Z perspektywy Warszawy udało im się dokonać czegoś niemożliwego. Na pół roku przed wyborami parlamentarnymi mają już wspólnego kandydata na premiera, a za sobą miesiące wspólnych rozmów, prawybory – pierwsze tego typu w Europie Środkowej – i jasno określony cel: pokonać Viktora Orbána. Sześć różnych partii dokonało niemal cudu, o którym dziś w Polsce można tylko marzyć. Jak to zrobili? – Motywacja była bardzo silna – słyszymy na Węgrzech.
Przez całe lata po dojściu Fideszu do władzy w 2010 roku, z Węgier dochodził przekaz, jak bardzo rozbita jest węgierska opozycja, jak potwornie jest słaba i podzielona, jak nie potrafi ze sobą rozmawiać, a co dopiero mówić o wystawianiu jakichkolwiek wspólnych kandydatów. Było jeszcze gorzej niż w Polsce, bo różnice pomiędzy poszczególnymi partiami były większe.
– Fidesz jest lepiej zorganizowany, ma media, sponsorów. Mocno pracuje, by zwiększyć rywalizację między skrajnie prawicowym Jobbikiem a lewicą i siłami liberalnymi – wtórowali inni znajomi Węgrzy.
I nagle wstrząs. Tamta podzielona przez lata opozycja dokonała czegoś, co dziś może wzbudzać i podziw i zazdrość wśród zwolenników zjednoczenia opozycji nad Wisłą.
Opozycja na Węgrzech się jednoczy
Nagle sześć partii postanowiło iść razem do wyborów. Węgierska Partia Socjalistyczna (MSZP), Jobbik, ekologiczna Polityka Może Być Inna, liberalne Momentum, Koalicja Demokratyczna (KD) i liberalno-ekologiczny Dialog swój zamiar przedstawiły w grudniu ubiegłego roku, ale teraz zorganizowały prawybory i na pół roku przed wyborami parlamentarnymi 2022 ogłosiły światu, że mają wspólnego kandydata na premiera.
To tak jakby u nas wspólnego kandydata wybrały dziś PO, Lewica, Zieloni, Polska 2050, a może i Konfederacja, gdyby przeszła metamorfozę, jak skrajnie prawicowy kiedyś Jobbik. Gdyby zjednoczył się Tusk, Czarzasty, Biedroń, Hołownia i inni. I gdyby postawili na prezydenta któregoś z polskich miast, niekoniecznie tych największych – albo wręcz na burmistrza małego miasta – niezwiązanego z żadną partią, uważanego za outsidera i – co ciekawe – konserwatywnego.
Przypomnijmy, prawybory węgierskiej opozycji wygrał Péter Márki-Zay, konserwatywny burmistrz liczącego niespełna 47-tysięcy mieszkańców Hódmezővásárhely na południowym-wschodzie kraju. Katolik, ojciec siódemki dzieci, który wiele lat spędził w USA, poza Węgrami mało znany wcześniej lokalny polityk. Ale co ważne – człowiek, który w 2018 roku odbił bastion partii Orbana z rąk Fideszu.
Jego zwycięstwo było wielkim zaskoczeniem, ale 49-letni Márki-Zay szybko dał przeciwnikom Fideszu nadzieję. Zaraz po ogłoszeniu wyników zapowiedział wspólny, "opozycyjny, program nowoczesnych i dynamicznych Węgier".
– Tylko razem możemy wygrać! Nikt nie może złamać jedności opozycji! To była bitwa, ale musimy wygrać też wojnę – przemawiał do wiwatujących tłumów.
Mówił, że teraz trzeba zostawić za sobą spory i złapać się za ręce. A zadaniem opozycji jest teraz przekonać osoby niezdecydowane i rozczarowanych wyborców Fideszu. Analitycy dają mu duże szanse. Wskazują, że jako konserwatywny polityk może przyciągnąć ludzi, którzy niekoniecznie utożsamiają się z partiami liberalnymi. Ale jednocześnie zapowiadał, że chce Węgier, w których nikt nie będzie wykluczony.
– Márki-Zay jest chyba najlepszym z możliwych kandydatów. Pochodzi z prowincji, nie pochodzi z partii politycznej i jest prawicowej, a nie liberalnej czy socjalistycznej orientacji. Ma największe szanse sprawić Orbánowi ból – komentuje w rozmowie z naTemat prof. Bogdan Góralczyk z Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego, wielki znawca
Też byśmy tak chcieli? Oczywiście, nie da się zrobić kalki i przełożyć sytuacji w obu krajach 1:1. Oczywiście, podczas prawyborów nie było tak różowo, były tarcia i spory. Ale jak w ogóle Węgrzy tego dokonali? I może jest coś, z czego polska opozycja mogłaby skorzystać?
Węgrzy: Była silna motywacja
– Przede wszystkim sytuacja na Węgrzech jest znacznie gorsza niż w Polsce, więc istnieje naprawdę silna motywacja do połączenia sił przeciwko Orbánowi – mówi naTemat Gabor Horvath z dziennika "Nepszava". Podkreśla, że Fidesz wprowadził ordynację wyborczą, która nagradza największą partię i to ona miała duży wpływ na zjednoczenie.
– Ta ordynacja uniemożliwia pokonanie Fideszu przy braku totalnej współpracy wszystkich partii opozycyjnych. Jest to w zasadzie dwupartyjny system wyborczy w wielopartyjnym systemie politycznym. W związku z tym były bardzo silne, oddolne naciski na partie do połączenia sił – zaznacza.
Sami Węgrzy wskazują na różnice z naszym krajem. – Mamy Orbána już od 11 lat. Myślę, że każda z partii zdawała sobie sprawę, że to jest ich jedyny wybór. Że chodzi o wszystko albo o nic. Była silna motywacja do zjednoczenia. Już podczas poprzednich wyborów próbowali się zjednoczyć, ale nie zdołali i Fidesz znowu zdobył większość 2/3 parlamentu – mówi naTemat Viktória Serdült, dziennikarka węgierskiego dziennika tygodnika "HVG".
Ona również wymienia system wyborczy, który różni się od polskiego: – Opozycja nie miała wyboru również ze względu na zmiany w prawie wyborczym, które faworyzuje duże partie. To również był ważny czynnik, który wymusił konieczność współpracy. Granice map wyborczych zostały dostosowane tak, aby pomóc partii rządzącej. A zatem każdy, kto chce rzucić wyzwania Orbanowi, potrzebuje dużej wygranej. A to jest możliwe tylko wtedy, gdy partie współpracują ze sobą. Myślę, że partie opozycyjne zdały sobie z tego sprawę – zauważa.
Zastrzega tylko, że Jobbik ostatnio zbliżył się do centrum po rozłamie, w wyniku którego z partii odeszli skrajnie prawicowi politycy. – Nie powiedziałabym dziś, że wśród opozycji jest ktoś z prawicy. To raczej koalicja od skrajnej lewicy do centrum lub partii skłaniających się ku prawicy – uważa.
– Nie wiem, co działo się w tle, ale prawda jest taka, że prawdziwa walka nadchodzi dopiero teraz. Rozmowy koalicyjne mogą być bardzo trudne – dodaje.
Przełom po stronie węgierskiej opozycji
A jednak wszyscy pokazali, że potrafią schować do kieszeni ideologiczne różnice czy personalne animozje i postawić sobie jeden cel: pokonać Orbána. Coś, co w Polsce ciągle się nie udaje.
Tu, dla dobra sprawy, z wyścigu zrezygnował nawet burmistrz Budapesztu Gergely Karácsony, który wydawał się faworytem. – Postanowiłem zakończyć moją kampanię i wycofać się z kandydowania. Doszedłem do wniosku, że jeśli tego nie zrobię, Viktor Orbán pozostanie premierem – potrafił przyznać.
W prawyborach nie wybrano też lewicowej Klary Dobrev, żony byłego, socjalistycznego i skompromitowanego przed laty, premiera Ferenca Gyurcsányego. Postawiono na zupełnie nowe otwarcie.
– Po stronie opozycji nastąpił przełom. Węgry od ponad dekady nie widziały takich przejawów demokracji. Najpierw w grudniu ubiegłego roku sześć partii opozycyjnych podpisało wspólną deklarację programową. Potem przygotowały prawybory. Co więcej, przeprowadzono je w dwóch turach, co trwało ponad dwa miesiące, a cały proces ponad pół roku. A do wyborów w kwietniu przyszłego roku jeszcze jest sporo czasu. To niewątpliwie jest przełom. Ale, czy będzie to przełom polityczny, to jeszcze zobaczymy – komentuje w rozmowie z naTemat prof. Bogdan Góralczyk.
Jak dodaje, Węgrzy na to zjednoczenie potrzebowali 10 lat. – To dojrzewało stopniowo, powoli. Z chwilą, kiedy duże miasta, jak Budapeszt, znalazły się w rękach opozycyjnych, pojawiła się nutka nadziei – zauważa.
Pytam, czy wyobraża sobie coś takiego w Polsce. – Na tym etapie sobie nie wyobrażam – odpowiada. A jaką lekcję polska opozycja mogłaby wyciągnąć z węgierskiego scenariusza? – Złośliwie powiem, że jak będą się kłócić jeszcze 10 lat, to może do rozumu dojdą. To jest ta lekcja – mówi prof. Góralczyk.
Zauważa, że Węgrzy doszli do zjednoczenia przez matematykę. – Każdy podział rozpraszał głosy i powodował, że Fidesz za każdym razem – a zdarzyło się to trzy razy – zdobywał kwalifikowaną większość, pozwalającą na zmianę konstytucji, ustaw, całego prawodawstwa – wskazuje prof. Góralczyk.
Mówi też o niebywałej korupcji ze strony Fideszu, Viktora Orbána i jego otoczenia. A ten temat mocno pojawił się w kampanii Petera Márki-Zaya. – To niewątpliwie też miało wpływ. Poza tym jest już trochę zmęczenia materiałem. Orbán jest najdłużej panującym węgierskim premierem w dziejach, wcześniej był też premierem w latach 1998-2002. Dlatego uznano, że jedynym sposobem jest połączenie sił bez względu na wielkie różnice, bo przecież tam są i liberałowie, i Zieloni, i Jobbik – mówi.
Orbán i większość konstytucyjna
Prof. Góralczyk przypomina, że wielu obserwatorów uważało wcześniej, że w sposób demokratyczny systemu Orbána zmienić się nie da. Prawybory dają jednak pewną nadzieję, choć mogą pojawić się problemy, których w podobnej sytuacji w Polsce byśmy nie doświadczyli.
Orbán miał i ma większość konstytucyjną w parlamencie. I nieźle się zabezpieczył blisko 100 ustawami, które – jak tłumaczy nasz rozmówca – świadomie obudował wymogiem kwalifikowanej większości 2/3 parlamentu. – System orbanowski jest skonsolidowany, ma większość konstytucyjną i coś, z czym nie wiadomo, co zrobić, nawet gdyby opozycja wygrała. Nawet gdyby obecny kandydat wygrał z Orbánem, opozycja będzie silna i zabetonowana. W związku z tym w czasie prawyborów toczyła się zażarta debata, co zrobić w przypadku wygranej. Czy np. nie będzie konieczne natychmiastowe referendum konstytucyjne, które pozwoliłoby na zluzowanie tego systemu? Tu pojawiały się różne koncepcje na ten temat – zauważa.
Ale to temat na po wyborach. Najpierw trzeba je wygrać i dobrze się do nich przygotować. A to – jak widać i porównując do Polski – węgierska opozycja zaczęła wyjątkowo wcześnie.
Czy oni się tak do końca dogadali, to nie wiem. Żeby nie było takiej euforii w Polsce, to powiem, że Orban widząc, co się dzieje, nie reagował na prawybory. Na 23.10, na święto narodowe zapowiada marsz pokojowy. Podejrzewam, że może zwieźć z prowincji z pół miliona Węgrów, żeby pokazać, że i tak ma siłę. Ta rozgrywka jest jeszcze przed nami.