Już wydawało się, że Jarosław Kaczyński skutecznie odszedł od wizerunku "zafiksowanego" na katastrofie smoleńskiej polityka. Aż tu nagle jeden artykuł i cały mozolnie budowany PR, wraz ze słowami o morderstwie i zbrodni, rozpadł się na kawałki. Skąd my to znamy… Historia dowodzi, że prezes Kaczyński jest mistrzem rujnowania własnych wizerunkowych przemian.
"Zamordowanie 96 osób, w tym prezydenta RP i innych wybitnych przedstawicieli życia publicznego to niesłychana zbrodnia i każdy, kto choćby tylko poprzez matactwo lub poplecznictwo miałby cokolwiek z nią wspólnego, musi ponieść tego konsekwencje" – mówił prezes PiS Jarosław Kaczyński, siedząc obok Antoniego Macierewicza, na sali, na której potem ojciec nawigatora prezydenckiego tupolewa nazwał polski rząd ruskim pachołkiem. Tak było wczoraj.
Bez Macierewicza i z Macierewiczem
Znamienne, że jeszcze kilka miesięcy temu prezes Kaczyński występował na posiedzeniu "smoleńskiej komisji" Macierewicza" jedynie w roli gościa. Nie zabierał głosu, a chwilę wcześniej wraz z ekspertami ekonomicznymi PiS zapowiedział gospodarczą ofensywę.
Kaczyńskiemu długo udawało się skutecznie podtrzymywać ekspercki wizerunek. Była łagodniejsza retoryka, debaty z udziałem ekspertów, nowy kandydat na premiera i… pierwsze miejsce w sondażach. Tyle, że to wszystko tylko do wtorku 30 października i artykułu o trotylu na wraku prezydenckiego samolotu.
– Być może cała ta operacja miała na celu sprowokowanie takich słów. (…) Media i sondaże wynoszą PiS, więc być może chodzi o ponowne zbudowanie równowagi i ściągnięcie w dół Kaczyńskiego – stwierdziła w RMF FM prof. Jadwiga Staniszkis. Do takiej tezy, która zakłada "wpuszczenie w kanał" prezesa Kaczyńskiego, przychyla się część komentatorów. Ale czy pamiętają, z jaką łatwością prezes sam siebie przy różnych okazjach "wpuszczał w kanał"?
Wolty prezesa
Popisowy "samobój" Jarosława Kaczyńskiego to rzecz jasna zmiana wizerunku po kampanii prezydenckiej z 2010 roku. Najpierw był wyciszony, spokojny, gotowy do porozumienia ponad podziałami, apelujący do "przyjaciół Rosjan". Po przegranych wyborach eksplodował pretensjami do własnych współpracowników i smoleńską retoryką.
Zdaniem Pawła Poncyljusza, który był jednym z liderów jego kampanii, Kaczyński tą zmianą koncertowo zmarnował szansę na zwycięstwo w wyborach parlamentarnych. – Wielu ludzi umiarkowanych, takich jak ja, przekonało się wtedy, że Jarosław może być tylko jeden. Nawet jeśli jest w stanie na chwilę schować emocje, w pewnym momencie wybucha. Teraz mamy do czynienia z taką samą sytuacją – mówi Poncyljusz w rozmowie z naTemat.
Do wyborczej porażki z października ubiegłego roku przyczynił się też kolejny "samobój", czyli spekulacje Kaczyńskiego dotyczące powiązań kanclerz Angeli Merkel ze służbami specjalnymi Stasi. Prezes w jednym z rozdziałów swojej książki "Polska naszych marzeń" zasugerował, że kanclerstwo Merkel "nie było wynikiem czystego zbiegu okoliczności", co wywołało burzę nie tylko w polskich mediach. To wszystko w sytuacji, kiedy PiS po raz kolejny z powodzeniem prezentowało ekspercką twarz.
Kolejny przykład - Euro 2012 i polityczny pokój, jaki Kaczyński zapowiedział na czas tych rozgrywek. Jeszcze mistrzostwa dobrze się nie skończyły, a szef PiS ogłosił, że zamiast skok cywilizacyjny przyniosły "całkowitą klęskę". Jego słowa znów były wodą na młyn dla PO.
"Kaczyński jest nałogowcem"
Co sprawia, że Jarosławowi Kaczyńskiemu tak łatwo jest zniszczyć swój skuteczny wizerunek? – On walczy sam ze sobą. To jest tak jak z nałogami, jak ze skłonnością do alkoholu, której nie da się w pełni wyleczyć. Nawet pacjent, który od kilku miesięcy pozostaje czysty, jest narażony, by zsunąć się w nałóg. Takim nałogiem dla Jarosława Kaczyńskiego jest podkręcanie negatywnych emocji. On to kryje głęboko w sobie i wystarczy, że zdarzy się jeden drobny pretekst... – mówi naTemat dr Wojciech Jabłoński, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
Paweł Poncyljusz jest zdania, że to poczucie krzywdy spowodowane katastrofą smoleńską sprawia, że w pewnych sytuacjach Kaczyński nie potrafi powstrzymać emocjonalnej reakcji. – Tak, on może powściągnąć swoją opinię. Ale gdy zdarzają się takie przypadki jak ten wczoraj, uznaje, że ma prawo głośno wykrzyczeć swoją krzywdę – zaznacza były poseł.
Jak twierdzi, może być sporo prawdy w hipotezie Staniszkis o sprowokowaniu prezesa PiS. Tyle że prowokatorem mieliby być nie polityczni przeciwnicy, ale otoczenie Kaczyńskiego. – Został wpuszczony w kanał przez ludzi, z którymi ściśle współpracuje. Przyszli i powiedzieli: "Jarek, są już twarde dowody na zamach". Stąd ta reakcja – dodaje Poncyljusz.
Dziwi mnie, że opinia publiczna po raz kolejny dała się nabrać na wizerunek Jarosława łagodnego, który był wykorzystany i zbrukany podczas kampanii prezydenckiej. Niewykluczone, że przy okazji najbliższych wyborów do tej strategii wróci, bo pamięć ludzka jest krótka.