Przed trzema laty jego tekst o "aferze hazardowej" wysadził z siodła kilku członków rządu i spowodował powołanie komisji śledczej. Podobną awanturę wywoła zapewne ujawniona dziś przez niego informacja, że na wraku prezydenckiego tupolewa znaleziono materiały wybuchowe. Poznajcie Cezarego Gmyza, dziennikarza, który w niemal każdym tekście odpala bombę, a w ostatnim zaserwował wielki niewypał...
– Czaruś zjadł zęby na dziennikarstwie. Siedzi w tej branży już ponad 20 lat, a więc niemal połowę swojego życia – mówi pytany o Cezarego Gmyza jeden z jego kolegów z branży. Gmyz to jeden z niewielu w Polsce piszących jeszcze dziennikarzy śledczych. Wyprodukowane przez niego teksty, z obowiązkowym dopiskiem "'Rz' ujawnia" można liczyć w dziesiątkach, jeśli nie w setkach. Wiele z nich, tak jak ten o trotylu na wraku prezydenckiego samolotu, wywoływało burze, z których część kończyła się dymisjami najważniejszych osób w państwie. Tym razem to jednak sam Gmyz znalazł się na celowniku.
Od Watykanu do Smoleńska
W 1990 roku, czyli na początku dziennikarskiej kariery, nic nie zapowiadało, że Gmyz swoimi tekstami będzie odpalał polityczne, i nie tylko, bomby. Zaczynał bowiem w roli dziennikarza zajmującego się tematyką religijną. Jako pracownik Redakcji Ekumenicznej TVP relacjonował m.in. pielgrzymki Jana Pawła II do Polski.
– Relacjonowanie pielgrzymek miało zawsze charakter emocjonalny, co część ludzi uznałoby za brak profesjonalizmu. To była duża sztuka. To były takie momenty [spotkania z papieżem-red.], że najbardziej wyszczekanym dziennikarzom zamiera język w gębie, nie potrafią nic powiedzieć – wspominał w wywiadzie dla Centrum Jana Pawła II.
Po 22 latach od pierwszych dziennikarskich szlifów, Gmyzowi doświadczenia w mediach odmówić nie sposób. Pisał m.in. dla "Życia Warszawy", "Życia", tygodnika "Wprost", "Dziennika", a teraz jego nazwisko można znaleźć na łamach "Rzepy" i "Uważam Rze". W czym tkwi więc tajemnica jego sukcesu poza dziennikarstwem religijnym?
Dziennikarz z wtykami
– Tajemnica sukcesu? Przede wszystkim przez 23 lata dorobił się świetnego warsztatu dziennikarskiego. Poza tym, ma niezwykłego nosa. Bywa, że wszyscy nie widzą tematu i pukają się w czoło, a on drąży i najczęściej wychodzi, że miał rację – mówi naTemat Michał Szułdrzyński, zastępca szefa działu krajowego "Rzeczpospolitej".
Znajomi Gmyza i koledzy z branży przyznają, że nie byłoby tylu "newsów" podpisanych jego nazwiskiem, gdyby nie niezwykłe, nawet jak na dziennikarza, "wtyki" w wielu instytucjach. – Miał niesamowicie dużo kontaktów w służbach. Co chwila dostawał od nich jakieś kwity – wspomina w rozmowie z naTemat były pracownik "Rzeczpospolitej".
O tym, jak wielkie znaczenie w przypadku Gmyza ma rozległa siatka informatorów, świadczy chociażby ujawniona dziś informacja o materiałach wybuchowych na wraku samolotu, który rozbił się pod Smoleńskiej. Jak mówił na antenie TVP Info dziennikarz, potwierdził swoje rewelacje w czterech źródłach, a sam artykuł wskazuje na to, że ma także "swojego" człowieka w prokuraturze. Paradoksalnie te wszystkie atuty odwróciły się dziś przeciwko dziennikarzowi.
Koledzy z branży mogą być zdziwieni, bo jeszcze za nim "Rzeczpospolita" przyznała się do pomyłki Gmyza, co do jednego byli zgodni: Gmyz nie napisałby czegoś, na co nie ma dowodów. – Nie zdarzyło się, by napisał artykuł na niczym nie oparty. Można mieć tylko zastrzeżenia co do jego interpretacji wielu informacji – zwraca uwagę Paweł Wroński z "Gazety Wyborczej".
Upolityczniony z kulturą
Najczęstszy zarzut, jaki pada w kierunku prawicowych dziennikarzy, to zaangażowanie po jednej stronie politycznego sporu i ideologiczne zacietrzewienie. W przypadku Gmyza takie oskarżenia pojawiają się rzadziej i dotyczą właśnie wspomnianej przez Wrońskiego "interpretacji" zebranych materiałów. – Panowała niestety opinia, że zdarzało mu się swoje kwity z służb wykorzystywać politycznie – stwierdza były pracownik "Rzepy".
Nasi rozmówcy zaznaczają jednak, że jeśli już Gmyz przemycał do tekstów i dyskusji swoje prawicowe poglądy, to zazwyczaj nienachalnie i z kulturą. – To jest jeden z nielicznych dziennikarzy z prawej strony, z którymi można prowadzić normalną dyskusję. Nie zgadzamy się w wielu sprawach, ale nigdy nasza rozmowa nie przekraczała granic kultury – mówi naTemat Cezary Łazarewicz, dziennikarz "Newsweeka".
Tak się składa, że to rządzący z obozu Platformy Obywatelskiej są najczęściej ofiarami Gmyza. Wystarczy choćby wspomnieć jeden z jego ostatnich głośnych materiałów o tym, że polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych naraża na szykany działaczy białoruskiej i ukraińskiej opozycji.
Najważniejszym powodem, dla którego politycy PO mogą nie przepadać za dziennikarzem "Rz", jest jednak artykuł z 2009 roku, który zapoczątkował tzw. "aferę hazardową". Konsekwencją jego pracy w tym temacie były dymisje w rządzie i powołanie sejmowej komisji śledczej. Teraz, jak się wydaje, jeśli ktoś po jego publikacji będzie miał kłopoty, to będzie to on sam.
"Sympatyczny Czaruś"
Gmyz prywatnie? – Sympatyczny, bardzo towarzyski Czaruś – mówi Michał Szułdrzyński. Poza tym jest ewangelikiem, bardzo zaangażowanym w życie luterańskiej społeczności w Polsce. – Zawsze, kiedy miał pisać o czymś związanym z luteranami, pytał nas, czy powinien. Zawsze uważaliśmy, że jak najbardziej. Nigdy nie narzucał w tych tekstach własnego punktu widzenia – dodaje Szułdrzyński – Także w tym sensie jest bardzo nietuzinkowy.
Manipulacja?
Po dzisiejszym oświadczeniu prokuratury, która ogłosiła, że "nie stwierdzono" śladów trotylu na wraku prezydenckiego tupolewa, wielu określa jendka Gmyza mianem manipulatora i kłamcy. – Wiarygodność Cezarego Gmyza jest nic nie warta, podobnie jak pisowskiego biuletynu, jakim powoli staje się 'Rzeczpospolita'. Dopóki z poważnego źródła nie usłyszę potwierdzenia, to ja w te informacje po prostu nie wierzę. A jeśli prokuratura powiedziała, że nie stwierdzono trotylu, to znaczy, że Cezary Gmyz bredzi – stwierdza w rozmowie z naTemat Stefan Niesiołowski, poseł PO.
Do pomyłki przyznała się także w specjalnym oświadczeniu redakcja "Rzeczpospolitej".
Jeden z nielicznych dziennikarzy śledczych. To on napisał ten słynny tekst o CBA i m.in. Mirosławem Drzewieckim. Rzadko się dziennikarzowi udaje, by wysadzić kilku ministrów i spowodować powołanie komisji śledczej. A Gmyz to zrobił.
Paweł Wroński
dziennikarz "Gazety Wyborczej"
Na pewno to jest dziennikarz o bardzo określonych poglądach, ale nie można odmówić mu posiadania źródeł i umiejętności dziennikarskich.
Redakcja "Rzeczpospolitej"
Pomyliliśmy się pisząc dziś o trotylu i nitroglicerynie. To mogły być te składniki, ale nie musiały. Aby ostatecznie przekonać się, czy to materiały wybuchowe, okazuje się, że potrzeba aż pół roku badań laboratoryjnych. Dopiero wtedy, czyli ponad trzy lata po katastrofie, mamy dowiedzieć się, czy doszło do eksplozji, czy nie. CZYTAJ WIĘCEJ