Cezary Gmyz został zwolniony z "Rzeczpospolitej". Ofiarami publikacji o trotylu na wraku Tupolewa są też: naczelny "Rz" Tomasz Wróblewski, jego zastępca Bartosz Marczuk oraz szef działu krajowego Mariusz Staniszewski. To kolejna sprawa, która dzieli: według niektórych "należało się im", inni ich bronią.
Wielu dziennikarzy, gdy tylko gruchnęła wiadomość o zwolnieniu Cezarego Gmyza, Tomasza Wróblewskiego, Bartosza Marczuka i Mariusza Staniszewskiego nie kryło swego oburzenia. Niektórzy, jak Stanisław Janecki, sugerowali wręcz, że ta decyzja została podjęta w kancelarii premiera, a nie w wydawnictwie.
"Rzeź w Rzepie"
Sam Cezary Gmyz przyznaje, że spodziewał się tej decyzji. Dodaje, że złożył rezygnację, która nie została przyjęta. Teraz został zwolniony dyscyplinarnie. Autor głośnej publikacji sugeruje ponadto, że dochodzenie w jego sprawie wcale nie wyglądało tak, jak to opisuje Presspublika. Swoje stanowiska stracili także redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" – Tomasz Wróblewski, jego zastępca Bartosz Marczuk oraz szef działu krajowego dziennika Mariusz Staniszewski. Łukasz Warzecha te doniesienia określił jako "rzeźnia w Rzepie". Dziennikarze piszą też o "czystce".
Zasłużona kara
Prof. Maciej Mrozowski, medioznawca z Uniwersytetu Warszawskiego tłumaczy, że publikując taki artykuł trzeba liczyć się z konsekwencjami. – To zrozumiałe w sytuacji, gdy ogłasza się wiadomość takiego kalibru. Nie może być tak, że w pracy dziennikarskiej nie liczą się zasady, dochodzi do nadużyć w imię sensacji – mówi. Zaznacza, że taki błąd powinno się przykładnie ukarać, by odbudować wiarygodność "Rzeczpospolitej". Tłumaczy, że przed publikacją z artykułem zapoznaje się więcej osób, a nie tylko sam autor. – Przecież ten tekst musiał być konsultowany z najwyższym kierownictwem dziennika – dodaje prof. Mrozowski.
– Prasa nie jest dobrem dziennikarzy. Oni są odpowiedzialni za swoje artykuły. Gdyby taka publikacja miała przejść bez echa, byłoby źle. Nie uważam, by te kary były zbyt drakońskie – zaznacza medioznawca. Dodaje, że bywały już takie przypadki, gdy zwalniano dziennikarzy za błędne informacje, lecz nie na taką skalę. – Z drugiej strony nikt do tej pory nie uderzył taką informacją. Myślę, że proporcje zostały zachowane – tłumaczy prof. Mrozowski.
Ciężki kaliber
Medioznawca dodaje, że sytuację w "Rzeczpospolitej" można porównać do tego, co działo się w tabloidzie Ruperta Murdocha. – Co prawda tam dochodziło do łamania prawa przez dziennikarzy, lecz zwolniono wszystkich i zamknięto "News of the World" – mówi. Zaznacza, że "Rz" nadużyła zaufania swoich czytelników i ciężko będzie je odbudować. – Ta publikacja będzie się za ciągnąć za "Rz" – mówi prof. Maciej Mrozowski.
Prof. Mrozowski tłumaczy, że środowisko mediów jest bardzo konkurencyjne, a każda gazeta ma masę wrogów, którzy będą chcieli jakoś ją pogrążyć. – Nie wiadomo, jak teraz będą grać politycy, zwłaszcza PiS-u. Winni publikacji o trotylu mają szansę na dołączenie do miłośników jedynej prawdy, lecz ceną jest zwolnienie z redakcji – mówi. Zaznacza, że w zależności od różnych gier politycznych oraz polityki innych mediów, wpadka z trotylem będzie odbijać się czkawką "Rzeczpospolitej" przez długie lata.
Cienki lód
Konrad Piasecki, dziennikarz RMF FM, sugeruje, że nie należy być pochopnym w wydawaniu wyroków na Cezarego Gmyza. – Trzeba znać kulisy tej sprawy. Jest bardzo
złożona – ocenia. Dodaje, że dziennikarz-reporter często stąpa po cienkim lodzie. – Jeśli był to błąd Cezarego Gmyza, bo przecież wyniki badań poznamy dopiero za pół roku, to błąd spektakularny. Lecz redakcja powinna ufać swoim pracownikom i bronić ich – mówi dziennikarz.
Piasecki zaznacza też, że Cezary Gmyz nie od wczoraj pisze artykuły i pracując nad publikacją o trotylu na wraku Tupolewa wiedział, na co się pisze. – Decyzje podejmowane pod wpływem emocji nie są najlepszym wyjściem z sytuacji. Nawet największy błąd nie zasługuje na takie traktowanie, zwłaszcza dziennikarza z tak długim stażem – mówi.
Konrad Piasecki zaznacza, że hipoteza o politycznych naciskach w tej sprawie nie jest prawdopodobna, bo Grzegorz Hajdarowicz nie ma powodów, by słuchać Donalda Tuska. – Bardzo bym nie chciał, by "Rzeczpospolita" straciła swoją wiarygodność. Na coraz bardziej ubożejącym rynku prasowym była wartościowym tytułem. Nie powinna zostać zrównana do poziomu nijakości – tłumaczy.
Kto jest winny?
Z kolei publicysta "Polityki" Jacek Żakowski, zwraca uwagę na inny, często pomijany aspekt całej sprawy: że Cezary Gmyz mógł napisać stonowany i ostrożny tekst, a to redakcja go wzmocniła. Zaznacza, że nad takim artykułem nie pracuje tylko jedna osoba. – Po to jest redakcja, by wspomóc dziennikarza, prowadzić go za rękę – ocenia nasz rozmówca.
Jacek Żakowski tłumaczy też, że być może zawiódł proces redakcyjny, jeśli jeden dziennikarz zdołał wywołać taką aferę. Przyznaje, że mamy zbyt mało wiadomości na ten temat, ale to dowodziłoby niesprawności redakcji. Żakowski, podobnie jak Piasecki, wątpi w polityczne naciski na Presspublikę. – Nie sądzę, by Donald Tusk wywierał presję. To raczej debata publiczna tę presję wywołała. Stało się coś bardzo złego – mówi.
Jacek Żakowski zaznacza też, że ta afera nie uderzy w polityczną tożsamość pisma, która z grubsza rzecz biorąc jest taka sama od lat. – Ucierpi wiarygodność "Rzepy". Ludzie muszą ufać danemu tytułowi, muszą mieć świadomość, że dziennikarze wiedzą o czym piszą – tłumaczy Jacek Żakowski. Zaznacza, że trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie: jak to się stało, że tekst został opublikowany w tej formie?
Wojna polsko-polska
Doniesienia o zwolnieniu dziennikarzy oficjalnie potwierdza "Rzeczpospolita". W swoim oświadczeniu (całość znajdziesz tutaj), Rada Nadzorcza oraz Prezes zarządu Grzegorz Hajdarowicz tłumaczą, że tekst o trotylu na wraku Tupolewa jest nierzetelny i źle udokumentowany. Wygląda na to, że informatorzy Cezarego Gmyza nie chcieli ryzykować i nie potwierdzili jego wersji przed zarządem Presspubliki, mimo obiecywanej ochrony ze strony wydawnictwa.
Ponadto zdaniem Rady Nadzorczej nawet jeśli doniesienia o trotylu okażą się prawdą, publikacja artykułu była "olbrzymim nadużyciem". Odpowiedzialnością wydawnictwo obciążyło Tomasza Wróblewskiego, Cezarego Gmyza, Bartosza Marczuka oraz Mariusza Staniszewskiego.
Generalna zasada: znanych autorów nie zwalniają dziś same gazety. Zwalniają po wniosku z Alej Ujazdowskich. Wiem coś o tym osobiście. CZYTAJ WIĘCEJ
Grzegorz Hajdarowicz
prezes Presspubliki
Tekst "Trotyl na wraku tupolewa" nie powinien się nigdy w takiej formie ukazać w "Rzeczpospolitej". Z przeprowadzonego przeze mnie i Radę Nadzorczą postępowania wyjaśniającego wynika, że nie był on w ogóle udokumentowany. Uzyskane przez dziennikarzy informacje o cząstkach wysokoenergetycznych powinny być przekazane rzetelnie, bez nadinterpretacji i uprzedzania wyników badań oraz analiz. Ogromnym nadużyciem był też tytuł artykułu. Jako wydawca oddzielam zawsze redakcję od biznesu, ale to, że nie wiedziałem, jak wyglądają kulisy powstawania tekstu nie zwalnia mnie z obowiązku odpowiedzialności za artykuły, które ukazują się w gazecie. Nieprzemyślane działania kilku osób znów wywołały wojnę polsko-polską. Za to wszystkich Czytelników przepraszam. Za błędne decyzje trzeba ponosić konsekwencje, stąd dymisje i zwolnienia dyscyplinarne redakcji. Od dzisiaj tak będzie zawsze. Zapewniam, że zrobię wszystko co możliwe, aby taka sytuacja się nigdy więcej nie powtórzyła. Aby to, co będziemy publikować w "Rzeczpospolitej" było zawsze wiarygodne, rzetelne, przemyślane i sprawdzone. Wiarygodność musi być naszą najwyższą wartością. CZYTAJ WIĘCEJ