
Wymiana zdań – by nie powiedzieć: kłótnia – między profesorem Matczakiem i posłem Zandbergiem powinna uświadomić także, jak anachroniczne i absurdalne są obowiązujące regulacje rynku pracy.
REKLAMA
Krótkie wyjaśnienie lub przypomnienie: prof. Matczak stwierdził, że osiągnięcie sukcesu zawodowego wymaga niekiedy pracy po 16 godzin dziennie, do czego młodzi lewicowcy niekoniecznie są chętni i zdolni, na co Zandberg zareagował przypomnieniem i napomnieniem, że w Polsce obowiązuje 8-godzinny dzień pracy i wymaganie czy oczekiwanie świadczenia jej w innym wymiarze to łamanie prawa.
Czytaj także: Pracowałam po 16 h, bo uwierzyłam w "kult zapierd**u". Efekt? Nerwica, lęki i bezsenność
Polemika dalej potoczyła się poprzez konfrontację zarzutów o pochwałę lenistwa (Matczak do Zandberga) z oskarżeniami o wyzysk pracowników (Zandberg do Matczaka).
Sztywny, jednolity, regulowany według jednego modelu dzień i tydzień pracy to anachronizm z czasów XIX-wiecznej produkcji fabrycznej, znanej z „Ziemi obiecanej”, oraz wymyślonej na początku XX wieku taśmy produkcyjnej, przy której wszyscy ją obsługujący musieli stać w tym samym czasie i pracować w jednakowym tempie. To epoka, kiedy do popołudnia ulice miast i osad fabrycznych były opustoszałe, bo wszyscy wtedy przebywali w halach produkcyjnych.
Wraz ze spadającym i obecnie już mniejszościowym udziałem produkcji, a rosnącym znaczeniem i dominacją usług we współczesnej gospodarce, takie regulowanie czasu pracy traci sens, staje się nieadekwatne i dlatego często jest naruszane. Usługi, w których pracuje przeważająca większość współczesnych Polaków, świadczone są często w różnym czasie, w różnych okresach, z różną częstotliwością i intensywnością, w różnym wymiarze.
Wyrazem absurdu w systemie regulacji rynku pracy jest zakaz handlu w niedziele. Klienci chcą robić wtedy zakupy, właściciele chcą otwierać sklepy, są też chętni do pracy – zwłaszcza świadczący ją dorywczo, jak studenci czy emeryci, ale także pracownicy etatowi, pragnący dorobić – lecz pracować w niedziele nie wolno, bo zabrania pobożna prawica, mająca wsparcie socjalnej lewicy.
Czytaj także: Wiara nie usprawiedliwia bezeceństw w jej imię popełnianych
Ostatnio kontrowersje w środowisku nauczycielskim wywołuje resortowa propozycja zgody na podwyżki płac w zamian za zwiększenie pensum z 18 do 22 godzin. Związki zawodowe są przeciwne, bowiem w wielu szkołach zabrakłoby pełnego etatu dla dotychczasowych nauczycieli. Ale czy każdy musi i chce mieć pełny etat?
Ostatnio kontrowersje w środowisku nauczycielskim wywołuje resortowa propozycja zgody na podwyżki płac w zamian za zwiększenie pensum z 18 do 22 godzin. Związki zawodowe są przeciwne, bowiem w wielu szkołach zabrakłoby pełnego etatu dla dotychczasowych nauczycieli. Ale czy każdy musi i chce mieć pełny etat?
Jak słychać, jest ogromny problem z pozyskaniem chętnych do pracy w szkołach. Lecz gdyby wynagrodzenia były odpowiednio wysokie, zapewne znaleźliby się gotowi nauczać na 16/20 czy nawet 12/20 etatu (przyjmijmy 20 godz. lekcyjnych jako kompromis między 18 a 22).
Zwłaszcza że większość personelu nauczycielskiego to kobiety, którym łatwiej byłoby łączyć elastycznie dostosowane obowiązki zawodowe z domowymi (nie, to nie seksizm czy patriarchalizm, kobiety po prostu częściej zajmują się tymi drugimi niż mężczyźni). To jednak wielki problem, bo Karta Nauczyciela, wymiar urlopu wypoczynkowego, świadczenia socjalne, prawo do urlopu dla podratowania zdrowia i co tam jeszcze jest uzależnione od zatrudnienia etatowego (ściślej: pełnoetatowego).
Elastyczny, nienormowany, uzgadniany doraźnie czas pracy to dobre rozwiązanie dla osób pragnących dorobić lub niemogących pracować pełnoetatowo w sztywnych godzinach – jak matki wychowujące dzieci, studenci, emeryci, niepełnosprawni… Ale związkowcy i lewica takie umowy o elastyczne i doraźne świadczenie pracy okrzyknęli „śmieciówkami” i usiłują wszystkim narzucić taki sam, jednolity, sztywny system zatrudnienia, w godzinach od – do.
Czytaj także: "Nikomu nie można zabraniać pracy po 16 godzin". Chcesz coś osiągnąć, musisz zapi***alać?
Wymuszone przez pandemię przejście na tryb pracy zdalnej, niewymagającej siedzenia, stania lub wykonywania wspólnych czynności przez wszystkich pracowników w jednym miejscu w określonych godzinach (co i przed Covidem było nie tak częste), jeszcze bardziej ujawniło anachroniczność i nieadekwatność sztywnych regulacji.
Wymuszone przez pandemię przejście na tryb pracy zdalnej, niewymagającej siedzenia, stania lub wykonywania wspólnych czynności przez wszystkich pracowników w jednym miejscu w określonych godzinach (co i przed Covidem było nie tak częste), jeszcze bardziej ujawniło anachroniczność i nieadekwatność sztywnych regulacji.
Czy jeśli ktoś chce jednego dnia popracować więcej, aby w kolejny mieć więcej wolnego, albo indywidualnie dobierać czas i wymiar pracy do wykonywanego zadania, a pracodawca się zgadza, to należy mu tego zabronić? A jeżeli po prostu chce pracować więcej, bo lubi swoje zajęcie, pragnie więcej zarobić, albo marzy mu się awans? Też zakazać?
Swoistym uzupełnieniem wymiany opinii (czy kłótni) między profesorem Matczakiem i posłem Zandbergiem oraz wywołanej nią debaty w mediach stała się wypowiedź prezesa Kaczyńskiego, który osoby dużo zarabiające nazwał „cwaniakami”. Niejeden lewicowiec zapewne pomyślał: „ma rację”.