Ksiądz o swoim alkoholizmie: Mam na imię Stanisław i jestem alkoholikiem
Michał Mańkowski
29 października 2012, 22:54·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 29 października 2012, 22:54
Wypadek, który spowodował pijany biskup Piotr J. rozpoczął dyskusję o alkoholizmie wśród księży. Jednym z gości w programie "Tomasz Lis na żywo" był ksiądz Stanisław, który w dość mocny sposób rozpoczął rozmowę. – Mam na imię Stanisław i jestem alkoholikiem – powiedział. Duszpasterz opowiadał o swojej walce z alkoholizmem.
Jednym z gości programu "Tomasz Lis na żywo" był ks. Stanisław Kowalski, diecezjalny duszpasterz trzeźwości. Ksiądz wolał jednak przedstawić się inaczej.
– Przedstawię się, tak jak robię to zawsze przy takich rozmowach. Mam na imię Stanisław i jestem alkoholikiem. Nie piję od 20 lat – zaczął.
Okazja tu, okazja tam
To mocny wstęp do historii księdza, który otwarcie przyznaje się do swojego problemu, z którym walczy od dwóch dekad. Jak się zaczęło? – Myślę, że należałoby zacząć od naszej gościnności i zwyczajów. W Polsce nie ma takiej okazji, która nie byłaby dobra do wzniesienia toastu. Ja chciałem być normalny, jeżeli szedłem do towarzystwa i był alkohol to nie odmawiałem. Chciałem być do tańca i do różańca – wspominał.
Ksiądz Kowalski przyznaje, że zdał sobie sprawę z tego, iż ma problem z alkoholem w momencie, gdy jego fajność, dowcipność i towarzyskość zaczęła przeszkadzać znajomym. – Przestali mnie zapraszać, bo się zmieniłem. Po alkoholu nie byłem towarzyski, tylko zupełnie inny – opowiadał,
Duszpasterz rozwiał od razu wątpliwości związane z piciem wina mszalnego. – To akurat jest kwestia wiary i obyczajów. Nie ma tam kieliszków i toastów, jest sakrum. Ja używam możliwie najmniejszej ilości dobrego wina. Wiara mówi mi, że to nie wina, ale krew pańska – wyjaśniał. Gość Tomasza Lisa nie ma z tym problemu, ale tłumaczy, że są księża, którym to przeszkadza. – Jeżeli zapach lub smak wina ich kusi lub im przeszkadza mogą uzyskać dyspensę i odprawiać mszę samym chlebem lub sokiem winnym – dodał.
Ciężka kolęda
Ksiądz wspomina, że jego alkoholizm nie polegał na ciągłym piciu, ale raczej potrzebie dostarczenia organizmowi alkoholu. – Nie było to w takim stopniu, że siadałem i tylko piłem. Potrzebna była dawka alkoholu, żeby poczuć się sprawny, Głód alkoholowy powodował, że drżał mi głos i dłonie – mówił i dodał, że sam siebie przekonywał, że od następnej niedzieli już nie pije. To jednak nie pomagało.
Rodzice zwracali mu uwagę, że ma problem, ale on odpowiadał, że to nic złego, iż czasami sobie wypije. Przecież jego koledzy też tak robią, poza tym pracuje i zarabia, więc może. Do tego, że jest alkoholikiem oficjalnie przyznał się po półtoragodzinnej rozmowie z księdzem biskupem. Był to dopiero początek długiej drogi, bo jak mówił ksiądz Kowalski, wtedy chodziło mu tylko, żeby biskup przestał się czepiać.
Z czasem jednak uświadomił sobie skalę swojego alkoholizmu. Zdecydował się na specjalną terapię. Teraz jest czysty od dwudziestu lat, choć jak sam mówi bywały ciężkie momenty. Na przykład wtedy, gdy wierni częstowali go alkoholem podczas kolędy.
– Skończyłem studia, chcę jeszcze uczciwie pracować i mam nie kontrolować czegoś takiego jak alkohol? – zakończył retorycznym pytaniem.