Gdybym nie wiedziała, że "W lesie dziś nie zaśnie nikt II" już we wcześniejszych założeniach miało być dokładnie takim filmem, jakim jest, musiałabym pochwalić twórców za słuchanie widzów – po raczej chłodno przyjętej pierwszej części, oskarżanej o przewidywalność i nudę, w drugiej części odpięto wrotki i poprowadzono film w zupełnie szalone rejony.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.
Napisz do mnie:
maja.mikolajczyk@natemat.pl
"W lesie dziś nie zaśnie nikt II" to drugi slasher Bartosza M. Kowalskiego, zrealizowany dla Netflixa.
W filmie ponownie pojawia się Julia Wieniawa, a do obsady dołączyli m.in.: Zofia Wichłacz, Andrzej Grabowski oraz Mateusz Więcławek.
Autorem muzyki do filmu ponownie był Jimek (Radzimir Dębski).
Poprawny slasher
Slasher to podgatunek horroru, którym oryginalnie rządziły bardzo ścisłe zasady. Taka konwencja początkowo bardzo odpowiadała widzom, jednak z czasem twórcy zrozumieli, że muszą zacząć łamać wyznaczone przez "Halloween" Johna Carpentera reguły gry, by nie stracić publiczności.
W tym kontekście słowem, które ciśnie się na usta, gdy myślę o ubiegłorocznym slasherze Bartosza M. Kowalskiego jest właśnie "poprawny". Tylko że "poprawny slasher" mógł przejść mniej więcej do połowy lat 90., bo już wtedy (a nawet wcześniej) ta formuła zaczęła nudzić widzów, więc wypuszczenie takiego filmu w 2020 roku, to po prostu serwowanie odgrzewanego kotleta.
"W lesie dziś nie zaśnie nikt" było co prawda naszpikowane cytatami i miało elementy pastiszu w stylu "Krzyków" Wesa Cravena, tylko że pierwsza część tej serii wyszła w 1996 roku, a Craven doczekał się wielu naśladowców, więc pójście tą drogą, to nadal wędrówka wytyczonym już wcześniej szlakiem.
Reżyser w wywiadach podkreślał, że zależało mu właśnie na takiej szablonowej realizacji. Być może uznał, że ma to sens, skoro slasher to gatunek, który w Polsce właściwie nie egzystuje (w jego ramach powstała wcześniej tylko "Pora mroku" z 2008 roku i "Piotrek Trzynastego" z 2009 r. oraz jego kontynuacja).
Reakcja widzów doskonale zaznajomionych z amerykańskim kanonem dowiodła jednak, że spudłował. Na szczęście jego pomysł na drugą część okazał się zdecydowanie bardziej trafiony.
"W lesie dziś nie zaśnie nikt II" dowozi wszędzie tam, gdzie jedynka zawiodła, zaczynając już od fabuły. Akcja filmu dzieje się bezpośrednio po wydarzeniach z pierwszej części. Twórcy na początku wprowadzają nowego bohatera – policjanta Adasia Adamca (Mateusz Więcławek).
Adamiec w swoich snach w mundurze inspirowanym "Maniakalnym gliną" walczy ze złem jak rasowy twardziel z kina lat 80., podczas gdy na jawie to bojący się wszystkiego zahukany chuderlak, który średnio radzi sobie z obowiązkami policjanta.
Adaś wraz ze swoją miłością z komisariatu Wanessą (Zofia Wichłacz) rusza sprawdzić, co się stało z sierżantem Waldemarem Gwizdałą (Andrzej Grabowski), który pojechał na wizję lokalną z Zosią (Julia Wieniawa). Gdy docierają na miejsce, zastają tam krwawą jatką. Rola fajtłapowatego policjanta w tej kaźni szybko zmieni się o 180 stopni.
W nowym horrorze Kowalskiego jest więcej wszystkiego: scen gore, poczucia humoru i napięcia. Taka strategia czasami odbija się twórcom czkawką, ale tutaj nadała filmowi autentycznego wigoru, który ciężko było odnaleźć w poprzedniej części.
Przede wszystkim na dobre wyszło poszalenie z scenariuszem – zamiast odhaczać kolejne fabularne punkty charakterystyczne dla slashera, film w pewnym momencie odpływa w zupełnie innym kierunku ku... komedii romantycznej.
Nie wszystkim z pewnością spodoba się ta wolta, preferujący bardziej konserwatywne podejście do gatunków widzowie będą pewnie marudzić. Publiczność lubiąca wszelakie eksperymenty i odsłanianie filmowych kart powinna być jednak zachwycona, gdy krwiożercze potwory nagle zaczną wzbudzać sympatię i w końcu zdradzą, dlaczego uwielbiają zabijać ludzi.
Absolutną przemianę przeszła też w filmie bohaterka grana przez Julią Wieniawę – jeśli jakimś cudem nie wiecie jeszcze jaką, odpuście sobie ten i kolejny akapit. W pierwszej części Zosia była tak zwaną final girl, czyli dziewczyną, która jako jedyna przeżywa starcie z mordercą.
Na początku filmu widzimy ją jeszcze w postaci, z jakiej znamy ją z jedynki, jednak po kontakcie z radioaktywnym meteorem zamienia się w bezwzględną potworzycę. Czegoś takiego w slasherach jeszcze nie było – gdy ta sama final girl pojawiała się w kolejnych częściach serii, to albo w dalszym ciągu walczyła z mordercą ("Halloween"), albo bardzo szybko ginęła ("Piątek trzynastego"). Kowalski poczęstował więc widzów czymś, czego w światowym kinie jeszcze nie grali.
Horror w ogóle stoi młodą obsadą, która gra pierwsze skrzypce. Wspomniana Wieniawa czy Mateusz Więcławek ("Belfer", "Wszyscy moi przyjaciele nie żyją") świetnie radzą sobie z wyzwaniem, jakie postawił przed nimi reżyser. Cieszę się, że nowe oblicze mogła pokazać także Zofia Wichłacz ("Rojst '97", "1983"), która do tej pory grała dość podobne do siebie postacie.
Otwarta furtka dla kina gatunkowego w Polsce?
Byłam sceptyczna, gdy o poprzednim slasherze Kowalskiego mówiło się, że może otworzyć furtkę dla innych polskich twórców filmowych horrorów i kina gatunkowego w ogóle. Jedna (dodajmy – łysawa) jaskółka wiosny nie czyni, ale już dwie? Czemu nie! Być może faktycznie drugi film reżysera otwiera furtkę dla podobnych do niego twórców, niebojących się pojechać po bandzie dla uciechy widzów.
Szczególnie że "W lesie dziś nie zaśnie nikt II" to film bez wątpienia lepszy od swojego poprzednika. Nieustannie zaskakuje, ciekawi, bawi i straszy, a na koniec może nawet niektórym rozedrzeć serce. Dajcie mu szansę, nawet jeśli jedynka wam nie podeszła.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut