Wciąż słyszymy donosy z kraju tulipanów. A to atakują Polaków za podbieranie Holendrom pracy, innym razem utrudniają imigrację. Antypolski portal Geerta Wildersa zanotował 170 skarg na Polaków dziennie. Czy Holendrzy naprawdę aż tak nas nienawidzą?
O antypolskiej polityce Holendrów mówi się nie od dziś. Interwencje nie tylko polskiego rządu, ale i Unii Europejskiej wywołał portal założony przez prawicową Partię Wolności, kierowaną przez Geerta Wildersa. Tam Holendrzy mogli składać skargi na Polaków. Do tego dochodzą pomysły tamtejszego rządu na zaostrzenie polityki dotyczącej imigrantów. Innym razem hakerzy dopuścili się ataków na polonijne portale w Holandii. Według niepotwierdzonych pogłosek atakujący sympatyzowali z ksenofobiczną Partią Wolności.
Antypolski portal ma już dziewięć miesięcy. "Dziennik Gazeta Prawna" podjął się analizy skarg na Polaków, które do tej pory napłynęły. Wynika z niej, że na zachowania naszych rodaków poskarżyło się 46 tysięcy Holendrów, co daje 170 donosów dziennie. Obywatelom kraju tulipanów najbardziej ma przeszkadzać podbieranie im pracy przez polskich imigrantów oraz nadużywanie przez nich ubezpieczeń socjalnych.
Czy Holendrzy naprawdę aż tak nas nienawidzą, a Polak nie ma czego szukać w tym kraju? O wzajemnych relacjach i zgrzytach na linii Polska-Holandia rozmawiamy z Anitą Ryng, byłą zastępczynią polskiego ambasadora w Holandii.
Portal Geerta Wildersa wciąż funkcjonuje. Powinniśmy się przejmować?
Anita Ryng: Mam wrażenie, że ten temat już umarł. Portal powstał w lutym tego roku, ale funkcjonował głównie w mediach. Pod koniec kwietnia zmienił się w Holandii rząd. Geert Wilders i jego Partia Wolności odpuścili. Swoje ataki skierowali w inną stronę - na Unię Europejską. Dał spokój Polakom.
Wildersa denerwowali tylko Polacy? Na portalu wspomina się też o Bulgarach i Rumunach.
Geert Wilders tak jak holenderskie tabloidy wrzucił wszystko do jednego worka. "Polak" to dla nich zbiorcze pojęcie charakteryzujące mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej, a dokładniej tych "nowych" członków Unii Europejskiej. Tak się złożyło, że my jesteśmy najliczniejszą grupą spośród tych krajów. Politykowi chodziło raczej o zbiorcze piętnowanie. Warto dodać, że żona Geerta Wildersa jest Węgierką, więc ta "nienawiść" do mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej nie taka oczywista. Po prostu politycznie sobie wykalkulował, że trzeba uderzyć w tę stronę.
Czy Holendrzy nas nie lubią?
To nieprawda. Taki pogląd funkcjonuje tylko w mediach, które w dużym uproszczeniu i wyrywkowo przekazywały informacje o działalności np. portalu WIldersa. My oburzamy się, gdy wizerunek Polaka-złodzieja-pijaka jest za granicą upraszczany i przez to fałszywy. Tu mamy do czynienia z podobną sytuacją.
Nie można powiedzieć, że Holendrzy nas nie lubią. Tuż po starcie portalu Wildersa polska ambasada w Hadze została wręcz zalana mailami od zwykłych Holendrów, którzy przepraszali za portal. To był taki oddolny ruch. Mówienie o wzajemnej nienawiści tych narodów jest nie na miejscu. Można co najwyżej stwierdzić, że niektórzy Holendrzy nie lubią niektórych Polaków.
Ilu Polaków jest w Holandii?
Jesteśmy sporą grupą. Według różnych szacunków od około 90 tysięcy do stu kilkudziesięciu tysięcy. Trudno podać dokładną liczbę, gdyż imigranci często nie rejestrują się wyjeżdżając do Holandii, lub pracują sezonowo.
Nie czuje się presji społecznej w Holandii? Polak nie jest piętnowany idąc ulicą?
Oczywiście, że nie. Pracowałam w polskiej ambasadzie w Hadze przez 7 lat i ani razu nie uderzyło mnie takie wrażenie. W Holandii nie ma antypolskich nastrojów. Ale my, Polacy, też święci nie jesteśmy.
Właśnie. Czym im się narażamy?
Zdarzają się sytuacje, gdy Polacy dają pretekst Holendrom do odczuwania niechęci. Dla przykładu: rosnąca liczba przestępstw, których sprawcami są polscy imigranci. Albo polski kierowca prowadząc pod wpływem alkoholu wjechał w dom Holendra. Trzeba samemu uderzyć się w pierś. Lecz to nie są sytuacje zdarzające się na porządku dziennym. Holendrzy to bardzo dobrze zorganizowane i uporządkowane społeczeństwo. Oczywistym jest, że źle patrzą na wszelkie zachowania, które się w ten schemat nie wpisują. Ale to normalne, zdarza się w każdym kraju, bo każdy naród ma swoją specyfikę.
O Polakach raczej nie można powiedzieć, że są zorganizowani i uporządkowani.
Zgadza się, lecz nie uogólniajmy. Wystarczy spojrzeć na fakty i liczby.
Które mówią, że…?
Że tak naprawdę te obawy rzekomo wszystkich Holendrów cytowane przez polskie media nie są uzasadnione.
Najbardziej bolało ich nadużywanie świadczeń socjalnych przez Polaków.
Tak. Jako ambasada poprosiliśmy władze holenderskie o dokładne dane. Okazało się, że Polacy nadużywający świadczeń to margines. Około 2 tysięcy osób rocznie. Nie mówię tu o bezrobotnych, którzy dwa lata przepracowali w kraju i stracili pracę. Im
należy się świadczenie. Przypominam, że polskich imigrantów w Holandii jest przeszło 100 tysięcy. Trzeba jednak przyznać, że ta liczba "leniwych" Polaków rośnie, co zaalarmowało holenderskie władze.
Innym zarzutem tych niechętnych Holendrów były rosnące szeregi bezrobotnych za sprawą między innymi Polaków. To również okazało się uogólnieniem. Tam jest bardzo niski poziom bezrobocia na poziomie około 5 proc. Kolejny zarzut - bezdomni Polacy, którzy śpią na ulicach i dworcach dużych miast. Okazuje się, że taki problem również istnieje, lecz jako margines. Statystycznie w dużym ośrodku miejskim jest 20 bezdomnych Polaków. W obliczu tych wszystkich doniesień parlament holenderski sporządził duży raport analizujący skutki imigracji dla kraju. Jedna z konkluzji tego dokumentu głosiła: nie ma zjawiska, że Polacy nadużywają świadczeń czy zwiększają bezrobocie.
Kiedy zaczęło się mówić o tej niechęci Holendrów do Polaków?
Na początku 2011 roku. Wynikło to z tego, że końcem 2010 roku zmienił się w Holandii rząd. Nowa władza postanowiła wprowadzić ostrzejszą politykę imigracyjną. Uporządkować ją. Niektóre postulaty były niekorzystne dla imigrantów, nie tylko Polaków. Ale były też takie, które należy uznać za plus. Na przykład władza chciała zrobić porządek z organizacjami pracy tymczasowej, które często wykorzystywały imigrantów każąc im pracować w skrajnie niekomfortowych warunkach, za marne wynagrodzenie. Media podłapały temat i wyszedł z tego obraz kraju, w którym Polacy są prześladowani.
A co z zabieraniem pracy Holendrom przez Polaków? To nie byłaby pierwsza nacja, która ma do nas o to żal.
W tym przypadku również sprawa nie jest taka prosta. Większość, nie tylko polskich, imigrantów wykonuje prace, których Holendrzy nie chcą robić. Rolnictwo, ogrodnictwo to sektory niemal wyłącznie zdominowane przez przyjeżdżających w poszukiwaniu lepszych zarobków. Nie ukrywajmy, to ciężka praca, ale nie niewolnicza. Kilkanaście godzin w szklarni za minimalną krajową wypłatę. Holendrowi nie chce się pracować fizycznie wkładając w to duży wysiłek za niską zapłatę. Są trochę rozpieszczeni.
Pojawia się jednak problem wykorzystywanych Polaków.
Tak. To prawda. Nie mówię, że Holandia jest rajem. Zdarzają się takie przypadki, jak wszędzie zresztą. Często też część winy leży po stronie samych imigrantów, którzy wyjeżdżają bez planu, w ciemno, podpisują dokumenty, których nie rozumieją, bo są sporządzone w języku holenderskim. Czasem pakują się w takie problemy na własne życzenie.
Opłaca się tam jechać?
Wydaje mi się, że tak. Często ta waśń narodów jest wyolbrzymiana. Mieszkałam tam przez lata. Widziałam, jak żyją i funkcjonują ludzie. Lepiej ostudzać temperamenty, niż kreować fikcyjne konflikty. Imigranci ściągają do Holandii swoje rodziny, ustatkowali się. Holendrom na rękę jest praca imigrantów, płyną z tego obopólne korzyści. Rzeczywiście w dużych miastach jak Haga czy Rotterdam trudniej jest imigrantom znaleźć pracę.
Lecz jest też południe kraju, mniej zurbanizowane. Tamtejsze gminy przyjęły strategię przyciągania do siebie Polaków. Zachęcają ich do osiedlania, budują osiedla, zapewniają korzystne warunki mieszkaniowe. Chcą odmłodzić swoje starzejące się lokalne społeczności. Ci Holendrzy mówią, że jedynym problemem z Polakami jest to, że mogłoby ich zabraknąć.