Lewicka: "Po pierwsze: skrajna bezczelność. To sposób PiS na to, by nas osłabić"
Karolina Lewicka
18 października 2021, 16:31·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 18 października 2021, 16:31
PiS obezwładnia swoją bezczelnością. Poraża tupetem. Przeraża ordynarnymi kłamstwami. Właściwie nie wiadomo, jak reagować na to, co mówią i robią politycy obozu władzy. Prezes Jarosław Kaczyński przynajmniej raz powiedział prawdę: „Nikt nam nie udowodni, że białe jest białe, a czarne jest czarne”.
Reklama.
Właściwie nie ma dnia, by nie padło z ust rządzących coś, co sprawia, że człowiek ma ochotę usiąść, bo działa to wręcz osłabiająco na organizm.
Ot, choćby zeszłotygodniowe przemówienie premiera w Sejmie. Człowiek przecież wie, że ta partyjna przybudówka władzy, zwana wyłącznie dla niepoznaki Trybunałem Konstytucyjnym, wydała orzeczenie, mające być dla PiS-u pałką na Brukselę. Że ani to mądre, ani zgodne z naszym prawem, ani jakkolwiek przystające do rzeczywistości.
I nagle słyszy od premiera, że tym właśnie wyrokiem „towarzyskie odkrycie” prezesa ratuje polską suwerenność! Tę samą, którą PiS dzień w dzień podkopuje, rujnując nasze sojusze, odsuwając nas od UE, skłócając nas z Amerykanami i wszystkimi sąsiadami, wystawiając nas tym samym jak na talerzu Moskwie.
Albo człowiek słyszy od wspieranego przez władzę Roberta Bąkiewicza, że on także staje w obronie naszej suwerenności, razem ze swoimi „dziarskimi chłopcami”, w ten oto sposób, że zagłusza sprzętem kupionym za publiczne pieniądze uczestniczki Powstania Warszawskiego.
„My z chrześcijańską miłością mówiliśmy do Polaków” – przekonuje pan Bąkiewicz na tle wielkiego krzyża, gdy tymczasem jasne jak słońce jest, że pan Bąkiewicz i chrześcijaństwo to dwie równoległe, które nigdy się nie przetną, a gdyby naprawdę trzeba było bronić granic i niepodległości, to niewykluczone, że Bąkiewicza odnaleźlibyśmy wówczas w mysiej dziurze.
W sobotę z rana człowiek słyszy od Jarosława Kaczyńskiego, że na zmianach w podatkach „stracą tylko ci, którzy żyją z cwaniactwa”, choć tajemnicą poliszynela jest, że prawdziwi cwaniacy są albo w tym ugrupowaniu, albo na jego obrzeżach, dorabiający się fortun na naszym, państwowym majątku, drenujący do cna spółki Skarbu Państwa, tak chciwi i nienasyceni, że jeszcze szukający teraz dodatkowego grosza w kieszeniach coraz ciężej pracujących Polaków.
Człowiek słyszy od Jacka Sasina, że podwyżki cen prądu i gazu to wina Unii Europejskiej, ale człowiek to nie rybka akwariowa, więc doskonale pamięta, że to nikt inny, tylko właśnie pan Sasin wpompował w blok elektrowni Ostrołęka półtora miliarda złotych. Ten blok, który na wiosnę tego roku zaczęto wyburzać. Na dodatek od początku było wiadomo, że inwestycja jest chybiona i nierentowna, ale pan Sasin do zeszłego roku upierał się, że to doskonały pomysł.
Jakby tego było mało, to człowiek kojarzy, że to PiS przez długie lata sabotował elektrownie wiatrowe na lądzie. Że za PiS-u udział odnawialnych źródeł energii w miksie energetycznym spadł. Że PiS bronił węgla kamiennego jak niepodległości. I że właśnie tego konsekwencje zobaczymy już wkrótce na naszych rachunkach za energię elektryczną.
To jeszcze w wątku energetycznym – człowiek pamięta, że kary finansowe za Turów zostały na nas nałożone, bo najpierw rząd bagatelizował sprawę, potem udawał, że wszystko załatwił, a następnie obraził się na Czechów. Za to teraz słyszymy od rzecznika rządu, że to są „koszty, jakie rząd jest w stanie ponieść, by zabezpieczyć miliony obywateli przed utratą prądu i ogrzewania”. Czyli, że robią to dla nas, Polaków. Może nawet trzeba być rządowi wdzięcznym?
Człowiek żyje od siedemnastu lat w Unii Europejskiej, widzi, jak zmienił się kraj, potyka się o te wszystkie tablice z napisem: „sfinansowano ze środków UE”, a potem widzi Patryka Jakiego, który wychodzi do opinii publicznej ze swoimi „raportem” i mówi, że myśmy straciliśmy na całym tym interesie z Unią ponad 500 mld zł. Pan Jaki, który co miesiąc otrzymuje z kasy PE 40 tysięcy zł wynagrodzenia za swoją „pracę”, stoi przed kamerami i prosto w twarz mówi nam, że Unia nas wyzyskała jak kolonię. Co odpowiedzieć na takie dictum? Złapać się za głowę?
To generalny problem – jak poradzić sobie z tym zalewem kłamstw, manipulacji, półprawd? Z czymś, co George Orwell w swoim „Roku 1984” nazwał „regulacją faktów”, czyli ustalaniem przez rządzących, jaka jest aktualna „prawda”? Z politykami, którzy nie mają ani wstydu, ani honoru?
Ze sługusami tej władzy, którzy są zdolni do wszystkiego, byle tylko dalej piastować intratne posady? Idą jak taran, kłamią w żywe oczy, bo wiedzą, że to skuteczna metoda. Przyzwoitemu człowiekowi włosy stają dęba i nie wie, co ma właściwie odpowiedzieć na tak skrajną bezczelność ordynarnych łgarzy. Krzyczeć, że nieprawda? Przecież oni to wiedzą. Prezes Kaczyński przynajmniej raz powiedział prawdę: „Nikt nam nie udowodni, że białe jest białe, a czarne jest czarne”.
Prezentują nam świat na opak, bo liczą na dwa efekty. Raz, że ich elektorat kupi to z dobrodziejstwem inwentarza, uwierzy we wszystko, a potem nawet będzie te herezje recytował jak pacierz. Dwa, że osłabią wszystkich innych. Wpędzą w społeczną depresją, wyzują z woli walki, przygniotą do ziemi.
Sprawią, że człowiek będzie się chciał tylko od tego wszystkiego uwolnić, uciec w swoją prywatność, machnąć ręką na całą resztę. Polityczna alienacja tych, którzy tej władzy nie popierają, jest PiS-owi wybitnie na rękę. Dlatego właśnie nie należy się alienować, wybierać „świętego spokoju”. Bo tylko dopóki ich kłamstwa będą nas bulwersować, dopóty jest nadzieja, że ta władza nie zostanie z nami na stałe.