiusz Muś się nie przesłyszał, a magnetofon z Jaka-40 zarejestrował polecenie kontrolera zejścia załogom do 50 metrów, będzie to solidny dowód na fałszerstwo rosyjskich stenogramów, a może nawet zapisów czarnej skrzynki z TU-154M. CZYTAJ WIĘCEJ


Źródło: wPolityce.pl