Analiza sondaży ma jakikolwiek sens tylko wówczas, gdy jest elementem całościowego działania. Należy patrzeć nie tylko na słupki, ale analizowane dane odnosić do struktury społecznej, przemian demograficznych, stanu gospodarki, a także trwałych czynników o podłożu historycznym – mówi #TYLKONATEMAT prof. Rafał Chwedoruk.
W rozmowie z naTemat.pl profesor Uniwersytetu Warszawskiego i wykładowca Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych tej uczelni komentuje najnowsze badania poparcia dla partii politycznych i ocenia, czy w bliskiej przyszłości możliwa jest istotna zmiana trendów.
Rafał Chwedoruk:W porównaniu z wieloma innymi państwami europejskimi staliśmy się przerażająco nudni... Na scenie politycznej ciągle mamy tę samą sytuację, a ewentualne zmiany są niewielkie. To właśnie widzimy w kilku ostatnich sondażach, które naprawdę nie wnoszą wiele w kontekście kolejnych wyborów parlamentarnych.
Emocjonować można się co najwyżej przepływami pomiędzy różnymi ugrupowaniami opozycyjnymi, ale także to zjawisko jest bardzo ograniczone. O rządzącym Prawie i Sprawiedliwości dowiadujemy się tylko tyle, że utrwaliło poparcie mniej więcej na poziomie tego, które osiągnęło w wyborach z 2015 roku.
Można więc przyjąć, że gdyby wybory odbywały się w najbliższym czasie, a opozycja startowała w nich w aktualnej formule, to PiS wygrałoby tylko w tym sensie, iż partia Jarosława Kaczyńskiego miałaby najlepszy wynik. Żeby uzyskać większość w Sejmie musiałaby jednak liczyć na zbiegi okoliczności podobne do tych z 2015 roku.
Przypomnijmy, że wówczas wiele głosów zostało "zmarnowanych", gdyż Zjednoczona Lewica nie przekroczyła 8-proc. progu wyborczego dla koalicji. A debiutująca na scenie Nowoczesna odebrała znaczną cześć elektoratu Platformie Obywatelskiej, czyli osłabiony został najsilniejszy konkurent PiS. Sześć lat temu to wszystko mocno premiowało Zjednoczoną Prawicę, która z nieco ponad 37,5 proc. głosów mogła liczyć na samodzielną większość w Sejmie.
Gdyby teraz wszystkie główne partie wzięły udział w podziale mandatów, trudno byłoby liczyć na powtórzenie takiego sukcesu. Dlatego też dla polityków PiS te najnowsze sondaże są słodko-gorzkie.
Szczególnie, że na horyzoncie nie widać za bardzo mechanizmu, który miałby poważniej napędzać poparcie dla partii rządzącej. Pewnym pocieszeniem dla jej kierownictwa może być tylko fakt, że "efekt Tuska" zadziałał w tym sensie, iż Platforma przetrwała, odzyskała poparcie i jest wyraźnym liderem opozycji, ale w skali makro jego powrót wiele nie zmienił.
Roman Giertych pod adresem rządzących i części sondażowni wysuwa poważne oskarżenia – twierdzi, że "PiS oszukuje sondaże". Czy to możliwe?
Jako społeczeństwo jesteśmy bardzo nieufni nawet wobec instytucji publicznych, nic więc dziwnego, że nie wierzymy jakimś sondażom. Do tego na przestrzeni ostatnich lat mieliśmy kilka dziwacznych przypadków sondażowych rozbieżności, choć chyba w żadnej z tych historii akurat PiS nie było "głównym podejrzanym".
Przed snuciem teorii spiskowych trzeba jednak przypomnieć sobie, że analiza sondaży ma jakikolwiek sens tylko wówczas, gdy jest elementem całościowego działania. Należy patrzeć nie tylko na słupki, ale analizowane dane odnosić do struktury społecznej, przemian demograficznych, stanu gospodarki, a także trwałych czynników o podłożu historycznym.
W ten sposób można uzyskać na przykład wiedzę o tym, gdzie jest granica możliwości wyborczych poszczególnych ugrupowań.
Były wicepremier w swoich zarzutach sugerował, że władzy opłaca się "oszukiwać sondaże", gdyż nie tyle opisują one polityczną rzeczywistość, co ją kształtują...
Pamiętajmy, że tak naprawdę większość obywateli sondażami przejmuje się głównie w trakcie kampanii wyborczej. Jednak i wówczas siła takich badań nie jest przesadnie wielka.
Jeśli był jakiś sondaż, który doprowadził do rzeczywistej zmiany w polityce, to była nim opublikowana już po ogłoszeniu ciszy "prognoza wyborcza", która prawdopodobnie doprowadziła do tego, że w 1997 roku Unia Pracy nie weszła do Sejmu. Nie przypominam sobie, żeby poza tą historią jakiś sondaż sam w sobie mocniej ukształtował polityczną rzeczywistość.
Tak naprawdę wszelkiego rodzaju dane sondażowe są jednak bardzo ważne dla kierownictw partii. Często przydają się także pojedynczym posłom, którzy od jakiegoś momentu każdej kadencji rozważają, jak wywalczyć reelekcję lub znaleźć inne zajęcie.
Oczywiście podejrzenia, że ktoś "oszukuje sondaże" mnie nie dziwią po tych wszystkich latach konfliktu, w którym emocje górują nad rozumem... Chociaż ta głęboka polaryzacja na każdej możliwej płaszczyźnie ma właśnie taką zaletę, że wszyscy wszystkim patrzą na ręce. A to oznacza, iż wszelkie nadużycia raczej szybko wyszłyby na jaw.
Jakich zmian w sondażach należy spodziewać się w najbliższych miesiącach?
Podziały są tak utrwalone, że raczej nic wielkiego nie będzie się działo. Szczególnie jeśli mowa o sytuacji obozu rządzącego. Choć musi on się liczyć z dwoma poważnymi wyzwaniami. Po pierwsze, z całą pewnością zagrożeniem dla wysokiego poparcia będą echa kryzysu energetycznego, wynikającego ze spekulacji na rynkach globalnych, co uderza w całą Europę.
Po drugie, wiele zależy od kierunku i siły wiatrów wiejących w polityce międzynarodowej w związku ze zmianą administracji w USA i ostatecznym kształtowaniem się nowej polityki Białego Domu.
A co może być najskuteczniejszym narzędziem do zmiany trendów w polityce krajowej – kryzys migracyjny, szalejąca drożyzna, obawy o polexit czy może jeszcze coś innego?
Wygląda na to, że kryzys migracyjny już odegrał swoją istotną rolę. W naprawdę skomplikowanym dla PiS momencie to pomogło podtrzymać notowania partii rządzącej. Sądzę nawet, że odrobinę je poprawiło, ale polityczna siła sytuacji na granicy powoli będzie się wyczerpywała – wszakże nie jest to zjawisko tej skali, co wydarzenia z 2015 roku.
A jeśli kryzys w gospodarce utrwali się i znajdzie silne przełożenie na codzienne życie Polaków, to od początku przyszłego roku możemy obserwować pewien odpływ wyborców PiS. Jednak nie zasilą oni elektoratów innych ugrupowań, a raczej zdecydują się na absencję wyborczą.
Co więc musiałoby się wydarzyć, aby ktoś z opozycji skruszył trochę betonowego elektoratu PiS i ten urobek zgarnął dla siebie?
Jeśli chodzi o żelazny rdzeń tej betonowej konstrukcji, to nikt nie ma szans, aby do niego dotrzeć. Mówimy tu o elektoracie, który głosował na PiS nawet wówczas, gdy to partia Jarosława Kaczyńskiego była w opozycji i nikt nie miał pewności, że zdobędzie władzę.
Na przejęcie od PiS wyborców wahających się dzisiejsza opozycja również nie ma wielkich szans. A to dlatego, że jednym z największych błędów konkurentów obozu rządzącego – który popełniono pod wpływem głównego nurtu własnego elektoratu i narracji części mediów – jest podkreślenie klasowego wymiaru konfliktu politycznego w Polsce.
Właściwie cała opozycja stała się reprezentacją klasy średniej, przede wszystkim tej wielkomiejskiej. Zatem poza tymi obszarami zawsze silny będzie PiS.
Oczywiście opozycja ma szansę wygrywać wybory, ale tylko wówczas, gdy ekipa z Nowogrodzkiej akurat będzie osłabiona. Aktualnie najbardziej opłaca się więc gra na zniechęcanie części elektoratu PiS w sprawie pójścia do urn.
Skoro żadna z działających dziś partii nie jest w stanie walczyć z PiS o tego samego wyborcę, to może jednak jest miejsce na zupełnie nowy projekt?
W ustabilizowanym systemie partyjnym pojawienie się nowej formacji – która nie będzie po prostu efektem rozpadu jednej z głównych sił – jest bardzo trudne. Pokazuje to najdobitniej casus węgierski. Kolejne nowe ugrupowania opozycyjne tam kompletnie niczego nie wnosiły. Próbowały jedynie żerować na elektoracie potężnej niegdyś Partii Socjalistycznej.
Próba stworzenia w Polsce jeszcze jednej siły, która miałaby podkradać wyborców Prawu i Sprawiedliwości jest czymś, co można sobie wyobrazić. Ba, łatwo można wskazać głównych kandydatów do tego zadania… Problem polega na tym, że taki projekt będzie obarczony potężnym ryzykiem. Gdyby nowa partia "odbiła" trochę głosów, ale nie przekroczyła 5-proc. progu wyborczego, de facto premiowałoby to PiS przy przeliczaniu wyników na mandaty.
Z punktu widzenia liderów opozycji o wiele bardziej racjonalne są więc rozważania nad tym, w jaki sposób ułożyć relacje między poszczególnymi partiami. Gdyby bowiem poparcie dla ekipy rządzącej na stałe opadło do poziomu poniżej 35 proc., to wspomnienie wyniku Koalicji Europejskiej z wyborów do PE sugerowałoby, że jedna konkurencyjna wobec PiS lista może mieć szansę na sukces.
Jeśli jednak poparcie dla PiS miałoby pozostać na aktualnym poziomie, albo nawet nieco wzrosnąć, to ciekawszą taktyką zdaje się formuła rozproszonego startu i mobilizowanie tych wyborców, którzy niekoniecznie byliby zainteresowani oddaniem głosu na jeden wielki blok opozycyjny.