Tusk obiecuje, że rozliczy PiS, ale dlaczego nie zrobił tego w 2007 roku? Odpowiedzi są dwie
Karolina Lewicka
27 września 2021, 10:09·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 27 września 2021, 10:09
– Nie jestem krwiożerczym typem, mściwym człowiekiem. Ale po zwycięstwie musi nastąpić rozliczenie. Bez rozliczenia zła pokój społeczny będzie niemożliwy – rzekł Donald Tusk.
Reklama.
Słowa te padły już po spotkaniu rządzących i opozycji na imprezie urodzinowej znanego dziennikarza. Spotkaniu, które wiernemu elektoratowi PO natychmiast dało do myślenia: skoro fraternizują się w knajpie z posłami z PiS, skoro piją razem alkohol, to może ta opowieść Tuska o walce ze złem – „dzisiaj zło rządzi w Polsce, wychodzimy na pole, żeby bić się z tym złem” – to gawęda dla gawiedzi, spektakl dla wyborców, bez żadnego znaczenia?
A po wyborach nikt nikogo do odpowiedzialności pociągać nie zamierza, bo w gruncie rzeczy to jedna, taka sama sitwa? Tak sobie dywagowali wyborcy Platformy w mediach społecznościowych i krew się w nich burzyła.
PiS już raz uniknął kary za swoje winy. Kiedy oddał władzę w 2007 roku, to właśnie Donald Tusk obrał kurs na „politykę miłości” wobec Jarosława Kaczyńskiego i jego ludzi, zachowując przy tym pewne pozory rozliczeń. Ot, choćby działała sobie sejmowa komisja śledcza do spraw nacisków, pod wodzą Andrzeja Czumy.
Odbyła ponad dwieście bezproduktywnych posiedzeń, by w końcowym raporcie stwierdzić, że nie ma dowodów na to, by za rządów PiS-u „istniał mechanizm, który umożliwiałby politykom wywieranie wpływu na prokuratorów czy funkcjonariuszy służb” (sic!). Nie udało się także znaleźć winnych śmierci Barbary Blidy.
Przed Trybunałem Stanu nie zdołano postawić ani Zbigniewa Ziobry ani prezesa PiS-u. A pamiętają Państwo, kiedy głosowano te wnioski? Ten w sprawie byłego ministra sprawiedliwości dopiero za premierostwa Ewy Kopacz (zabrakło pięciu głosów, a Ziobro po głosowaniu śmiał się PO w twarz), zaś wniosek dotyczący Kaczyńskiego został poddany pod głosowanie… tak, tak, już za rządów Zjednoczonej Prawicy! I przepadł, rzecz jasna.
Ręka sprawiedliwości dosięgnęła tylko Mariusza Kamińskiego. Były szef CBA, jego zastępca Maciej Wąsik i dwóch funkcjonariuszy zostało skazanych na karę więzienia oraz zakaz obejmowania stanowisk publicznych za tzw. aferę gruntową, którą spreparowano, by zniszczyć Andrzeja Leppera. To był wyrok w pierwszej instancji, zapadł w 2015 roku, a chwilę później Andrzej Duda wygrał wybory prezydenckie i natychmiast całą czwórkę ułaskawił.
Dlaczego nie było rozliczeń?
PO pozwoliła PiS-owi na całkowitą bezkarność. Brak kary za winę skutkuje zazwyczaj jeszcze bardziej bezwzględną recydywą i to właśnie obserwujemy od 2015 roku, już bez żadnych hamulców czy białych rękawiczek. Nic dziwnego, że część wyborców, przerażona bezprecedensowym w historii III RP niszczeniem państwa, ustroju i praworządności, liczy, że tym razem agresorom się nie upiecze.
A fotografie z roześmianym posłem Neumannem w towarzystwie Łukasza Szumowskiego działają nań jak płachta na byka. Tusk to rozumie i stąd obiecuje, że rozliczenia będą.
Oczywiście, natychmiast pojawia się pytanie, dlaczego ich nie było w 2007 roku, a odpowiedzi są co najmniej dwie. Jedna, którą słyszałam od polityków PO, że Tusk chciał postawić na normalność i święty spokój po dwóch latach awanturniczej polityki PiS-u. I dlatego nie chciał wsadzać swych poprzedników do więzień. I druga, o którą Platforma jest podejrzewana. Że była to świadoma ochrona PiS, bo utrzymywanie PiS-u przy życiu po prostu się politycznie Platformie opłacało.
Sam Tusk tłumaczył to ostatnio tak: „To, czy ktoś popełnił przestępstwo, badały niezależne sądy, prokuratura, policja (…) jako demokratyczna partia w państwie prawa, nie mogliśmy i nie chcieliśmy naciskać na niezależne instytucje”. Ale zostawmy dawne czasy i wróćmy do obecnych.
O tym, że trzeba będzie PiS rozliczyć, słyszmy właściwie od ataku na Trybunał Konstytucyjny. To rytualne okrzyki bojowe i raczej niewiele z nich będzie, poza echem. Dlaczego? Z wielu powodów. Po pierwsze, każda kolejna władza nie będzie chciała wzniecać rewolucyjnych nastrojów, podsycać pragnienia rewanżu, zemsty, odwetu. Uzna to za szkodliwe, pogłębiające podziały społeczne, wykluczające ze wspólnoty narodowej wyborców PiS-u, którzy przecież próbę pociągnięcia Kaczyńskiego do odpowiedzialności odbiorą osobiście.
Po drugie, przed nową władzą stanie karkołomne zadanie: przywrócenia państwa prawa, pochłonie ono mnóstwo czasu i energii, może ich nie starczyć na nic innego. A przy tym państwowa kasa będzie świecić pustkami, nie wiadomo też, w jakiej kondycji będzie wówczas gospodarka i portfele ludzi.
Po trzecie, będzie się musiała mierzyć z ograniczeniami prawnymi. By postawić Kaczyńskiego przed Trybunałem Stanu, potrzebna będzie większość dwóch trzecich głosów w Sejmie, będzie taka? Do roboty mogłaby się wziąć prokuratura, tyle że najpierw trzeba ją będzie odpolitycznić, tego też się nie zrobi z wtorku na środę. Jeśli nawet sprawy trafią do sądów, to będą się ciągnąć latami, aż wszyscy zapomną o co w nich szło. Dlatego, jeśli rozmawia się z politykami opozycji, to rzadko kiedy słyszy się o „rozliczeniach”.
Może być i tak, że PiS przegra, po czym spokojnie rozsiądzie się w ławach opozycji, zajmując się punktowaniem rządzących na codziennych konferencjach prasowych. To wizja dla wielu – autentycznie przejętych skalą bezprawia, bezwstydu i niegodziwości popełnianych przez PiS – straszna i bolesna, bo skutkująca i brakiem poczucia sprawiedliwości, i dalszą demoralizacją polityczną. Jak ostatecznie będzie, tego nie wiem. Ale z pewnością to jedno z największych wyzwań, jakie stanie przed nową większością parlamentarną, jeśli będzie chciała nie tylko pokonać zło, ale także je ukarać.