
- Przed nim najgorszy czas. Przyjaciele, pokusy, propozycje - mówi mi o Jerzym Janowiczu Tomaszewski. Nie, nie Bohdan. Tomasz Tomaszewski, jego syn. Dawniej aktor i model. Dziś człowiek, który w Polsacie Sport komentuje Wielkiego Szlema i turnieje Masters. W rozmowie z naTemat krytykuje też tatę tenisisty, który myśli, że jak ma utalentowane dziecko, to wszystko mu się od razu należy.
Jestem po stronie wszechstronności. To elastyczny dwumetrowiec. Gdyby wziąć równie wysokich jak on tenisistów jak: Isner, Karlović, Cilić, Anderson, Raonić, Querrey - Polak jest z nich wszystkich zdecydowanie najsprawniejszy fizycznie. W tenisie jak mało kto łączy siłę fizyczną, dynamikę z finezją. A to nie jest łatwe. Janowicz z całą pewnością ma cechy wybitnego tenisisty.
Przed wyborami było bardzo szumnie, pani prezydent proponowała, żebyśmy razem z Jurkiem byli w jej sztabie wyborczym, były obiecywane pomoce ze znalezieniem pieniędzy dla trenera. Potem skończyły się wybory iii... proszę o następny zestaw pytań.
Trochę jak Robert Radwański.
Rzeczywiście. Obaj zdają się sądzić, że wszystko im się należy, bo mają dzieci, które dobrze grają w tenisa. Takie słowa nie budują dobrej atmosfery. Wolałbym, by obóz Janowicza wziął raczej przykład z Djokovicia. Serb osiągnął tenisowy szczyt i postanowił zorganizować własny turniej. Dziś jest znanym filantropem, wspiera najuboższych, robi wszystko, by popularyzować tenis w swym kraju. Ludzie go kochają. Zacytowałbym klasykę: "Nie myśl o tym, co twój kraj może zrobić dla ciebie, ale o tym, co ty możesz zrobić dla swojego kraju".
I właśnie ten czas teraz, po powrocie, będzie równie ciężki jak pokonanie na korcie Andy'ego Murraya. Najbliższe ważne starty ma dopiero za 2 miesiące. Teraz pojawią się przyjaciele, którzy wcześniej niekoniecznie go dostrzegali. Będą pewne pokusy, propozycje - będzie musiał wybierać. Oby wybrał dobrze.
Ktoś mądry powinien właśnie teraz z nim usiąść i popracować nad jego wizerunkiem. To jest kluczowe, żeby Janowicz uniknął tych wszystkich pułapek.
Zgadzam się. Ale z drugiej strony zauważę pewien niuans. Widać było, że jest potwornie zmęczony, słaniał się na nogach. Ale niepotrzebnie nazajutrz po finale tłumaczył się mediom, że przegrał, bo był zmęczony. To nie są słowa godne wielkiego mistrza. Zobaczmy najlepszych - Federer, Nadal, Djoković, nawet Murray. Nigdy nie tłumaczą w ten sposób porażek. Wzorem jest zwłaszcza Nadal. Pamiętam, jak kiedyś w Rzymie przegrał mecz ze swoim rodakiem Juanem Carlosem Ferrero i pod koniec spotkania z buta ciekła mu krew. Ani słowem się o tym nie zająknął po meczu. Dostrzegli to dziennikarze.
Dużo pan wymaga.
Do numeru jeden! Do numeru jeden! On sam to powiedział i tylko to go interesuje. Mówił o tym jeszcze nieskromnie, ale mówił. I to jeszcze przed występami w Paryżu. Każdy sportowiec jak nie ma ambicji, to niczego wielkiego nie osiągnie. Jerzyk jest niepokorną duszą i wyznacza sobie cele, do których chce dążyć. Chociaż my byśmy się cieszyli, jakby był nawet w Top 10 (śmiech).
To chyba dobrze.
Milion.
Chciałbym jeszcze zadać jedno pytanie. Pana tata, zapytany przez Włodzimierza Szaranowicza, powiedział, że tenis jest dla niego propozycją umownej walki według pewnych reguł. Zupełnie jak życie. Pana definicja byłaby podobna?
Ojciec jest humanistą i trudno się z tym nie zgodzić. Obserwuję ten sport od lat i z całą stanowczością mogę stwierdzić, że jakim ktoś jest tenisistą na korcie, takim jest człowiekiem w życiu. Na przykład ten, kto punkty rozgrywa kunktatorsko, w życiu też jest bardzo ostrożny. Ten, kto na korcie oszukuje, ten w życiu zazwyczaj też nie jest uczciwy. A dżentelmen z rakietą pozostanie dżentelmenem i bez niej.
JAKUB RADOMSKI
