Lewicka: Im głośniej PiS krzyczy o czystości moralnej, tym większe brudy ukrywa
Karolina Lewicka
29 listopada 2021, 10:38·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 29 listopada 2021, 10:38
Zwykle im głośniej politycy prawicy krzyczą o czystości moralnej czy ochronie życia poczętego, im zacieklej atakują homoseksualistów, im goręcej zachęcają do cnót niewieścich, tym mocniej zastanawiam się, z jakimi demonami walczą w swoich czterech ścianach, gdy już zejdą z sejmowej mównicy, gdy już wyjdą z telewizyjnego studia?
Reklama.
Co wypierają lub co sobie kompensują odgrywaniem roli strażnika moralności publicznej? Jakież brudy każą im zakładać maskę nieprzejednanych pryncypialistów, która zresztą niejednokrotnie i spektakularnie spada, by odsłonić nam mniejszego lub większego hipokrytę?
Taki, niesłusznie już chyba zapomniany, Stanisław Pięta, w ławie kościelnej sumiennie wysiadywał, związek małżeński (mężczyzny i kobiety!) pod niebiosa wynosił, a osoby LGBT chłostał słowem mocnym i radykalnym, od dewiantów, zboczeńców i pedofilów im wygrażał, o chęć zniszczenia polskiej rodziny oskarżał. Taki był pomnikowo moralny, dopóki nie poznał „esencji kobiecości” w osobie blondwłosej modelki.
Poseł Pięta nie był, nie jest, ani nie będzie jedynym bohaterem takiej historii. Ot, pamiętają Państwo tego węgierskiego deputowanego do PE, który po rynnie wiał z nielegalnego seks party? Też miał gębę pełną moralności. Obrońca tradycyjnych wartości – tak go ongiś nazywano. Proszę zapamiętać, że zaliczamy do nich orgie.
Być może zatem jest tak, że ci najwięksi mentorzy, publicznie każący nam, obywatelom, doszlusowywać do wyśrubowanych standardów i życie przepędzić zgodnie z dekalogiem, sami nieskazitelnością ciała i myśli pochwalić się nie mogą, a wręcz przeciwnie: gniecie ich jakiś grzech nieładny i wstydliwy.
Może lepiej nie dociekać, jaki dokładnie, bo mogłaby jeszcze ta wiedza człowieka przerazić. Z tego jednostkowego poziomu wejdźmy jednak nieco wyżej, bo podobnie rzecz ma się z moralnością państwa, którą obiecywał nam prezes PiS-u.
Nie raz i nie dwa słyszeliśmy o sanacyjnej naturze tej władzy. Pięć lat temu Jarosław Kaczyński wprost ogłaszał, że „państwo jest i powinno być jakością moralną”. Tę jakość, jak mówił, zapewni nowa elita, która „nie kieruje się własnym interesem, poszukiwaniem prestiżu i sławy, lecz wartościami wyższymi”.
Jeszcze wcześniej – w czasach swej opozycji – grzmiał, że „Polską nie mogą dłużej rządzić ludzie (…) biorący się za zniszczenie tego, co stanowi jedyną moralną podstawę funkcjonowania naszego społeczeństwa, czyli religii katolickiej”. Wraz z nastaniem ery rządów PiS-u miało zatem nastąpić uzdrowienie moralne i polityczne państwa.
Już żeśmy to w naszej historii politycznej przerabiali. Po raz pierwszy terminu „sanacja państwa” użył Adam Skwarczyński, główny ideolog obozu piłsudczyków. Zamach majowy, który miał „odrzucić zbutwiałe karty naszej historii” i zaordynować Polsce uzdrowienie, wnet przerobił demokrację parlamentarną na rządy autorytarne.
Rolę Sejmu ograniczono do minimum, był on – jak pisał Stanisław Thugutt – „spychany systematycznie w nicość”. Przepisy konstytucyjne lekceważono, państwo traktowano jak łup, administrację obsadzano wyłącznie swoimi, a opozycję prześladowano.
„Spłowiały hasła naprawy moralnej – podsumowywał w 1929 roku gen. Władysław Sikorski – gdyż za dużo się dzisiaj kradnie i za dużo bierze łapówek”. Sanatorzy i ich polityka zbankrutowała wraz z napaścią na nasz kraj nazistów i Armii Czerwonej. Uszli sanatorzy do Rumunii, wraz ze swoją „odnową moralną”.
Po tych też śladach podąża Jarosław Kaczyński, tworząc ustrojową mieszankę władzy autorytarnej i elementów demokracji. Sam rządzi państwem, nie ponosząc żadnej formalnej odpowiedzialności. Szermuje hasłami „moralnej rewolucji”, które jednak czytać trzeba wspak.
Jeśli w 2016 roku zapowiadał, że „warunki do odbudowy praworządności w Polsce powstały dopiero dziś”, to jest oczywiste, że rządy prawa nie będą miały nad Wisłą racji bytu. Jeśli zaś obiecywał, że może nie wszyscy ludzie, na których PiS się oprze „będą geniuszami, ale wszyscy będą musieli być uczciwi”, to od razu wiadomo, że akurat z tym będzie mocno na bakier.
Pewien wiceminister sportu, który dla zysku miał oszukiwać nieuleczalnie chorych, nie jest żadnym wypadkiem przy pracy, tylko naturalną konsekwencją zaprowadzonego nam przez Kaczyńskiego systemu. Prezes, jak próbują przekonywać niektórzy, nie może być jego postacią zniesmaczony, bo sam stworzył dla niego i jemu podobnych grunt.
To nie jest tak, że prezes się przed takim towarzystwem wzdryga, czy od niego opędza. On wie, że tylko na takich ludziach może się oprzeć w swej antydemokratycznej działalności i na takich właśnie się opiera. Nimi umeblował swój świat polityczny. Przecież do brudnej roboty nie bierzemy aniołów!
Im więcej zaś mają za uszami, tym bardziej są sterowni, a to dla Kaczyńskiego dobre, bo on lubi władać swymi marionetkami. Rzuci im stanowisko i pieniądze, z drugiej strony ma na nich trzymanie. Błogosławiony stan dla prezesa, który przecież sam nie jest kryształowy.
„Gdybyśmy przyjęli założenia czysto moralne” – mówił w 1992 roku – „to byśmy nigdy niczego nie mieli”. Dlatego Kaczyński odrzucił założenia czysto moralne, i teraz ma: władzę i pieniądze. A kodeks moralny istnieje po to, by mu służyć, a nie by go w najmniejszym bodaj stopniu krępować. Stąd też i takie towarzystwo wokół niego. Innego nie będzie.