- Przed nim najgorszy czas. Przyjaciele, pokusy, propozycje - mówi mi o Jerzym Janowiczu Tomaszewski. Nie, nie Bohdan. Tomasz Tomaszewski, jego syn. Dawniej aktor i model. Dziś człowiek, który w Polsacie Sport komentuje Wielkiego Szlema i turnieje Masters. W rozmowie z naTemat krytykuje też tatę tenisisty, który myśli, że jak ma utalentowane dziecko, to wszystko mu się od razu należy.
Przed chwilą przeczytałem, że grał pan sędziego tenisowego w filmie "Kilerów dwóch".
Zgadza się.
W Paryżu narodził się nasz tenisowy Jerzy Kiler?
To dowcipne stwierdzenie. Janowicz jest na pewno bardzo interesującą postacią. Mogę panu odpowiedzieć, że dla mnie to taki Jerzy Kiler o gołębim sercu. Z jednej strony dobry zawodnik, z drugiej - człowiek, który na korcie uśmiecha się, płacze, a do tego jeszcze ściska całym ciałem swoich rywali.
Losy Janowicza śledzę mniej więcej od 5-6 lat. Jako szesnastolatek nie był specjalnie wyśrubowany technicznie. Mówiło się, że ma duży talent, ale w turnieju organizowanym przez mojego ojca jakoś nie potrafił zwyciężyć.
Jak to z nim jest? Jedni mówią, że jak na swój wzrost jest zdumiewająco wszechstronny. Z drugiej strony czytam też, że Janowicz to serwis, dropszot i forhend. A ten ostatni raz wchodzi, raz nie.
Jestem po stronie wszechstronności. To elastyczny dwumetrowiec. Gdyby wziąć równie wysokich jak on tenisistów jak: Isner, Karlović, Cilić, Anderson, Raonić, Querrey - Polak jest z nich wszystkich zdecydowanie najsprawniejszy fizycznie. W tenisie jak mało kto łączy siłę fizyczną, dynamikę z finezją. A to nie jest łatwe. Janowicz z całą pewnością ma cechy wybitnego tenisisty.
Dziś wielu uważa, że w przyszłym roku szybko wskoczy do pierwszej dziesiątki. Jego mama powiedziała nawet Onetowi, że Jurek ma potencjał na to, by kiedyś zostać numerem jeden.
Zdecydowanie tonowałbym takie nastroje. Wie pan dlaczego? Załóżmy, że mija rok, dwa lata i Jerzy jest drugi w rankingu. Djoković, zaraz potem Janowicz, nawet ładnie brzmi. I wtedy ludzie, pamiętając o tych właśnie słowach, mogliby uznać to za porażkę, byliby rozczarowani. Jak to, przecież miał być pierwszy? Spokojnie, zagrał na razie znakomicie w jednym dużym turnieju, ale dmuchanie w balon o nazwie Janowicz może być tylko i wyłącznie szkodliwe.
Mama wierzy, że syn będzie najlepszy na świecie. A tata krytykuje prezydent Łodzi, panią Hannę Zdanowską, że ta nie wywiązała się z obietnicy opłacenia Jerzemu trenera. Ma rację?
Nie wiem jak było, ale każde dziecko wie, że politycy w czasie kampanii wyborczej obiecują wiele. Ale tak między nami, z jakiej racji łódzki podatnik miałby opłacać trenera Janowiczowi. W Łodzi jest przecież szereg pilniejszych potrzeb, takich jak drogi, żłobki, szpitale. Nie spodobała mi się jego twarz: zacięta, ponura gdy wylewał żale na panią prezydent. To niepokojący sygnał, postawa roszczeniowa i w dodatku szkodliwa dla wizerunku jego syna. Może skutecznie odstraszyć potencjalnych sponsorów. Ten sygnał jest mniej więcej taki: jeśli coś będzie się działo nie po naszej myśli, to ja wtedy pójdę na skargę do mediów.
Ojciec Janowicza o Hannie Zdanowskiej:
dla lodz.sport.pl
Przed wyborami było bardzo szumnie, pani prezydent proponowała, żebyśmy razem z Jurkiem byli w jej sztabie wyborczym, były obiecywane pomoce ze znalezieniem pieniędzy dla trenera. Potem skończyły się wybory iii... proszę o następny zestaw pytań.
Trochę jak Robert Radwański.
Rzeczywiście. Obaj zdają się sądzić, że wszystko im się należy, bo mają dzieci, które dobrze grają w tenisa. Takie słowa nie budują dobrej atmosfery. Wolałbym, by obóz Janowicza wziął raczej przykład z Djokovicia. Serb osiągnął tenisowy szczyt i postanowił zorganizować własny turniej. Dziś jest znanym filantropem, wspiera najuboższych, robi wszystko, by popularyzować tenis w swym kraju. Ludzie go kochają. Zacytowałbym klasykę: "Nie myśl o tym, co twój kraj może zrobić dla ciebie, ale o tym, co ty możesz zrobić dla swojego kraju".
Janowicz też zaliczył wielki przeskok. Wyleciał jako jeden z wielu polskich sportowców, przyleciał już jako wielka gwiazda.
I właśnie ten czas teraz, po powrocie, będzie równie ciężki jak pokonanie na korcie Andy'ego Murraya. Najbliższe ważne starty ma dopiero za 2 miesiące. Teraz pojawią się przyjaciele, którzy wcześniej niekoniecznie go dostrzegali. Będą pewne pokusy, propozycje - będzie musiał wybierać. Oby wybrał dobrze.
Ktoś mądry powinien właśnie teraz z nim usiąść i popracować nad jego wizerunkiem. To jest kluczowe, żeby Janowicz uniknął tych wszystkich pułapek.
Rozmawiałem wczoraj z Andrzejem Personem. Mówił, że właśnie wizerunek jest tym, czym Janowicz imponuje. Jest naturalny, kamera go kocha, a i on sam w Paryżu złapał doskonały kontakt z widownią.
Zgadzam się. Ale z drugiej strony zauważę pewien niuans. Widać było, że jest potwornie zmęczony, słaniał się na nogach. Ale niepotrzebnie nazajutrz po finale tłumaczył się mediom, że przegrał, bo był zmęczony. To nie są słowa godne wielkiego mistrza. Zobaczmy najlepszych - Federer, Nadal, Djoković, nawet Murray. Nigdy nie tłumaczą w ten sposób porażek. Wzorem jest zwłaszcza Nadal. Pamiętam, jak kiedyś w Rzymie przegrał mecz ze swoim rodakiem Juanem Carlosem Ferrero i pod koniec spotkania z buta ciekła mu krew. Ani słowem się o tym nie zająknął po meczu. Dostrzegli to dziennikarze.
Tomaszewski mówi o tenisie:
Dużo pan wymaga.
Dużo. Ale Janowicz powinien równać właśnie do zawodników tego pokroju. Zarówno na korcie, jak i poza nim. Bo rzeczywiście ma warunki ku temu, by już w niedalekiej przyszłości zająć w rankingu miejsce gdzieś między dziesiątką a dwudziestką.
Być może dzwoni do niego teraz Kuba Wojewódzki i zaprasza do siebie na kanapę. Co powinien zrobić? Z jednej strony, idąc, wszedłby w te tryby machiny, ale przecież z drugiej - miałby wielką okazję, by trochę rozpropagować tenis.
Mam nadzieję, że w tej chwili zaczyna z nim pracować ktoś, kto czuje media. Bo jego udział w mediach musi być przemyślany. Na razie widziałbym go raczej w programie Moniki Olejnik (rozmawialiśmy w poniedziałek, jeszcze przed udziałem w "Kropce nad i" -red.) albo u Doroty Gawryluk w Polsacie. Niech zacznie od programów poważnych, a dopiero potem ewentualnie pójdzie do jakiegoś show.
O tenisie w Polsce mówi się za mało? Wielu ludzi jeszcze tydzień temu nie wiedziało, kim jest Jerzy Janowicz.
Tenis wciąż jest na marginesie. Od dziecka zaszczepiano mi miłość do tej dyscypliny, a jednocześnie przez te wszystkie lata widziałem, jak tenis musi toczyć ciągłą walkę, by być w Polsce traktowany poważnie. Podam panu przykład. Na początku przyszłego roku będzie Australian Open. Wielkoszlemowy turniej, a w nim w singlu trójka rozstawionych Polaków. Agnieszka Radwańska, jej siostra Ula i właśnie Janowicz.
Ojciec Janowicza - o tym, gdzie jego syn może dojść:
dla lodz.sport.pl
Do numeru jeden! Do numeru jeden! On sam to powiedział i tylko to go interesuje. Mówił o tym jeszcze nieskromnie, ale mówił. I to jeszcze przed występami w Paryżu. Każdy sportowiec jak nie ma ambicji, to niczego wielkiego nie osiągnie. Jerzyk jest niepokorną duszą i wyznacza sobie cele, do których chce dążyć. Chociaż my byśmy się cieszyli, jakby był nawet w Top 10 (śmiech).
To chyba dobrze.
Dobrze, bo to będzie bajeczny turniej. Ale z drugiej strony wcale się nie zdziwię, jak do Australii nie zostanie wysłany żaden polski dziennikarz. Niestety, nasze media nie są skłonne pisać o tenisie szeroko. A poza tym żyjemy w trudnych czasach kryzysu.
Paryski turniej tego nie zmieni?
Wie pan, ile osób oglądało transmisję finału z Ferrerem?
Milion.
Więcej, chwilami oglądalność dochodziła nawet do 1,4 miliona. Z tego co wiem, to tenisowy rekord Polsatu Sport.
Czyli jest szansa.
Rywalizujemy od lat z innymi dyscyplinami. Boks, piłka nożna, z którą oczywiście nie mamy najmniejszych szans. Ale także z dyscyplinami nowymi, które teraz rosną w siłę, jak Konfrontacja Sztuk Walki. Nie sposób wygrać tego wyścigu.
Bohdan Tomaszewski u Włodzimierza Szaranowicza:
Chciałbym jeszcze zadać jedno pytanie. Pana tata, zapytany przez Włodzimierza Szaranowicza, powiedział, że tenis jest dla niego propozycją umownej walki według pewnych reguł. Zupełnie jak życie. Pana definicja byłaby podobna?
Ojciec jest humanistą i trudno się z tym nie zgodzić. Obserwuję ten sport od lat i z całą stanowczością mogę stwierdzić, że jakim ktoś jest tenisistą na korcie, takim jest człowiekiem w życiu. Na przykład ten, kto punkty rozgrywa kunktatorsko, w życiu też jest bardzo ostrożny. Ten, kto na korcie oszukuje, ten w życiu zazwyczaj też nie jest uczciwy. A dżentelmen z rakietą pozostanie dżentelmenem i bez niej.